„Joyland” na początek zaskoczył mnie objętością. Nie wiem czemu spodziewałam się czegoś o objętości równie wielkiej jak „Dallas ‘63” czy „Pod kopułą”– a przecież King ma na koncie niejedną znaczniej szczuplejszą powieść – a tu dostałam tylko trochę ponad 300 stron. Nic to, staram się nie oceniać książek po okładkach ani rozmiarach (chociaż muszę przyznać, że solidna cegła już na dzień dobry budzi moje ciepłe uczucia).
Devin Jones, student marzący o karierze pisarza, przyjmuje ofertę pracy w wesołym miasteczku, tytułowym Joylandzie. Chce zarobić na studia i zapomnieć o złamanym sercu. Praca nie jest lekka, szczególnie jeśli w upały trzeba nosić futro, ale Devin, chociaż nie jest kuglarzem z kuglarzy, radzi sobie całkiem nieźle. Dzieciaki go lubią, z większością pracowników nieźle się dogaduje, do tego zaprzyjaźnia się ze śmiertelnie chorym chłopcem i jego niezbyt przystępną matką. W wolnym czasie stara się rozwikłać zagadkę morderstwa sprzed lat. Zajął się tym tematem dlatego, że w Joylandzie podobno straszy duch zamordowanej tam dziewczyny. Devin co prawda nie widział zjawy, ale jego przyjaciel i parę innych osób owszem.
Niby banał, ale King jest mistrzem w tworzeniu pasjonujących opowieści z takich właśnie banałów. To co, w „Joylandzie” najlepsze, to właśnie świetnie oddany klimat dawnych czasów, czasów, kiedy było się młodym, przeżywało pierwszą miłość, pierwsze rozczarowania, pierwsze starcia z dorosłym życiem. Chociaż może nie wszystko zdarzyło się tak, jak wspomina to narrator, bo w końcu „Kiedy mowa jest o przeszłości, każdy pisze fikcję”, to nie sposób odmówić tej opowieści doskonale zbudowanego nastroju. Podobnie jak w „Dallas ‘63” najbardziej interesująca i najlepiej oddana jest warstwa obyczajowa. Postaci zapadają w pamięć, chociaż z racji objętości nie wszystkie mają okazję rozwinąć skrzydła.
A wątek nadprzyrodzony… no cóż: jest. Spokojnie mogłoby go nie być, a nawet lepiej by było, gdyby King z niego zrezygnował. Duch po prostu w ogóle nie straszy i niewiele wnosi; wystarczyłoby trochę inaczej poprowadzić akcję i „Joyland” byłby bardzo dobrą powieścią obyczajowo-kryminalną, a tak jest tylko dobrą powieścią obyczajowo-kryminalną, która próbuje straszyć i nie bardzo jej to wychodzi. Polecam, ale pamiętajcie, żeby nie nastawiać się na horror.