Muzyczne Śródziemie czyli przegląd OST z filmowych Władcy Pierścieni i Hobbita - Słowo na niedzielę(16). - Bartek Pacuła - 29 grudnia 2013

Muzyczne Śródziemie, czyli przegląd OST z filmowych Władcy Pierścieni i Hobbita - Słowo na niedzielę(16).

Są takie soundtracki, które zaczynają żyć własnym życiem – i to pomimo wielkości samych filmów, którym towarzyszyły. Takim dziełem są bez wątpienia soundtracki z Gwiezdnych Wojen, gdzie każdy bez problemu rozpozna Imperial March czy główny motyw pojawiający się na początku przy znanych wszystkim żółtych napisach, podobnie jest w przypadku dzieł Howarda Shore’a związanych z Władcą Pierścieni i Hobbitem. Zapraszam na przegląd muzyki towarzyszącej nam przy każdej okazji odwiedzin Śródziemia!

Okładka do OST z Władcy Pierścieni z 1978.

Ale zanim nastały czasy, w których obrazem Śródziemia rządził Peter Jackson, a w muzyce Howard Shore, mieliśmy okazję zapoznać się aż z dwoma dziełami będącymi ekranizacją prozy Tolkiena. Mówię tu o serialu telewizyjnym z 1977(The Hobbit) i filmie animowanym powstałym rok później, czyli o Władcy Pierścieni. Przyznam szczerze, że muzyki do tego pierwszego dzieła nie znam w ogóle, a do tego drugiego znam dość pobieżnie, jednak na tyle, by posiadać jakieś wyrobione zdanie na ten temat. Sam film, z tego co zdążyłem się zorientować, ma naprawdę wielu krytyków, ale ma też sporo fanów. Ja zdecydowanie przynależę do tej pierwszej grupy, zarówno jeśli chodzi o film, jak i o OST, który jest tragiczny. Trudno tu właściwie mówić o posiadaniu życia poza filmem przez ten soundtrack, gdyż jest to typowy twór, który ma towarzyszyć wydarzeniom na ekranie i nic więcej. Oczywiście warto się z tym zapoznać, by zobaczyć, jak wyglądały mroczne czasy dla tego uniwersum, ale tylko tyle.

Karton z płytami ze wszystkich części Władcy Pierścieni Petera Jacksona.

Trzecie tysiąclecie przyniosło jednak lepsze, dużo lepsze, czasy dla Śródziemia, w filmie i w muzyce. Jak wszyscy wiemy ekranizacja trzech części Władcy Pierścieni okazała się mega hitem, zgarnęła łącznie 17 Oscarów i zmieniła nie tylko sztukę kręcenia wysokobudżetowych filmów, ale i popkulturę w ogóle. Duża w tym również zasługa kompozytora Howarda Shore’a, który stworzył wspaniałe ścieżki dźwiękowe do tych trzech filmów. Sama postać Shore’a, choć nie jest tak popularna jak Zimmer czy Williams, zasługuje na lepsze poznanie - wystarczy spojrzeć na filmy, które są ubarwione przez jego muzykę: Milczenie owiec, Se7en, Cop Land czy Adwokat Diabła. Choć są to wszystko absolutnie topowe filmy, to daleko im jednak do typowych kasowych hitów, którymi zajmowali się wyżej wymienieni Zimmer i Williams, dlatego też Shore nie cieszył się taką sławą, na jaką zasługiwał. Ten stan rzeczy zmienia właśnie trylogia Władca Pierścieni.

Drużyna Pierścienia - OST.

Już soundtrack do 1. Części był bezbłędny. Idealnie łączył kawałki ociekające klimatem(Concerning Hobbits czy Lothlorien) z kawałkami przepełnionymi akcją i epickością(The Ring Goes South i The Black Rider). Już na tej płycie mogliśmy usłyszeć znany w tym momencie każdemu genialny motyw muzyczny z Władcy Pierścieni, który będzie się potem przewijał w różnych wersjach przez resztę filmów. W tym soundtracku nie ma przypadkowych melodii i utworów – wszystko jest tu przemyślane, wyważone, klimatyczne i idealnie trafione. Całą tę płytę idealnie podsumowuje przedostatni utwór, czyli The Breaking of the Fellowship, który zaczyna się lekko i klimatycznie, by w środku stać się kawałkiem epickim i inspirującym. Soundtrack do 1. części warto też zapamiętać ze względu na piosenkę May It Be, za którą odpowiada Enya. Nie wiem kto wpadł na pomysł, by to właśnie ją zatrudnić do nagrania piosenki wieńczącej pierwszą część, ale ten ktoś powinien dostać za to medal. Enya nagrała cholernie dobry kawałek, do którego można wracać i wracać, i wracać.

Dwie Wieże - OST.

Druga część Władcy Pierścieni ukazała się rok później i ponownie otrzymaliśmy z tej okazji OST od Shore’a. Dwie Wieże to kontynuacja mroczniejsza, bardziej niepokojąca, cięższa – i mówię tu zarówno o książce, jak i filmie i soundtracku. Na tym ostatnim próżno będzie szukać czegoś, co będzie odpowiadało wesolutkiemu  Concerning Hobbits. W zamian za to dostaliśmy rzeczy mocniejsze i nie tak łatwe, jak w przypadku 1. części. Ale czy to źle? Moim zdaniem nie. Całość broni się nadal wyśmienicie, a wiele scen nie byłyby tak świetne, gdyby nie towarzysząca im muzyka(np. scena burzenia Isengardu przy genialnym utworze Isengard Unleashed). Na tej płycie dostaliśmy również motyw towarzyszący od tej pory Rohanowi i jego jeźdźcom, który zostanie przecież tak idealnie wykorzystany w Powrocie Króla w słynnej scenie szarży na Polach Pelennoru. Jedyna rzecz, która zawodzi, to końcowa piosenka. Tym razem została ona wykonana przez Emilianę Torrini i nie może się w żadnej mierze równać z May It Be.

Powrót Króla - OST.

Soundtrack do ostatniej części, która ukazała się rok później(2003) jest dalszym ciągiem popisu Howarda Shore’a. Trzeci krążek oferuje połączenie klimatów pierwszej i drugiej części. Wzorem Drużyny Pierścienia otrzymujemy m.in. The Steward of Gondor – utwór podniosły i klimatyczny, na dodatek zwieńczony niesamowitą piosenką Billy’ego Boyda(to ta scena, gdzie Pippin śpiewa w Minas Tirith) czy też The Black Gate Opens. Z drugiej strony dostajemy takie kawałki jak Cirith Ungol czy hiper-niepokojące Minas Morgul(gdy słucham tego drugiego to z jednej strony mam ochotę to szybko przełączyć, a z drugiej strony słuchać i słuchać). OST ten idealnie wieńczy całą przygodę z Śródziemiem. Jest piękny, wzruszający, niepokojący tam gdzie trzeba, słowem: wielki. Osobiście lubię go najbardziej właśnie za bardzo dobre połączenie klimatu pierwszej i drugiej części(choć i tu finałowa piosenka lekko mnie zawiodła i to pomimo faktu, że wykonuje ją Annie Lenox).

Hobbit - Niezwykła podróż - OST.

To jednak nie koniec odwiedzin w Śródziemiu, gdyż Peter Jackson postanowił zekranizować też wcześniejsze dzieło Tolkiena, czyli Hobbita. Choć książka ma nieco ponad 200 stron, to Jackson podzielił ją na trzy części, co z jednej strony mi się nie podoba(no bo jak to – 200 stron i trzy długie filmy), a z drugiej podoba bardzo – oznacza to bowiem, że otrzymamy aż trzy soundtracki od Howarda Shore’a, który był oczywistym kandydatem na kompozytora do Hobbita. Pierwszego filmu osobiście nie lubię(i to bardzo), lecz OST ratuje ten obraz przed totalną krytyką. Przede wszystkim dostaliśmy świetną piosenkę krasnoludów Misty Mountains i pochodzący z niej motyw muzyczny użyty potem kilka razy w filmie. Dostaliśmy też następcę uroczego i kilkukrotnie wspomnianego kawałka Concerning Hobbits, zatytułowanego Old Friends. Na sam koniec warto też wspomnieć o pierwszej piosence of May It Be, która mnie nie zawiodła, czyli o Song of the Lonely Mountain. Jej autorem jest nowozelandzki piosenkarz Neil Finn, który świetnie uchwycił klimat Śródziemia i napisał rzecz, do której często i chętnie wracam.

Z muzyką towarzyszącą uniwersum Władcy Pierścieni było naprawdę bardzo dobrze. Jasne – w zamierzchłych czasach powstała muzyka słaba i nijaka, lecz od tej pory wyszły 4 płyty, które były po prostu świetne. I mam nadzieję, że następne krążki z ścieżką dźwiękową do kolejnych filmów będą równie dobre, gdyż za każdym razem jest to spora porcja znakomitej muzyki filmowej.

PS. W tym roku premierę ma druga część Hobbita(Pustkowie Smauga) i ponownie premierze filmu towarzyszy premiera soundtracka. Ja już go odsłuchałem i myślałem o nim, dlatego też jutro pojawi się u mnie recenzja tej płyty. 

Bartek Pacuła
29 grudnia 2013 - 10:47