Piękno sadyzmu w grach - Jaszczomb - 25 czerwca 2013

Piękno sadyzmu w grach

Obrzucę tego strażnika monetami, a gdy zbierze się podnoszący je tłum ludzi, strzelę w gościa zatrutą strzałką, by wpadł w morderczy szał i zabił ich wszystkich. Potem wyłącze Assassin’s Creeda i pójdę smacznie spać. „Cooo, nie wyjdziesz na ulicę i nie zaczniesz zabijac ludzi?!”

Bo gry nie tworzą morderców czy sadystów. Przemoc w grach pozwala się wyładować i uspokoić, a przy okazji jest szalenie rajcująca. Szczególnie w grach, które tej przemocy teoretycznie nie posiadają lub w określonych miejscach nie przewidują. Co z tego, że w skórze Kratosa mogę rozczłonkować bogów czy jako Marcus Fenix władować tony ołowiu i efektownie wykończyć wraże oddziały locustów. Tam tak czy inaczej będę musiał w końcu to zrobić. Co innego jednak związać zakonnice lassem i konno przetransportować na tory kolejowe pod nadjeżdżający pociąg (gdyby tylko nie było to sprowokowane odpowiednim osiągnięciem...).

Ale szczyt satysfakcji, szczególnie za dzieciaka, miałem w gierce Theme Park World. Prowadzisz tam lunapark – i spróbuj tutaj  kreatywnie uprzykrzyć życie nieletnim klientom. Kuszę niskimi cenami biletów i przebranymi w zabawne kostiumy komikami przy wejściu. Jednak po skorzystaniu z jedynej dostępnej, maksymalnie ulepszonej i taniej atrakcji naiwne szczyle wchodziły do zamkniętego świata brudnych toalet, przesolonych frytek, strajkujących woźnych i atrakcji tak szybkich, że ze świecą było szukać takiego, co by po skorzystaniu się nie zerzygał. A rzyganie tam było zaraźliwe. Wciąż jednak wskakiwały kolejne rekordy długości utrzymania w swoim przybytku wiernych klientów.

Sanepid? Jaki sanepid?

Weźmy teraz takie Simsy. Dla dziewczynek, owszem, godziny ubierania postaci i projektowania domu, dla innych „życie w elementami RPG”, dla niżej podpisanego Autora – symulator sadysty. Jednak dobre czasy jedynki, gdzie wystarczyło usunąć drabinkę przy basenie czy odpalić fajerwerki w środku domu się skończyły. Nowe części wymagają ewolucji mojego sadyzmu. Nie wystarcza mi torturowanie tylko moich simów, mam przecież do dyspozycji całe miasto!

Pragnienie życiowe „Złam 10 serc”. No raczej! Zaliczywszy i porzuciwszy ofiarę numer 9 uderzyłem do szefowej w pracy, co by przy okazji ułatwić sobie awans. Niestety, ta wyjątkowo się broniła przed niepowstrzymanym dotychczas combosem „rozmawiaj, rozmawiaj, flirtuj, plotkuj, cmoknij”, więc zastosowałem taktyczny odwrót ku przemyśleniu dalszej strategii. Jako iż było to ostatnie serce do złamania postanowiłem porwać się na niekonwencjonalne metody. Zakręciłem się przy jej mężu, sprawiłem by ją dla mnie porzucił i przeprowadziłem się do ich willi, usuwając przy tym z niej szefową. Mąż nieszczęśliwie zginął po przeprowadzce.

Można też podejść do gry bardziej... ekonomicznie.

Co jednak gdy nie mamy w domu młodszego rodzeństwa/potomstwa, a w bibliotece gier goszczą głównie gry AAA?  Sandboxy to świetny plac zabaw dla naszej mrocznej strony. Czy będzie to wykorzystanie prostytutki i zabicie jej po usłudze w celu odzyskania pieniędzy (i dla rozrywki, oczywiście), a może maltretowanie kapłana przemawiającego to przechodniów w średniowiecznych miastach? Gothicowy Vatras szybko wybijał z głowy takie pomysły, za to seria The Elder Scrolls pozwala na trochę więcej. Przywitać duchownego krótkim „FUS-RO-DAH”, a może postrzelić go w kolano z oddali? Zakraść się, ukraść mu ubranie i pozwolić nawracać nago? Lepiej – obrzućmy warzywami, które ukradniemy z domu przypadkowego mieszkańca zakładając mu garnek na głowę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Prototype pozwalał użyć przechodnia niczym deski surfingowej po chodniku bądź wziąć go na najwyższy budynek i zwyczajnie rzucić w nadlatujący helikopter. GTA zachęcało do kradzieży samochodów poprzez  wyproszenie kierowcy, lecz dopiero Just Cause czy Sleeping Dogs pokazały, że można robić to z klasą. No i jeśli latając w Wielkiej Kradzieży Aut helikopterem nie skosiliście nigdy dla sportu śmigłem kilku przechodniów to ten tekst nie jest dla was.

Dishonored dało mi możliwość odcięcia, zebrania i ułożenia na półce głów strażników, by po chwili napawania się własnym dziełem wejść w umysł uczestnika balu, pochodzić po salonach i opuścić go, ustawiając się milimetry od elektrycznej ściany, spopielającej wszystko co ją dotknie. Po wyjściu z głowy delikwenta, nieszczęśnik pochyla się do przodu by zdrowo sobie żurnąć i... w końcu coś się na tym przyjęciu dzieje. Paleta dostępnych tam mocy pozwala wyjść naszym wewnętrznym demonom z ukrycia. Gdy opanujemy już dekapitację warto sprawdzić się w całkiem jeszcze świeżym Surgeon Simulator 2013. Właśnie tak zawsze wyobrażałem sobie transplantacje serca – rozbicie młotkiem żeber, wyjęcie niesfornego zegarka zza płuc (suczysyn zawsze gdzieś tam wpadnie), a gdyby, nie daj boże, pacjent zaczął krwawić? Spokojnie, mamy tutaj strzykawkę z magicznym płynem zatrzymującym krwawienie. Zaraz obok niemal identycznej zawierającej  wyjątkowo mocne psychodeliki.

Nie muszę zachęcać do przechytrzania przewidywań twórców i maltretowaniu wszystkiego, co się da w jak najwymyślniejszy sposób. Ukryty w was sadysta robił to od zawsze. I nawet jeśli w grze przewidzą wasze upodobania do kopania kurczaków, wyrozumiali autorzy zrobią z tego zawody (Chicken Kickin’!) albo nauczą podstaw karmy zsyłając Szwadron Kurcząt z odsieczą. Kopmy więc (przeważnie) bezbronne zwierzątka, układajmy ciała pokonanych wrogów w dziwnych pozycjach, ześlijmy deszcz meteorów czy trzęsienie ziemi na nasze miasto (zamieniając radnych w lamy!). Korzystajmy z możliwości ucieczki do naszego małego świata, gdzie wszystko wolno!

POW!

Jaszczomb
25 czerwca 2013 - 00:21