1000 lat po Ziemi - a miało być tak pięknie... - evilmg - 15 czerwca 2013

1000 lat po Ziemi - a miało być tak pięknie...

1000 lat po Ziemi to film science fiction opowiadający historię ojca i syna, którzy przeżywają katastrofę swojego statku kosmicznego. Problem w tym, że rozbili się na planecie, na której wszystko chce im odgryźć głowę, powietrze nie za bardzo nadaje się do oddychania (lokalne lasy najwyraźniej mocno się opieprzają), a żeby wezwać pomoc trza dostać się do części statku która oderwała się podczas wejścia w atmosferę i rozbiła się prawie sto kilometrów dalej. Co gorsza starszy z rozbitków ma połamane giry. Wychodzi na to, że na morderczą wycieczkę trzeba wysłać młodego...

To co przeczytaliście powyżej to z grubsza zarysowana fabuła nowego filmu z duetem Smithów w akcji. Całość zapowiadała się całkiem nieźle, ale w praktyce wyszła... kupa. Jeśli ludzie z filmweb.pl mają rację to 1000 lat po Ziemi w założeniu miało być filmem przygodowym opowiadającym bliźniaczą historię nastolatka, który przedziera się przez las chcąc sprowadzić pomoc dla ojca, który miał wypadek na campingu. Szczerze mówiąc gdyby twórcy trzymali się pierwotnej koncepcji to ten film byłby zapewne o wiele lepszy.

 

Wróćmy jednak do fabuły. Generał Cypher Raige wraca do domu, do rodziny. W planach ma przejście na emeryturę i zajęcie się czymś mniej stresującym niż eksterminacja potworów, które polują na ludzi. W domu spotyka się z żoną i synem, z którym nie potrafi się oczywiście dogadać. Za namową żony Cypher zabiera dzieciaka ze sobą na "wycieczkę" na odległą planetę na której ma załatwić jakieś wojskowe sprawy (kompletnie nie mają znaczenia dla dalszej fabuły), ale statek po drodze szlag trafia i katastrofę przeżywają jedynie nasi dzielni Smithowie. Żeby było śmieszniej statek przewoził jednego potwornego ufoka hodowanego w celach ćwiczebnych. Niemilce z jego gatunku są na szczęście ślepe, ale za to mają cholernie czuły węch dzięki, któremu mogą wyczuć... ludzki strach, a przynajmniej feromony, które wydziela przestraszony człowiek. W każdym razie nasi dzielni bohaterowie na planecie, która okazuje się Ziemią (nie ma to znaczenia dla fabuły) zostać nie mogą i młody rusza wysłać sygnał będący lokalnym odpowiednikiem naszego SOS. Jak można się domyślić wyprawa łatwa nie będzie i dzieciaka czeka walka z dziką przyrodą i własnymi słabościami. Owa dzika przyroda jest swoją drogą jakaś podejrzana, bo podobno wszystko tam ewoluowało tak by zabijać ludzi. Dowcip polega na tym, że ludzi tam nie było od tysiąca lat. Czyli wychodzi na to, że wszystkie te mordercze skurczybyki musiały trenować na manekinach.

 

Jedyne na co Kitai, bo tak się szczeniak nazywa, może liczyć to porady ojca i kretyńskie rozwiązania fabularne. Tych drugich jest zdecydowanie więcej i wszystkie wynikają z tego, że ktoś uparł się by zrobić z tego film science fiction. Przykład? Ot choćby klimat planety, który sprawia, że w nocy jest tak zimno, że ludzie umierają z wyziębienia w ciągu kilku minut. Żeby przeżyć noc trzeba dotrzeć do jednego z punktów, które po ichniemu się "hot spot" nazywają, ale internetu tam niestety nie ma. Za to dzięki różnym czynnikom temperatura nie spada tam do zabójczych poziomów. No i git, ale najwyraźniej lokalna fauna nie potrzebuje tych miejsc, bo jedynymi żywymi istotami, które poszukują "hot spotów" są nasi bohaterowie. Jeszcze lepsze jest to, że bohaterowie noszą odpicowane kombinezony, które dopasowują się do otoczenia, są prawie niezniszczalne, pozwalają na skydiving, mają kupę wypasionych funkcji, ale nie utrzymują temperatury ciała na odpowiednim poziomie... Zresztą ekwipunek z jakim chadzają tutejsi ludzi w ogóle jest zabawny. Armia do walki z tymi ślepymi ufokami używa jedynie broni białej (taką jedynie jest dane nam zaobserwować. Co ciekawe stworzonka, z którymi walczą czują "strach", ale stojąc nad spoconym jak... coś bardzo spoconego człowiekiem są kompletnie bezradne i kręcą się jedynie zdezorientowane.

 

Jeśli pominąć głupkowate rozwiązania to jedyne co przemawia za tym filmem to efekty specjalne i krajobrazy. Postać grana przez Willa Smitha służy jedynie do denerwowania widza sztywnymi odzywkami, bo nic innego nie robi z uwagi na swoje rany. Smith nie miał tam w zasadzie czego grać, bo jedynie siedzi i wydaje synowi polecenia tonem, było nie było, wojskowego. Film w teorii należy do Jadena, ale ten tak naprawdę nie pokazał nic. Zagrał poprawnie i nic ponadto, już w Karate Kid było lepiej.

 

Choćbym nie wiem jak się starał nie potrafię podejść do tego filmu na serio. Całość jest prosta jak budowa cepa i poobklejana bonusami w postaci absurdalnych dodatków sci-fi, "bo fantastyka się sprzedaje". 1000 lat po Ziemi daje się obejrzeć, ale znacznie lepiej wypadłby jako familijny film przygodowy osadzony w naszych realiach. I na tym poprzestańmy.

evilmg
15 czerwca 2013 - 21:57