Przeczytałem i obejrzałem całą masę twórczości związanej z szeroko pojętą fantastyką. Śmiało możecie mnie nazwać nerdem. Przed oczami miałem różności: gówniane adaptacje świetnych książek, kiczowate książki, badziewne filmy i dzieła, które w moim mniemaniu są klasą samą w sobie. Czasem moje oceny są cholernie daleko od tych powszechnie dominujących i zdarzało mi się za to zbierać baty (pamiętacie moje "starcie" z fanami Gothica 2?), ale rzadko natykam się na coś czego nie potrafię jednoznacznie ocenić, a tak jest tym razem. Na temat Steins;Gate mam cholernie mieszane uczucia. Tak, przekleństwo było konieczne. To anime wypruło ze mnie wszystko, zatańczyło na tym i sobie poszło. I nie wiem czy mam mu to za złe...
Steins;Gate to opowieść o podróżach w czasie, no mniej więcej. Początkowo podchodziłem do tematu dość sceptycznie, bo co tu można jeszcze wymyślić? Wydaje się, a Steins Gate nie wprowadza nic co mogłoby tą tematykę odświeżyć, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób przykuwa do ekranu. Co ciekawe jedynym problemem nie jest oklepany temat, pierwsze kilka minut mnie przeraziło. Nie dlatego, że próbowano mnie przestraszyć, bo nie próbowano... chyba, ale z uwagi na postaci głównych bohaterów. Normalnie jakbym taką ekipę spotkał to salwowałbym się ucieczką. Wyobraźcie sobie: gość uwielbiający teorie spiskowe, rozmawiający przez telefon z nikim i twierdzący, że poluje na niego bliżej nieokreślona organizacja; do tego gruby otaku, który przesiaduje całymi dniami przed kompem albo w knajpach z poprzebieranymi kelnerkami. Na sam koniec zostawiłem prawdziwego potwora, którego znienawidziłem całym sercem od momentu gdy pierwszy raz zawitała (bo to "ona" była) na ekranie. Shiina Mayuri, bo o niej mowa, jest kwintesencją tego czego nienawidzę u bohaterów anime, książek, komiksów, filmów i w ogóle wszystkiego. Mayushi, jak nazywa sama siebie, zachowuje się jakby była dość mocno upośledzona. Wyobraźcie sobie słodką idiotkę, która za każdym razem gdy ktoś mówi o czymś nie związanym z cosplayem mówi coś w stylu "Mayushi nie rozumie" albo "To zbyt skomplikowane dla Mayushi". Żeby było jeszcze gorzej mówi to z miną niewiniątka i tym swoim przesłodzonym głosem.... szlag może człowieka trafić! Co ciekawe gdy po obejrzeniu całej serii postanowiłem dowiedzieć się o co z nią biega to okazało się, że jest... najbardziej popularną postacią tego anime. Dowiedziałem się też, że nie jest upośledzona tylko "moe" co podobno ma wyrażać jej niewinność... No cóż, co kto lubi.
Zaraz, ale ten tekst nie miał być gnojeniem jednej bohaterki. Wypadałoby też powiedzieć coś o reszcie bohaterów i o fabule, bo to ona jakoś utrzymała mnie przed ekranem. Głównym bohaterem jest gość, o którym już wspomniałem – ten od teorii spiskowych. Okabe Rintarou, bo tak się nazywa, jest samozwańczym szalonym naukowcem. Wynalazł szereg średnio przydatnych przedmiotów, które noszą przeważnie dziwne nazwy. Ostatni z jego wynalazków zaskoczył nawet jego, miał być najprawdopodobniej mikrofalówką obsługiwaną na odległość za pomocą telefonu komórkowego, a wyszedł... wehikuł czasu. Taki trochę pokraczny, bo w przeszłość może wysłać jedynie paczki danych odpowiadających krótkim smsom lub mailom. Co zrobilibyście gdybyście mogli wysłać sobie wiadomość dotyczącą przyszłości? No właśnie. Zaczęło się od ostrożnych eksperymentów, ale szybko okazało się, że z pozoru niewinne wiadomości mogą zmienić świat w sposób zgoła nieprzewidywalny. Wehikuł czasu to taki cudny wynalazek, na którym położyć chcieliby by łapy chyba wszyscy. O ile większość ludzi ograniczyłaby się do patrzenia z zazdrością na posiadacza takiego cacuszka, to są przecież ludzie, którzy posiadają środki dzięki którym mogą sobie taki wynalazek przywłaszczyć. Głównemu bohaterowi przydarza się wszystko co najgorsze, jego eksperymenty sprowadzają nieszczęścia na jego bliskich, a pewna organizacja zrobi wszystko by odebrać mu jego największy wynalazek. Swoją drogą mamy tu całkiem zgrabne nawiązanie do instytucji, która rzeczywiście istnieje. Z resztą cała intryga jest mocno zakorzeniona w naszej kulturze – kojarzcie gościa nazwiskiem John Titor? Jego postać też wykorzystano w anime. Moim skromnym zdaniem pomysł jest genialny!
Od strony technicznej anime prezentuje się dobrze, i nic ponadto, nie ma żadnych spektakularnych wodotrysków. Animacja nie razi oczu, ale wszystko psuje to, że kolorystyka anime jest jakaś tak ciutkę ponura. Dużo szarości i stonowanych barw sprawia, że miasto goszczące to anime wygląda na jakieś takie zaniedbane i skłonne do depresji. Nawet witryny sklepów, które w założeniu mają przyciągać wzrok zlewają się monotonnym otoczeniem. Wiem, że to kwestia gustu, ale ja bym to nieco podkolorował. Muzyka natomiast całkiem zgrabnie dopasowuje się do tego co dzieje się na ekranie, ale jakoś nie zapadła mi w pamięć.
Wypadałoby jednak zmierzać ku końcowi, tak więc czas na podsumowanie. Z jednej strony mamy całkiem udaną intrygę zgrabnie wplecioną w naszą historię, sporo sympatycznych nawiązań do popkultury i niezłą oprawę audiowizualną. Z drugiej strony... Mayuri i nieco dziwne podejście do tworzenia relacji między bohaterami. Nie wystawię jednoznacznej oceny, ale powiem, że kilka ostatnich odcinków tego serialu potrafi zagrać na uczuciach widza...