Historia dr Hannibala Lectera na ekranie to przykład na to, że widz sam nie wie, czego chce. Gdy widownia poznała inteligentnego kanibala, który jedynie pomagał w schwytaniu innego mordercy - chcieli go więcej, bez zbędnych historii w tle. Tak powstał potworek Hannibal z 2001 roku. Okazało się, że ciężko jest stworzyć film wyłącznie o Lecterze, utrzymując go w dobrym smaku i przyjaznym klimacie mild gore z trzymającą się kupy fabułą. W którą stronę poszli twórcy nowego serialu Hannibal?
Historia 13-odcinkowej serii opowiada historię Willa Grahama (Hugh Dancy), wybitnego profilera, którego cechuje nadzwyczajna empatia w stosunku do seryjnych morderców. Dzięki swojej umiejętności, będąc na miejscu zbrodni potrafi zrekonstruować mrożące krew w żyłach wydarzenia w swojej głowie wcielając się w oprawców. Oprawców, bo jego przełożony, Jack Crawford (Laurence Fishburne), za nic ma jego zdrowie psychiczne i korzysta z niego przy najbardziej makabrycznych mordach jakie jest w stanie znaleźć. Rozkrajanie skóry z pleców i podwieszanie jej na linkach, by uformowały skrzydła? A może rozcięcie gardła, wsadzenie gryfu wiolonczeli i uczynienie z tułowia pudła rezonansowego? Doceniam inwencje scenarzystów, ale tak przerysowane pomysły powinny się zgrywać czarnym humorem serialu, który tutaj nie występuje.
I tutaj leży problem. Autorzy nie silili się na kopię Anthony’ego Hopkinsa w roli Hannibala (Mads Mikkelsen), odchodząc od aparycji poczciwego, sarkastycznego staruszka. Powstał Hannibal poważny, zimny, wyrachowany. Tutejszy Lecter nie zażartowałby sobie z sutków pani senator. Tutejszy Lecter jest całkowicie wyprany z humoru, a przez to ciężko darzyć go tym dziwnym rodzajem sympatii, zarezerwowanym m. in. dla Dextera Morgana. Tutejszy Lecter ma nawet własnego psychologa! Zachował jednak klasę, styl, a dodając do tego specyficzną urodę aktora, ciężko od niego oderwać wzrok.
Fabuła serialu to prequel do Czerwonego Smoka, z którego zapożyczono postaci. Will pomaga łapać seryjnych morderców, jednak wchodzenie w ich umysły jego superempatią wiąże się ze stopniowym gubieniem własnego ja. Zmartwiony Crawford zwraca się więc do jednego z najlepszych psychiatrów - Lectera. Ten wydaje się znudzony praktykowaniem zwykłej psychologii i postanawia pobawić się, niczem lalkami, pracownikami FBI. Pod pretekstem pomocy Grahamowi, Hannibal udając jego przyjaciela i terapeutę bawi się nim, sprawdza jak bardzo uda mu się zniszczyć psychicznie Willa, karmiąc przy okazji wszystkich dokoła ludzkim mięsem.
I tu dochodzimy do pewnej nieścisłości scenariusza i niepoprawnej kreacji głównych postaci. Obserwujemy na przemian dzieje Willa Grahama i Hannibala Lectera przez co widz nie może poczuć bezsilności i niewiedzy tego pierwszego. Wiemy od początku o wszystkich akcjach Lectera, jak nim manipuluje, co przygotowuje. Mając jednak wgląd w jego postępowanie, wciąż ciężko określić do czego dąży, jaki jest jego endgame. Wydaje się, że ten bawi się dobrze, wszystko mu jedno czy go złapią. Takie zachowanie może i pasowałoby do psychopaty, ale nie do tak inteligentnego manipulanta. Do tego dochodzi dziwna relacja z jego psychologiem, która wydaje się coś wiedzieć, jednak ten ją okłamuje, szukając w niej przyjaciela. I ta twarz, z której nie można kompletnie nic wyczytać.
Co do tego nieszczęsnego scenariusza - widać, że scenarzyści mieli pomysł tylko na początek i na końcówkę (którą, swoją drogą, jest cliffhanger i oczekiwanie w napięciu na kolejny sezon). Prócz tego, serial jest nierówny, zostają wprowadzane bezsensowne i urywane nagle wątki. Na przykład żona Jacka Crawforda i jego problemy małżeńskie. Nie tylko nie dodało to nic do fabuły, ale też nie zarysowało jakoś znacząco postaci Jacka. Sztuczne wydłużanie serialu, ot co! Stał się przy tym semi-proceduralem - w większości odcinków mamy jakiś przerysowany mord, dodali nawet cienkie jak dupa węża postacie - parę dogryzających sobie patologów i policjantkę, która po prostu jest (tak dla równowagi, żeby nie było za dużo facetów). Przeważnie nie wnosi to kompletnie nic do fabuły i miałoby to rację bytu w proceduralu z krwi i kości, a nie tym psychologicznym thrillerze-kryminale niewypale. Na szczęście, jedną postać wątku pobocznego gra Eddie Izzard, a jego zawsze przyjemnie się ogląda.
Najbardziej boli poczucie wciśnięcia postaci Hannibala na siłę. Gdyby to nie był Lecter, a kamera skupiła by się tylko na zatracającym się w sobie Willu, widz miałby pole do domysłów, oglądałby serial w napięciu, niepewności. Nie dość, że znamy tu wszystko od podszewki, to nawet podświadomość Willa wydaje się krzyczeć „to Lecter zabija!”, ale jak na kogoś z porażającymi pokładami empatii, zbyt bardzo skupiony jest na gadaniu o sobie, przejmowaniu się samym sobą, by to dostrzec. Tak czy inaczej - my wiemy.
Czy serial nie jest zatem godny uwagi? W dużej mierze zależy to od naszych oczekiwań. Nie doznamy tu stałej akcji, a psychoza Willa, pomimo dobrej gry aktorskiej, drażni - sceny gdzie siedzi ze swoimi psami, podkreślające jego empatyczną osobowość, sprawiają, że zakrzykniemy „pokażcie w końcu jak Hannibal wpieprza człowieka!”. Są odcinki, gdzie czas ekranowy Mikkelsena to dosłownie parę minut, wciąż jednak kradnie całą naszą uwagę. Dla skrzywionych estetyków jest wymyślne okaleczanie ciał i obróbka organów z cyklu „Gotuj z Lecterem”, a dla wielbicieli trudnych romansów - dziwna relacja między Willem a Alaną Bloom (spokojnie, Alan Bloom przeszedł zmianę płci, tak samo jak dziennikarz Freddie Lounds). Dla uważnych fanów filmografii doktora-kanibala znajdzie się parę smaczków, również symbolika wewnątrz samego serialu przyjemnie igra z widzem. Tutejszy Hannibal wydaje się chcieć być złapanym, chociaż być może jego gra ma większy sens, który poznamy dopiero w drugim sezonie.
POW!