Pierwszego września włączyłem Xboksa, żeby sprawdzić jaką grę mogę ściągnąć za darmo w tym miesiącu jako subskrybent Xbox Live Gold. Było to Magic: The Gathering – Duels of The Planeswalkers 2013. Trochę się rozczarowałem, bo liczyłem na jakąś dużą grę tak jak Dead Rising 2 z drugiej połowy sierpnia. Tymczasem dostałem grę arcade, której głównym celem jest wciągnięcie graczy w papierową wersję tytułowej karcianki. Ściągnąłem wieczorem i włączyłem „tylko na chwilę”. Grałem do trzeciej nad ranem. Moja miłość do Magica znowu zapłonęła mocnym płomieniem. Rozpoczął się trzeci etap mojej przygody z najbardziej rozpoznawalną kolekcjonerską grą karcianą na świecie, z którą pierwszą styczność miałem w 1999 roku.
Początki (1999 – 2000)
Chociaż pierwsze zestawy kart Magic pojawiły się na rynku w dziewięćdziesiątym trzecim, to ja zetknąłem się z nimi dopiero w 99’ jako dziewięciolatek. Do listopadowego wydania nieistniejącego już magazynu Świat Gier Komputerowych dołączone zostały 24 karty pozwalające zagrać krótką, demonstracyjną partię w dwie osoby. To wystarczyło, żeby namówić moich rodziców na kupno dodatkowych kart. Wkrótce grałem więc z dwoma kolegami ze szkolnej ławy, miałem nowe karty i choć nie rozumiałem dobrze wszystkich zasad, to bawiliśmy się przednie. Rodzice cieszyli się, że nie siedzę ciągle przy komputerze, a moje nowe hobby pomaga mi w nauce angielskiego. W dziesiąte urodziny wybrałem się z ojcem do domu handlowego Kameleon i dostałem w prezencie 80-kartowy zestaw składający się z dwóch talii i całkiem obfitej książeczki z zasadami. Niestety koledzy stracili swój zapał, Pawełek nie miał z km grać i karty poszły w odstawkę na trzy lata.
Gra turniejowa i wciąganie kolegów (2003 – 2005)
Kiedy zacząłem nawiązywać swoje pierwsze gimnazjalne przyjaźnie (część z nich trwa do dzisiaj), jeden z nowych ziomków również okazał się być fanem „medżika”. Moja skromna kolekcja złożona z circa 200 kart zaczęła się szybko rozrastać. Karty, których działanie dawniej było dla mnie niejasne, dzięki Internetowi zostały rozszyfrowane i znalazły swoje miejsce w mojej talii. Wciągnęliśmy jeszcze dwóch kolegów i mieliśmy fajną paczkę, graliśmy przynajmniej raz w tygodniu. Mnie Magic pochłonął zdecydowanie najbardziej, oprócz samej gry spędzałem też dużo czasu na forach i stronach tematycznych. Świadomy wartości kart zacząłem nimi handlować. Kupowałem taniej, sprzedawałem drożej. Dzięki temu miałem więcej kasy na karty, rzecz jasna każde kieszonkowe było inwestowane w Magica. Rodzice się cieszyli, bo niektórzy z moich kolegów popijali już piwo i palili papierosy, ale ja miałem swój świat złożony z kart.
Coraz częstsze odwiedziny w jednym z lokalnych sklepów branżowych (karcianki, bitewniaki, RPG, planszówki) doprowadziły do pierwszego startu w oficjalnym, sankcjonowanym turnieju. Były to wrocławskie eliminacje do mistrzostw polski w kategorii wiekowej poniżej 16 lat, event nazwany „Junior Super Series”. Miałem wtedy talię wartą około 500zł i zająłem czwarte miejsce, co dało mi awans do finałów w Łodzi. Potem przez dwa tygodnie ćwiczyłem z kolegą z Krakowa na obozie młodzieżowym we Włoszech. Patrząc na to z perspektywy czasu byłem strasznym geekiem. Teraz więcej czasu spędziłbym na plaży i bawił się poznając nowych ludzi, a nie grając w karty w cieniu namiotu. Z kumplem z Krakowa spotkaliśmy się na finale w Łodzi w grudniu 2004 i to on grając talią bardzo podobną do mojej zaszedł wyżej, zajmując drugie miejsce. Mi zabrakło odrobiny szczęścia i pechowo odpadłem w ostatnim meczu przed finałową ósemką. Niedługo potem większość kart, które stanowiły podstawę mojej turniejowej talii, została zbanowana i nie można było używać ich w oficjalnych eventach. Wartość mojej talii spadła do 150zł, koledzy znowu stracili zapał, a ja niedługo po nich. Sprzedałem większość cennych kart, resztę schowałem w drewnianej skrzynce. Osiem lat czekały na to, aż znowu po nie sięgnę.
Stara miłość nie rdzewieje (2013 – ?)
Jak pisałem we wstępie, komputerowa wersja MTG przy pierwszym kontakcie przykuła mnie do telewizora na sześć godzin. Poszedłem spać o trzeciej. Następnego dnia grałem dalej i w nostalgicznym humorze wrzuciłem na fejsbuk grafikę z kilkoma kartami. Pojawiło się kilka komentarzy i dzięki temu skontaktowałem się ze znajomym, który zaoferował mi w spadku swoją około tysiąckartową kolekcję. Znowu zacząłem układać talie, żeby móc grać z kolegami – tym razem for fun. Odezwałem się do przyjaciela, którego wciągnąłem w to 8 lat temu i znowu zachęciłem go do gry. Innemu pokazałem Duels of The Planeswalkers na Xboksie i też się wkręcił. Z tym pierwszym za dwa tygodnie wybieramy się na turniej inaugurujący pojawienie się nowego dodatku. To wydarzenie bardzo fajnego rodzaju, bo polega na graniu talią złożoną z losowych kart pochodzących z zamkniętych paczek, a więc teoretycznie każdy ma podobne szanse. Przy czym bardzo cieszy mnie fakt, że Magic jest dziś dużo bardziej popularny niż w 2004. Kiedyś na takie turnieje we Wrocławiu przychodziło trzydzieści osób. Teraz podobno osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt. My już nie możemy się doczekać.
Pozostaje tylko pytanie – co dalej? Kolekcjonerski charakter gry sprawia, że ceny niektórych kart są kosmiczne. Nieobeznani w temacie pukają się w czoło kiedy mówię im, że jeden kawałek kartonika może kosztować 50 złotych i więcej. Kiedyś to był dla mnie problem, bo miałem mały budżet i na karty szło całe kieszonkowe. Teraz kasy jest więcej, ale przy tym mam większą finansową rozwagę. Trudno jest mi teraz wyobrazić sobie, że inwestuję kilkaset złotych w turniejową talię, bo mam po prostu ważniejsze wydatki. Póki co chcę pograć dla zabawy. Z kolegami, z dziewczyną. Takie granie nie wymaga dużych nakładów i nawet moja obecna kolekcja w zupełności nam wystarczy.
Teraz czas na jakieś szybki obiad i jadę do przyjaciela – na karty. Zupełnie jak kiedyś. Znowu kocham Magica, znowu mam czternaście lat. Czuję się jakbym wysiadł z wehikułu czasu.