Rok temu razem z moim przyjacielem Majkiem snułem plany na wakacje życia. Mieliśmy ostro wziąć się do roboty przed skończeniem semestru, zarobić trochę geldu i wyruszyć razem z trzema moimi ziomkami na dwuipółmiesięczny wojaż po Indiach. Niestety nie udało nam się odłożyć potrzebnej kwoty, dlatego szukaliśmy jakichś tańszych alternatyw. Nie pamiętam już który z nas to wymyślił, ale postanowiliśmy zwiedzić cały Krym zatrzymując się po drodze w Odessie. Nie planowaliśmy podróży szczegółowo, kupiliśmy bilety na samolot relacji Warszawa-Kijów-Odessa, zasięgnęliśmy języka na forum Gry-Online i ruszyliśmy w trasę. Jeżeli nie masz jeszcze planów na wakacje, a chcesz odpocząć w miarę tanio i nie martwić się o pogodę, to Krym jest świetnym rozwiązaniem. W tekście szczegółowo opisuję wszystkie istotne kwestie podróży i pobytu na Ukrainie.
Transport
Trochę pozbawione logiki było jechanie auto-stopem z Wrocławia do Warszawy, skoro na bilety lotnicze w dwie strony wydaliśmy po 800zł na głowę. Oszczędność pięćdziesięciu złotych nie wpłynęła za bardzo na budżet, ale włączyło nam się studenckie rozumowanie. Przeliczyliśmy kwotę na butelki zimnego, ukraińskiego piwa i decyzja zapadła. Samolot z Warszawy to oczywiście nie jest jedyna droga do Odessy. Pozostałe opcje to dostanie się do Lwowa i kontynuowanie podróży ukraińską koleją lub po prostu wycieczka samochodem. To ostatnie odpadało, bo było nas tylko dwóch, a ja przecież nie mam prawa jazdy. Nie chcieliśmy się też tłuc pociągiem tylko wsiąść w samolot i jak najszybciej być na wakacjach. Wiem, że gdybyśmy kupili bilety wcześniej, to na pewno byłoby taniej. Podobne połączenia kosztują około 500 zł jeżeli zainteresujemy się biletami z odpowiednim wyprzedzeniem.
Z Odessy na Krym najlepiej dostać się nocnym pociągiem. Nie pamiętam teraz ile dokładnie płaciliśmy za bilety, ale wydaje mi się, że była to kwota w okolicach 50 zł. Po półwyspie Krymskim poruszaliśmy się odpowiednikiem polskich PKSów albo tzw. elektriczką, czyli pociągiem na prąd kursującym na krótkich dystansach. Elektriczką można dostać się z Symferopolu położonego w centrum Krymu do Sewastopolu na jego wybrzeżu, po drodze robiąc przystanek w przepięknym Bakczysaraju. Ceny biletów są bardzo małe w przeciwieństwie do autokarów i pociągów nie musimy kupować ich z wyprzedzeniem. Jeśli chodzi o pociągi, to wśród królują połączenia „overnight”, a składy to głównie wagony z kuszetkami. Bilety można kupić przez Internet, zapłacić kartą i odebrać w kasie na dworcu. Niestety system płatności nie chciał akceptować naszych kart i musieliśmy skorzystać z pomocy rodziny w Polsce.
W Ukraińskich miastach i miasteczkach kursują marszrutki, minibusy totalnie przeładowane ludźmi. Wchodząc do nich płacimy kierowcy w zależności od miejscowości kwotę około złotówki lub dwóch. Często zdarza się, że inni pasażerowie wchodzą do marszrutki innymi drzwiami niż przednie a potem podają przez innych pasażerów kasę za bilet. Nieraz musimy uczestniczyć w tym procederze dwukrotnie, bo kierowca podaje do tyłu resztę :)
Co warto zobaczyć
Odessa co prawda nie leży na Krymie, ale stanowi interesujący przystanek w drodze na półwysep. Miasto jest przepiękne i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są plaże, centra handlowe, imponujący gmach opery i olbrzymi dworzec, molo, zadbane parki, deptaki, duży targ z jedzeniem i nie tylko, dla zainteresowanych także mnóstwo dyskotek i klubów ze striptizem. Na ulicach często pojawiają się luksusowe samochody. To trochę taki Sopot na wypasie, z dużo ładniejszą architekturą i większą ilością promenad. Lotnisko w Odessie to z kolei jakiś żart. Po wylądowaniu zostaliśmy wysadzeni na płycie, nasze bagaże podjechały na wózku do bramy i po odszukaniu swoich plecaków mogliśmy przez nią opuścić teren lotniska.
Naszym pierwszym przystankiem na Krymie był Symferopol. Nie ma tu nic ciekawego. To takie miasto-hub. Stąd dotrzemy do każdego większego miasteczka na całym półwyspie. My razem z poznanymi w nocnym pociągu Elą i Łukaszem zdecydowaliśmy się na Bakczysaraj. Jeżeli coś Wam świta po przeczytaniu tej nazwy, to znaczy, że uważaliście na lekcjach języka polskiego. W Bakczysaraju podczas swoich podróży po Krymie zatrzymał się Adam Mickiewicz i nawet opisał to urocze miasteczko w kilku sonetach. Warto odwiedzić tam skalne miasto Czufut-Kale i zwiedzić je na własną rękę. Mam nawet krótki film z tego miejsca:
Samą wizytę w Czufut-Kale opisywałem w swoim dzienniku tak:
„Zwiedzanie zaczyna się od strony prawosławnego Monastyru wykutego w skale, ale zostawiliśmy go sobie na sam koniec i ruszyliśmy pod górkę w kierunku właściwego miasta. W piętnaście minut minęliśmy kilkadziesiąt małych straganów z pamiątkami, radziecki cmentarzyk i kilka świń wyczuwalnych z daleka aż w końcu dotarliśmy do Czufut-Kale. Zapłaciliśmy za wjazd 20 hrywien i zaczęliśmy zwiedzać. Samo miasto położone jest na szczycie góry stołowej, która od góry jest totalnie płaska. Wszystkie pomieszczenia wykute są w skale, tworząc kamienne balkony, tarasy, okna. W środku tych domków/pokojów nie ma oczywiście żadnych mebli, ciężko w ogóle wyobrazić sobie co było czym i jakie pełniło funkcje. Widzieliśmy jakieś zagłębienia w podłodze, jakby ktoś wyciął sześcian 40x40x40 cm. Nie wiemy czy to kibelek, czy bidet, czy umywalnia do nóg - no cholera wie. Tak samo "ławeczka" która biegła dookoła całej kwatery - to rzeczywiście ławka, czy raczej jakaś forma regału? Zwiedzanie na własną rękę jest o tyle fajne, że nie masz ograniczenia ani w kierunku zwiedzania, ani ilości czasu w każdym miejscu, nie musisz na nikogo czekać i możesz zobaczyć to co chcesz, a olać ot czego zobaczyć nie chcesz. Dlatego z Majkiem hasaliśmy sobie radośnie po różnych chałupkach rozstrzelonych po całym płaskowyżu - mapa z przewodnika pomagała nam zlokalizować takie miejscówki jak więzienie, łaźnieitp. Wszędzie żadnych znaków, tylko na budynkach naziemnych z późniejszych epok (początki miasta niektórzy datują na VI wiek) trafiają się nawet takie pisane po angielsku. Ogólnie bardzo się nam podobało i zapuściliśmy się nawet na jakieś pustkowia (dalej na płaskowyżu), gdzie kiedyś wypasano bydło a teraz jest tylko chatka w klimatach Fallouta z 3-ma agregatami i niet żywej duszy. Należy dodać, że wszędzie chodziliśmy w japonkach, mimo że czasami trzeba było się wspiąć na jakieś skałki. Kiedy zobaczyliśmy wszystko, co było do zobaczenia, zeszliśmy z powrotem do Monastyru. Po drodze na straganie, gdzie babuszka sprzedawała podejrzane worki ziół i herbaty zapytałem: - A marihuanu macie? - po czym odpowiedziała jakby była przyzwyczajona do takich pytań - Niet, u nas niet!.”
W Bakczysaraju znajduje się również pałac chanów krymskich. Właściwie jest to kompleks z dużym dziedzińcem, ogrodem, meczetem, kilkoma wieżami i samym pałacem. Wejście do środka nic nie kosztuje, ale za zwiedzenie muzeów w budynkach trzeba zapłacić. Co ciekawe meczet funkcjonuje i kilka razy dziennie można usłyszeć nawoływanie muezina, który z minaretu nawołuje wiernych do modlitwy.
Logicznym krokiem po trzydniowym pobycie w Bakczysaraju byłoby udanie się do Sewastopolu i kontynowanie podróży wzdłuż wybrzeża, na południe. Zrobiliśmy jednak w tył zwrot, wróciliśmy do Symferopolu i stamtąd pojechaliśmy do najbardziej wysuniętego na wschód miasta na półwyspie, czyli do Kercza. Znacznie odbiegał on swoją urodą od Bakczysaraju, ale zetknęliśmy się tam z mocno radziecką rzeczywistością. Pomniki Lenina, obelisk zwycięstwa na wzgórzu w centrum miasta i młodzi członkowie partii komunistycznej pełniący wartę obok niego... To wszystko dało nam do zrozumienia, że znajdujemy się na terenie byłego Związku Radzieckiego. Jest tu kilka atrakcji: ładna cerkiew Jana Chrzciciela, w której widzieliśmy prawosławny chrzest (w przeciwieństwie do chrześcijańskiego w wodzie moczy się całe dziecko), podziemne muzeum w kamieniołomie, w którym usłyszymy tragiczną historię niemieckiego oblężenia miasta, kilka carskich kurhanów i twierdza Jenikale położona na południe od miasta. Są tęż plaże, ale mniej urodziwe niż nadbałtyckie. Z perspektywy czasu ciężko mi ocenić, czy warto było jechać taki kawał żeby zobaczyć Kercz, na pewno nie jest to pozycja obowiązkowa.
Kolejny przystanek naszej drodze to Koktebel. Dotarliśmy do niego bez Łukasza i Eli, którzy powoli kończyli swój pobyt na Ukrainie. Koktebel jest fajne, bo ma winiarnie, a produkowane tutaj wino jest całkiem smaczne i tanie. Niestety plaża jest kamienista i bardzo zatłoczona, podobnie jak prowadzące do niej kilometrowe promenady. Naszymi rozrywkami było więc szlajanie się po knajpkach i piesze wędrówki po okolicy. Moja rada: zatrzymajcie się tutaj, kupcie baniak wina i jedźcie dalej.
My pojechaliśmy do Sudaku. Kolejna miejscowość, która jest strasznie zatłoczona rosyjskimi i ukraińskimi turystami. Poznaliśmy tutaj dwie fajne pary z Moskwy i trochę włóczyliśmy się z nimi po mieście. Plaża była jeszcze brzydsza niż w Koktebel. Jedyna atrakcja turystyczna Sudaku to Twierdza Genueńska. Obeszliśmy ją dookoła i zrobiliśmy kilka fotek z widokiem na całe miasto, ale nie mogliśmy wejść do środka. Skończyła nam się gotówka, a w pobliżu twierdzy nie było żadnego bankomatu. Ze względu na kiepską plażę Sudak również możecie sobie odpuścić, bo nie ma tu nic ciekawego.
Miasto, o którym pisałem już wcześniej, Sewastopol, zostawiliśmy sobie na sam koniec pobytu na Krymie. O dziwo plaże były tutaj najładniejsze, a ruiny starożytnego miasta Chersonez Taurydzki i zachód słońca, który tam obserwowaliśmy już na zawsze utkwi mi w pamięci. W Sewastopolu stacjonuje również flota czarnomorska o ile nie prowadzi akurat jakichś manewrów w rejonie basenu Morza Czarnego. Dla fanów militariów jest to z pewnością duża atrakcja.
Przed powrotem do Polski znowu zatrzymaliśmy się w Odessie. Zdaję sobie sprawę z tego, że ominęliśmy dużo fajnych miejsc. Ałusztę, Eupatorię, Jałtę i Bałakławę zobaczymy następnym razem. Nasz wyjazd trwał tylko trzy tygodnie i czasami po prostu chcieliśmy zatrzymać się gdzieś na dłużej i trochę się poobijać. Jeżeli będziecie sobie układać wycieczkę po Krymie, to koniecznie odwiedźcie Bakczysaraj, który po prostu mnie urzekł. Reszta miasteczek – to już zależy od Was.
Jedzenie
Ukraińska kuchnia jest przepyszna. Trzeba zaznaczyć, że słowiańskie wpływy powodują, że jej smaki są zbliżone do dobrze nam znanej kuchni polskiej. Nieraz w ukraińskiej knajpce poczujemy się jak na obiedzie u babci. Z drugiej strony można tu odczuć dużo wpływów ze wschodu, zwłaszcza na Krymie. Zacznijmy więc od przekąsek, które kupowaliśmy na targu w Odessie. Przede wszystkim sało, czyli słonina przyprawiona ostrą papryką. Świetnie nadaje się jako zagryzka przed przyjęciem kieliszka ukraińskiej wódki. Oprócz tego kiszona marchewka o mocnym posmaku czosnku, zawijana w plastry bakłażana. Wygląda zupełnie jak bezrybne, pomarańczowe sushi. W każdej miejscowości na Krymie możemy zauważyć (i wyczuć z daleka) kramy z suszonymi rybami. Ich zapach jest bardzo odrzucający, ale ja któregoś razu skusiłem się na suszone krążki z ośmiornic. Może źle trafiłem, ale były strasznie gumowate i o słodko-słonym smaku. Nie polecam, do wódki kompletnie się nie nadają. Hitem natomiast są sucharieki, znacznie bardziej popularne niż czipsy. To po prostu suszony chleb w stylu bake rolls w formie podłużnych pasków, jak małe frytki. Do dostania głównie w kilkudziesięciogramowych torebkach za naprawdę śmieszne pieniądze. Wśród dostępnych smaków znajdziemy takie dziwactwa jak śmietanowe, krabowe, o smaku ćwikły lub salcesonu. Są pyszne.
Większość obiadów i kolacji spożywaliśmy na mieście. Ceny są naprawdę okej, za ekwiwalent dwudziestu złotych mogliśmy najeść się do syta i popić ukraińskim piwem. Posiłek warto zacząć od jednej z ukraińskich zup. W gorące dni orzeźwienie przynosi serwowana na zimno akrioszka. Wygląda to tak, jakby ktoś wrzucił do talerza resztki śniadania i zalał śmietaną, ale smakuje wyśmienicie. Po wieczornym osuszaniu butelek ratunek może przynieść solianka. Ta kwaśna zupa z oliwkami i cytryną jest idealnym lekarstwem na kaca. Najbardziej najecie się jedząc rosół z pielmieni, czyli mięsnymi pierożkami. Od polskich pierogów z mięsem różnią się tym, że są nadziewane surowym mięsem, które gotuje się dopiero w pierogu. Poza tym są trochę mniejsze, ale można je spotkać również w wersji bez rosołu, podobnie jak wereniki, czyli ukraińskie pierogi z serem. Wielbiciele gołąbków zadowolą się gałubcami, które gdzieniegdzie są serwowane nie w kapuście a w liściach winogron lub w białej papryce. Konkretnym pomysłem na obiad wydaje się żarkoje. Interesująca jest przede wszystkim forma podania tego dania. Żarkoje serwowane jest w kamionkowej, pekątej czarce, która może być przykryta pokrywką albo drożdżową bułeczką wypiekaną w piecu razem z zawartością naczynia. Sama zawartość to mięso wołowe, ziemniaki i jarzyny, które dusząc się razem tworzą fajny gulasz. Niestety za każdym razem gdy zamawiałem żarkoje, w mojej czarce lądowało kilka kawałków mięsa i mnóstwo ziemniaków, za każdym razem czułem się trochę oszukany. Liczę na to, że kiedyś spróbuję uczciwej wersji.
Jeżeli chodzi o kuchnię typowo krymską to naszym faworytem zostały czeburieki. Nie da się przejść nadmorskim deptakiem, na którym nie będzie budki z kucharką nawołującą turystów – Goriacze czeburieki! Goriacze czeburieki!. Są też serwowane w niemal każdej knajpce i stanowią świetny dodatek do piwa. Są to płaskie placki w kształcie półksiężyca nadziewane najczęściej serem lub mięsem i smażone w głębokim oleju. Danie jest więc tłuste, ale okropnie smaczne. Alternatywą dla czeburieków jest samsa, która również przywędrowała na Krym ze wschodu. To drożdżowa bułka albo rogalik nadziewana mięsem i cebulą. Żałuję, że spróbowałem jej dopiero w ostatni dzień pobytu na półwyspie krymskim. Kolejne typowe dla regionu danie to łagman, czyli zupa tatarów podawana z szerokimi wstążkami makaronu, mięsem i warzywami, o mocno orientalnym smaku uzyskiwanemu dzięki orientalnym przyprawom. Żona właściciela jednego z hoteli, w których spaliśmy, przyrządziła nam także przepyszną baraninę z grilla. Jeżeli zobaczycie gdzieś knajpkę typu barbecue, warto wstąpić i rozejrzeć się za mięsem innym niż wołowina i wieprzowina.
Alkohol
Jest tani. Za pół litra dobrej wódki płaciliśmy od dziesięciu do dwunastu złotych. Zdarzyło nam się pić również czaczę, czyli mocny trunek z winogron znany raczej z rejonu Kaukazu. Czaczę postawili nam Białorusini, którzy razem z dziećmi mieszkali obok nas w Koktebel. Wtedy doceniłem to, że alkohol pomaga przełamywać bariery i zbliżać do siebie pozornie różnych ludzi. Z Dimą i Siergiejem przez cały wieczór uczyliśmy się rosyjskiego i wymienialiśmy się ciekawymi faktami o swoich ojczyznach.
Przez trzy tygodnie nieustannie towarzyszyło nam również chłodne piwo. Raziel byłby w siódmym niebie, bo jego rodzajów złotego trunku jest na Ukrainie co niemiara. Ceny są bardzo przystępne, gdyż za butelkę w sklepie nie zapłacimy przeważnie więcej niż 2,5 złotego, a w knajpce 4 zł. Byliśmy w siódmym niebie, kiedy market w Odessie ogłosił promocję na znane również w Polsce Obołony i mogliśmy je dostać za złoty pięćdziesiąt.
Ukraina to nie tylko piwo i wódka, ale także wino. W tym celu warto się udać do miejscowości Koktebel, która słynie właśnie z produkcji wina. W pijalniach wina stojących przy winnicach skosztujemy różnych gatunków młodego wina po czym będziemy mogli je zakupić w jedno-, dwu-, a nawet pięciolitrowych plastikowych butelkach. Rozwiązanie tanie i praktyczne.
Zakwaterowanie
Nie musicie martwić się o żadne rezerwacje. Wystarczy, że wysiądziecie na dworcu albo centralnym przystanku w każdej miejscowości i nocleg sam się znajdzie. Właściciele kwater sami potrafią zagadać i namówić do skorzystania z ich oferty. Podwiozą Was nawet samochodem i nie jest to wcale wiążące, bo nie musicie zostawać, jeżeli się Wam nie spodoba. Pomocna będzie tutaj dobra znajomość języka rosyjskiego, bo pozwoli to na negocjowanie ceny za noc. Jeden z fajniejszych noclegów znaleźliśmy dzięki przewodnikowi po Krymie wydawnictwa bezdroża. Urocza para staruszków gościła nas w Bakczysaraju w bungalowie położonym tuż obok zielonego ogródka warzywnego. Do śniadania mogliśmy zrywać sobie winogrona rosnące nad naszymi głowami.
Kiedy zawędrowaliśmy do Kercza, udało nam się nawet wynająć całe mieszkanie. Płaciliśmy za nie zaledwie 80zł za noc. Mieszkanie było położone w olbrzymim, postradzieckim blokowisku. Niedziałająca winda, wielki mural „GORAD GIEROJ” (miasto bohater) na elewacji, brak światła na klatce… czułem się trochę jak w miasteczku ze Stalkera. W Odessie i Sewastopolu spaliśmy w hostelach. O ile w pierwszy mieście rezerwację robiliśmy przez Internet, to w Sewastopolu po prostu wbiliśmy się do hostelu w środku nocy i przyjął nas chłopaczek z Moskwy, który nawet nie był pracownikiem tylko zwykłym gościem. Właściciel hostelu zjawił się dopiero przed południem, a my teoretycznie mogliśmy się do tego czasu zmyć i nie płacić za pobyt. Ogólnie rzecz biorąc na Krym można jechać zupełnie w ciemno nie przejmując się noclegami. Na miejscu zawsze coś się znajdzie.
Język
Jadąc na Ukrainę ani ja, ani Mike nie znaliśmy rosyjskiego prawie w ogóle. Co prawda ja uczyłem się go przez dwa lata w gimnazjum, ale z lekcji nie wyniosłem absolutnie nic. Majk z kolei od pierwszego ambitnie studiował podstawy rosyjskiego i rozmówki polsko-rosyjskie. Największy problem sprawiał nam zupełnie inny alfabet. Na początku nie za bardzo wiedzieliśmy co zamawiamy i po prostu wybraliśmy z menu pozycje, które były w miarę łatwe do przeczytania (np. Лагман). Z czasem szło nam już coraz lepiej, ale umiejętność czytania całych wyrazów (a nie literka po literce) opanowałem dopiero po powrocie, kiedy to porządnie wziąłem się za naukę rosyjskiego. Teraz żałuję, bo kiedy człowiek potrafi się dogadać, to może dowiedzieć się więcej i więcej załatwić. No nic, na następny wypad na Ukrainę lub do innego kraju byłego Związku Radzieckiego będę lepiej przygotowany.
Problemu nie byłoby w ogóle, gdyby Ukraińcy choć trochę mówili po angielsku. Niestety branża turystyczna na Krymie ukierunkowana jest na przyjmowanie rosyjskich turystów. Mieszkańcy półwyspu nawet nie do końca czują się Ukraińcami, ponieważ stanowi on autonomiczną republikę. Formalnie jednak nadal jest to część Ukrainy, mimo tego, że chętniej niż ukraińskiego używa się tu języka rosyjskiego.
Pieniądze
Zabraliśmy ze sobą karty do bankomatów, bo z naszych kont możemy wypłacać kasę na całym świecie bez żadnych dodatkowych opłat. Dzięki temu nie musieliśmy martwić się o to, że ukradną nam portfel z całą gotówką i nie traciliśmy czasu na porównywanie kursu w kantorach. Nie było problemu z dostępnością bankomatów oprócz wspomnianej twierdzy w Sudaku. Umówmy się, że zawsze trzeba mieć przy sobie te 50 zł a resztę można trzymać na karcie. Wam też polecam takie rozwiązanie. Ja nie lubię fizycznych pieniędzy, za szybko je wydaję.
Kiedy najlepiej
Nasza wycieczka obejmowała ostatni tydzień sierpnia i pierwsze dwa tygodnie września. Główny sezon na Krymie przypada na lipiec i sierpień, także teoretycznie we wrześniu powinno być trochę więcej luzu na plażach i deptakach. Jeśli rzeczywiście tak jest, to nie chciałbym zobaczyć Sudaku czy Koktebel w szczycie sezonu. Jadąc wcześniej niż my trzeba również pomyśleć o tym, że bilety na powrotne pociągi najlepiej jest kupić od razu po przybyciu na Krym. Dzięki temu nie utkniecie tam na dobre, bo kupując kwitoki dzień przed planowaną datą wyjazdu może się zdarzyć, że wszystkie są już wyprzedane.
Masz pytania?
Trzytygodniowe fajne wakacje kosztowały nas mniej więcej po 2000 zł od osoby, a nie żałowaliśmy sobie niczego. Może nie spaliśmy w super hotelach z klimatyzacją i nie jedliśmy kawioru popijając szampanem, ale mieliśmy wszystko to, czego nam było trzeba. Polecam Krym każdemu, kto szuka jakiejś alternatywy dla polskiego morza, Chorwacji, Włoch czy Egiptu. Dla nas była to świetna przygoda. Jeżeli macie jakieś pytania, chętnie odpowiem w komentarzach.