Dwa lata po premierze "Neon Genesis Evangelion" w Japonii ukazał się kolejny serial anime, który bardzo szybko zyskał status kultowego. Opowiadający historię podróżujących po Układzie Słonecznym łowców nagród "Cowboy Bebop", okazał się prawdziwym mistrzostwem udźwiękowienia, za którym ponownie stała znana kompozytorka, Yoko Kanno.
Serial skupia się na losach czwórki patologicznie wręcz niedopasowanych do siebie bohaterów. Nieco scyborgizowany Jet to były policjant, który po wielu latach nienagannej służby na Ganimedzie na własne życzenie zrezygnował z dotychczasowej pracy. Zostając łowcą nagród, postanowił połączyć swoje siły ze Spike'iem, byłym członkiem Syndykatu (lokalnym odpowiednikiem Yakuzy), starającym się uciec przed przeszłością. Spokojne życie tej dość nietypowej pary przyjaciół, zakłóca z czasem pojawienie się pięknej szulerki, wiecznie uciekającej przed dłużnikami Faye Valentine oraz kilkunastoletniej Ed, genialnej hakerki, która dość samowolnie zaciąga się na pokład tytułowego "Bebopa".
W przeciwieństwie do "Evangeliona", "Cowboy Bebop" to znacznie lżejsza historia, którą można z powodzeniem włączyć w wolnym czasie, chcąc poprawić sobie nastrój. Nie brak w niej momentów smutnych i poważnych ("Jupiter Jazz", "Black Dog Serenade"), w ogólnym rozrachunku giną one jednak wśród gonitw przez pół miasta za zbiegłym złodziejem, czy dealerem narkotyków, i stanowią raczej niezbędną przyprawę, niż główne danie. Odcinki nakręcone zostały w konwencji seriali krymialnych z lat 70. i 80. (czyli z szybką, łatwo wpadającą w ucho muzyką, podkreślającą przerysowane pościgi i strzelaniny) i na dobrą sprawę wcale nie trzeba lubić science-fiction, żeby się przy nich dobrze bawić.
Co zabawne, serial posiada bardzo mało odcinków "fabularnych". Rozprawa Spike'a Spiegela z przeszłością, stanowiąca teoretycznie główną oś "Cowboy Bebop", to zaledwie 5 odcinków, rozrzuconych w dodatku po całej serii. Reszta z 26 odcinków skupia się na pojedynczych sprawach, lub opowiada historie pozostałej trójki bohaterów (z moim faworytem, "Speak like a Child", na czele). Czy to źle? Moim zdaniem nie. Szczególnie, że odcinki są świetnie wyważone i na swój sposób logicznie powiązane.
Największym atutem serialu jest jednak wspomiana już muzyka, nie tylko doskonale komponująca się z wydarzeniami, ale również świetnie sprawdzająca się samodzielnie. Wszystkie utwory skomponowane na potrzeby "Cowboy Bebop" stoją na najwyższym poziomie i zadowolą miłośnika w zasadzie każdego gatunku. Lubisz metal? "Living in Bagdad" powinno przypaść ci do gustu. Wolisz muzykę elektroniczną? Sprawdź "The Real Man". Chcesz posłuchać muzyki klasycznej? W odcinku "Ballad of the Fallen Angel" pojawia się fantastyczne wykonanie "Ave Maria". Wymieniać można by długo.
Czy "Cowboy Bebop" jest bez wad? Niewątpliwie nie: uczulonych na Japonię z łatwością odrzucić może zakręcona i nieco irytująca postać Ed. Czy to serial godny polecenia? Z całą pewnością. Pomijając humor ("Toys in the Attic" to jak do tej pory najlepsza parodia pierwszej części "Obcego", jaką dane mi było oglądać), warto się z nim zapoznać ze względu na świetną aranżację muzyczną.
W jakiś czas po zakończeniu emisji "Cowboy Bebop" do kin zawitał również film pełnometrażowy, a na konsolach ukazała się gra na motywach serialu. Ale to już zupełnie inna historia. :)