Miles Davis - Bitches Brew 40th Anniversary Edition - Unboxing(10). - Bartek Pacuła - 7 grudnia 2013

Miles Davis - Bitches Brew 40th Anniversary Edition - Unboxing(10).

Miles Davis zawsze był pionierem, jeśli chodzi o jazz. W 1959 roku nagrał przełomową płytę Kind of Blue, która zapoczątkowała erę jazzu modalnego. Davis, choć sławny i szalenie doceniony, nie poprzestał na tym i 10 lat później nagrał kolejny album, zatytułowany Bitches Brew, który zapoczątkował coś innego – styl fusion, czyli połączenie jazzu z instrumentami kojarzonymi z muzyką rockową, z gitarą elektryczną na czele. 40 lat po nagraniu tego albumu wyszła specjalna, rocznicowa edycja tego dzieła – a jaka jest, czy prezentuje się lepiej, czy gorzej od Kind of Blue i czy warto ją kupić  - do przeczytania w kolejnym unboxingu!

Bitches Brew - okładka.

Tak przełomowa płyta zasługuje na możliwie najlepsze wydanie. Po zobaczeniu co posiada Kind of Blue byłem naprawdę zadowolony – dwa niebieskie winyle, bogate w materiały płyty CD, dobrze zrealizowana część „gadżeciarska” i album – to wszystko sprawiło, że rocznicowa edycja Kind of Blue zapadła mi w pamięci. A jak jest z Bitches Brew? Od razu mogę powiedzieć, że i ta edycja bardzo mi się spodobała i choć jest dosyć podobna do Kind of Blue, to stanowi niejako jej ulepszenie(o ile można było coś ulepszyć w tej świetnej edycji).

Pudełko zawierające wszystkie elementy edycji.

Na początku, jak zwykle, sięgamy po pudełko. Tym razem okładka prezentuje się naprawdę fenomenalnie. Jest to użycie dwóch połówkę twarzy, które zdobiły front i tył oryginalnego wydania, wszystko na czarnym tle, z kolorowym napisem mówiącym, z czym mamy do czynienia. Okładka wygląda naprawdę znakomicie, szczególnie w porównaniu z naprawdę słabym motywem z Kind of Blue, gdzie nic nie było widać.

Album.

Po wysunięciu z boku elementów zestawu na początek zauważyłem album. Ma on 48 stron i prezentuje się naprawdę fajnie, choć niestety został wydany z miękkiej oprawie, co stanowi regres w stosunku do poprzedniczka. Na szczęście zawartość rekompensuje tę niedogodność, prezentując niezwykle ciekawe rzeczy, które szczególnie interesujące wydadzą się, oczywiście, wielkim fanom Davisa.

Bitches Brew - karton zawierający 2 LP.
Bitches Brew - winyl.

Następnym elementem tego wydania jest karton typu gatefold, który skrywa dwa winyle. Choć tym razem nie są kolorowe(co zrozumiałe, bo Bitches Brew nie ma jakiegoś „kolorowego” motywu), to całość została naprawdę ładnie wydana, a w środku możemy zobaczyć zdjęcie Milesa. Sam karton prezentuje się znakomicie również dzięki samej okładce, która jest naprawdę ładna i może się podobać.

Bitches Brew - karton zawierający 3 płyty CD i 1 DVD.

Kolejną rzeczą, którą wyciągnąłem był kolejny karton, tym razem z trzema płytami CD i jedną DVD. Tu, niestety, muszę odnotować jedyny poważniejszy zgrzyt w tej edycji – płyty zostały umieszczone w absolutnie kretyński sposób, w zagłębieniach wyciętych w kartonie, ale wyciętych tak, że płyty ciężko się wyjmuje i wkłada, najczęściej nienaturalnie wyginając przy tym płyty.

Słaby system przechowywania płyt - największa wada tej edycji.

Co do samych płyt – ich zawartość jest naprawdę świetna.  Pierwsze dwie to oryginalny album, uzupełniony o dodatkowe ścieżki, alternatywne podejścia lub tzw. „single edit”. Kolejna płyta to zapis koncertu z Tanglewood z 1970 roku, a czwarta płyta, DVD, to koncert z 1969 roku z Kopenhagi. Ja maniakiem jazzu nie jestem, ale z tego co zdążyłem się zorientować, to te dwie ostatnie płyty to prawdziwy strzał w dziesiątkę, sprawiający, że tę edycję warto kupić nawet tylko dla tych dwóch krążków.

Karton z gadżetami.

Ostatnim elementem tej edycji jest koperta zawierająca różnie repliki pamiątek z epoki oraz plakat. Choć plakat znowu nie jest szczególnie genialny, to reszta rzeczy prezentuje się naprawdę dobrze. Są tu repliki biletów, jakieś materiały prasowe i milion innych rzeczy, które są zupełnie nieprzydatne, ale które prezentują się naprawdę bardzo dobrze.

By jakoś tę edycję specjalną Bitches Brew krótko podsumować – jest to świetne wydanie niezwykle ważnego dla muzyki jazzowej albumu. W pewnych aspektach prezentuje się równie dobrze, co Kind of Blue, w niektórych – nawet lepiej i posiada tylko jedną wadę – absolutnie debilny sposób przechowywania płyt CD i DVD. A reszta jest po prostu perfekcyjna. 

Bartek Pacuła
7 grudnia 2013 - 11:04