"Czarny Pryzmat", czyli pierwszy tom Sagi Powiernika Światła "łyknąłem" w zastraszającym tempie. Historia Kipa i Gavina wciągnęła mnie bez reszty, zakochałem się w tym świecie i polubiłem jego mieszkańców. Po pewnym czasie polubiłem nawet to nieco niekonwencjonalne podejście do magii. Brent Weeks po raz kolejny pokazał, że potrafi stworzyć wciągającą historię. Jak na tym tle prezentuje się drugi tom? Zapraszam.
Bitwa w obronie Garristonu okazała się katastrofą. Miasto padło, poległo wielu obrońców, a Gavinowi prócz kolejnej porcji wojennych koszmarów na głowę spadło mu pięćdziesiąt tysięcy uchodźców, których nikt przyjąć nie chce. Na domiar złego zaraz po bitwie odkrywa, że zaczyna tracić władzę nad kolorami, nie tylko przestaje je zauważać, ale nie potrafi też wykorzystać drzemiącej w nich mocy. Dla pryzmata jest to nieopisana tragedia, wszak ludzkość oczekuje, że On, sam jeden, przywróci równowagę na świecie. Tylko jak to zrobić jeśli nie jesteś w stanie zauważyć jej zachwiania? Katastrofa wydaje się nieunikniona...
Kip z drugiej strony stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nigdy do tej pory nie miał ojca, a teraz ma, ale... wydaje się, że ten jest zbyt zajęty ratowaniem świata żeby w ogóle zauważyć syna. Kipowi wydaje się, że staje się ciężarem dla ojca i cieszy się z każdej pochwały padającej z jego ust. Jeśli mam być szczery to jego ślepe zapatrzenie w Gavina jest momentami strasznie irytujące. „Muszę to zrobić dla ojca”. „Ojciec jest niesamowity”. „Nie chcę go rozczarować”. Bleh! Ile można?! Ja rozumiem, że dzieciak odkrył, że jego ojciec jest jednocześnie lokalnym odpowiednikiem papieża, Dumbledore'a i na dokładkę Geralta z Rivii, ale bez przesady! Kip wydaje się nie mieć nawet własnych marzeń. Wszystko podporządkowuje ojcu. Sytuację ratuje fakt, że gdy autor go przyciśnie to wychodzi z niego całkiem spory potencjał i wygląda na to, że to on wkrótce będzie grał pierwsze skrzypce w sadze.
Opasłe, bo ponad dziewięciuset stronicowe, tomiszcze może wydawać się niezbyt zachęcające, ale wnętrze tej książki skrywa całkiem nieźle zaplanowaną intrygę, sporą porcję zwrotów akcji i... wolniejsze tempo. Intryga rozwija się powoli, ale autor nie pozwala nam się nudzić. Mamy okazję lepiej poznać bohaterów sagi, świat w którym żyją, ich motywacje i lęki. Szybko dowiadujemy się kto z kim, ale niekoniecznie dlaczego. Autor bardzo ciekawie rozrysował relacje rodzinne w domu Guillów, a postać Androssa jest po prostu genialna. Stary czerwony krzesiciel, unikający światła paranoik o sadystycznych skłonnościach, który upodobał sobie utrudnianie życia jedynemu synowi i niechcianemu wnukowi. To właśnie Kip stanie się jego ulubioną ofiarą, ale pod maską złośliwego starucha obdarzonego niebywałym pomyślunkiem kryje się coś więcej... Słowem, Andross Guille jest typem czarnego charakteru, który uwielbiam., taki którego się kocha nienawidzić.
Jak to zwykle bywa w tej beczce miodu znalazła się też łyżka dziegciu. Relacje Gavina z kobietami są momentami tak infantylnie rozpisane, że wyć się chce. Pryzmat, idol tłumów, guru religijne potrafi rzucać tak sztampowymi tekstami, że wyć się chce. Co najlepsze mimo wszystko kobiety dosłownie i w przenośnie się na niego rzucają nie zważając na Gavinowe wpadki, a relacja głównego bohatera z Trzecim Okiem woła o pomstę do nieba.
"Oślepiający Nóż" czyta się świetnie. Najnowsza książka Weeksa jest jednym z najlepszych tytułów fantasy jakie ukazały się w tym roku. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Jeśli lubicie fantasy to wypadałoby się zapoznać z Sagą Powiernika Światła, a jeśli sagę znacie to zapewne, podobnie jak ja, nie możecie się doczekać kolejnego tomu...