Ile minut trwa dobra płyta? - Słowo na niedzielę(22). - Bartek Pacuła - 9 lutego 2014

Ile minut trwa dobra płyta? - Słowo na niedzielę(22).

Pytanie, które chcę dzisiaj zadać jest pozornie proste – ile powinna trwać dobra płyta? Pół godziny? 45 minut? A może prawdziwe płyty zaczynają się od godziny i więcej? Zapraszam na kolejny niedzielny wpis, w którym przyjrzę się historii długości trwania płyt i wraz z kilkoma innym autorami serwisu Gameplay (FSM, Maurycy, Rose i Rasgul) wyrazimy swoja opinię na ten temat.

Jestem zmęczony. Jest późno, ale chciałbym sobie odsłuchać jakiegoś nowego albumu. Siadam przed odtwarzaczem, zastanawiam się co puścić. Przeglądam nowe płyty… i idę spać. Najkrótsza trwa 55 minut, druga godzinę, a trzecia godzinę ze sporym hakiem. I jak tu, kurwa, się cieszyć muzyką?

Niektóre płyty jazzowe są naprawdę krótkie.

Gdy człowiek słucha dużo różnej muzyki może dostrzec pewne prawidłowości zachodzące między płytami. Nie da się na przykład nie zauważyć, że pierwsze sześć płyt Black Sabbath(to są te najbardziej klasyczne, najbardziej uznane albumy) trwają po niecałe 40 minut. 2/3 godziny niesamowitego szaleństwa, potężna dawka energii i mocarnych riffów. Ostatnia płyta tej formacji, 13, trwa już prawie 55 minut, a w edycji deluxe z trzema dodatkowymi utworami jej czas wydłuża się o kolejne 10 minut. Podobnie jest z innymi wykonawcami i ich płytami. Za przykład niech posłuży zespół Yes. Ich opus magnum, czyli album Close to the Edge legitymuje się czasem trwania ustawionym na 38 minut. Tyle im wystarczyło, by stworzyć progresywne arcydzieło. Jedna z ich ostatnich płyt, Magnification, jest gorsza od Close to the Edge w każdym momencie, pomijając jeden – czas trwania. Ten jest wydłużony do całej godziny, przez co pod koniec człowiek raczej śpi niż słucha. Najbardziej ekstremalnym przykładem są płyty jazzowe, szczególnie z lat 20. i 30., które potrafią trwać nawet mniej niż pół godziny.

Można nagrywać płyty krótsze...
...i płyty dłuższe. Która z nich bardziej Wam się podoba?

Dlaczego stało się tak, że starsze płyty są zazwyczaj zwarte i krótkie, a te nowsze są rozciągnięte ponad miarę i czasami przydługie? Za taką sytuację odpowiada ewolucja nośnika, na którym zapisywało i zapisuje się muzykę. Dawno temu były to płyty szelakowe. Nośniki te miały 12 cali, ale były bardzo ciężkie i kręciły się dwa razy wolniej niż standardowe longplay’e. Dlatego też na jedną stronę przypadał tylko jeden utwór(góra dwa – ale musiały być bardzo krótkie), stąd też wzięło się pojęcie „albumu”, gdyż to właśnie te płyty szelakowe przechowywano w specjalnych albumach. Nośniki te miały jednak jedną podstawową wadę – bardzo łatwo się tłukły i pękały, co nie sprzyjało ich żywotności. Dlatego też postanowiono przesiąść się na tzw. płyty długogrające, czyli popularne winyle. Winyle, pomijając swą trwałość, mogły kręcić się szybciej, a więc utworów mogło być na nich więcej – i było. Czas trwania takich albumów oscylował w granicy 40 minut, co było ewidentnie wystarczającą długością, skoro z czasów panowania winyli pochodzą takie dzieła muzyki rockowej jak płyty Led Zeppelin, The Beatles, Yes czy The Doors. Cała sytuacja uległa zmianie, gdy na salony wszedł nowy nośnik – CD. Swoją premierę miał on w latach 80., a jednym z pierwszych albumów rockowych wydanych na CD jest legendarny krążek Brothers in Arms autorstwa Dire Straits. Knopfler i spółka od razu skorzystali z okazji i wydłużyli czas trwania swojego albumu o 15 minut w stosunku do takich świetnych płyt jak Love Over Gold czy Dire Straits. Krążek CD dawał wiele miejsca na zapisywanie muzyki, jednak nie jest to największy nośnik. Ostatni rozdział w tej historii otwierają pliki. Wielkość takiego pliku może być teoretycznie nieskończona, a więc muzyki na danym albumie, jeśli ktoś zechciałby go wydać tylko cyfrowo, też może być cała masa. Ale czy to ma jakiś sens?

Brothers in Arms - jeden z pierwszych albumów w historii muzyki rockowej wydany na CD.

Przechodząc do sedna sprawy i odpowiadając przy okazji na pytanie zadane w tytule – dla mnie to sensu za wiele nie ma. Tak jak już wspomniałem – wiele, naprawdę wiele, świetnych, genialnych i znakomitych płyt zostało wydanych w latach, gdzie album nie mógł być zbyt długi. Całość była wtedy zwarta, trzymała się kupy, a energii i mocy i tak było w tym co nie miara. Systematyczne wydłużanie długości albumu zabiło, wg. mnie, jego zwartość, jego mocno ukierunkowaną energię. Dla mnie fakt, że płyta trwa długo wcale nie jest zaletą – potrafią być świetne albumy, które zaczynają się świetnie, ale po 40 minutach nagle tracą power i stają się nudne. Czy o to w tym chodzi? O nabijanie zagranych minut?

Krautrock - ta konkretna płyta trwa nieco ponad 35 minut i niszczy, naprawdę niszczy.

Trzeba oczywiście też pamiętać, że mówię o albumach studyjnych, na dodatek omijam szerokim łukiem klasykę. Ta zawsze trwała długo i tu nie ma się do czego przyczepić. Podobnie jest w przypadku koncertów – te są długie, a słuchanie ich dostarcza nieco innych wrażeń muzycznych, nadmierna długość przestaje więc być dla mnie wadą. Trzeba też pamiętać, że długie albumy też potrafią rozjebywać mózg – Brothers in Arms, Images and Words Dream Theater, ostatni album Black Sabbath czy dwupłytowe wydawnictwa typu The Wall. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że postęp technologiczny w tym przypadku zaprowadził muzyków do ślepej uliczki. Spójrzmy na te stare, klasyczne albumy rockowe i zadajmy pytanie: „Czy im coś brakuje, bo trwają tylko 40 minut?”. 

Na sam koniec – tytułowe pytanie zadałem ludziom piszącym na Gameplay’u. Odpowiedziały mi cztery osoby – FSM, Maurycy, Rose i Rasgul. Poniżej zamieszczam ich wypowiedzi(bez edycji).

FSM(https://gameplay.pl/fsm):

Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Dobra płyta jest dobra, niezależnie od długości jej trwania. Czasem wystarczy 40 minut do osiągnięcia bardzo wysokiego poziomu (Deftones - Diamond Eyes), a czasami potrzeba przynajmniej godziny (Tool - Lateralus). Choć generalnie wolę dłuższe niż krótsze zestawy - im lepsza płyta, tym bardziej chcę, by przekroczyła magiczną barierę 50 minut (od której to granicy liczę sobie albumy długie).

Rasgul(https://gameplay.pl/rasgul):

Osobiście nie mam takiego nawyku, że odsłuchuję całą płytę, leżąc na łóżku i zapominając o świecie. Zwykle muzyka stanowi tło do potyczek w grach po sieci. Np. w takim League of Legends, Fifie albo Call of Duty. Nie odczuwam wtedy jak mija mi czas, choć po jakimś czasie nużące zaczyna być brzdękanie jednego wykonawcy. Osobiście wolę materiały o długości 60 minut. Nie obrażę się jednak jakimś porządnym, dwupłytowym wydaniem, które razem ma 120 minut. Ale musi to być porządnie zrobione, a poza tym nastrój obu krążków musi się różnić. Taki fetysz. 
Oczywiście są wyjątki, bo to zależy od jakości, tak jak napisał o tym FSM. Aczkolwiek pula 50-60 minut to dla mnie standard.

38 minut- tyle starczyło, by stworzyć arcydzieło muzyki progresywnej.

Maurycy(https://gameplay.pl/maurycy):

Jak można było zauważyć u mnie na blogu, moja płyta wszech czasów ma 39 minut. Optymalna długość to według mnie około 45 minut, ale tak naprawdę nie umiem odpowiedzieć. Ostatnie dokonanie Obscure Sphinx ma 67 minut i gdyby nie ostatni utwór ocierający się o geniusz mogłoby to być za dużo. Dokonania Ayreon to podwójne płyty razem mające czasem ponad 90 minut materiału i ja to łykam od deski do deski. Ogromnie długi (około 70 minut) jest cudowny Griseus od jednoosobowego Aquilusa. Album wymagający, rzadko znajduję czas na odsłuchanie całości... Myślę, że w dużej mierze sporo zależy jak jest zbudowana płyta. Jeśli płyta to typowy zbiór utworów niekoniecznie tworzących zamkniętą całość to potrafię słuchać ich wymiksowanych z innymi wykonawcami, nie ma problemu. Gdy jest to koncept album opowiadający jakąś historię (Ayreon, Avanstasia) to wypadałoby słuchać tego w całości. Jednak utwory spokojnie potrafią w nich być samodzielnymi tworami. Trudniej mamy w produkcjach, gdzie utwory są długie i tworzą całość. Na przykład taki Tubular Bells, czy Amarok (63 minuty jeden utwór) Oldfielda, albo V: Havitetty od Moonsorrow (dwa utwory po dwadzieścia kilka minut) mogą być niewygodne. Wtedy zwykle znajduję czas, by płytę odpalić i wysłuchać jej w całości. Nie lubię urywać utworów w połowie... Także reasumując (bo odszedłem trochę od tematu), zależy od naszego nastroju, nastawienia i czasu jaki chcemy poświęcić na obcowanie z muzyką. Osobiście OGÓLNIE albumy nie powinny przekraczać długości 50, nooo 55 minut, ale zaznaczam ponownie, nie jest to normą. A minimalna długość? 38-40 minut to chyba minimum. Ommadawn ma 39, Time I od Wintersun ma 40 i kończy mi się niezwykle szybko.

Ommadawn - płyta wszech czasów dla Maurycego. Trwa 39 minut.

Rose(https://gameplay.pl/rose):

Jeszcze nie tak dawno sądziłam, iż dobra płyta powinna być maksymalnie długa, jednak zauważam, że to często odbiera jej jakość. Płyta powinna być w miarę ścisła, zamykająca w sobie maksimum treści i jakości niekoniecznie w jak najdłuższym czasie. Nie potrafię określić dokładnego czasu płyty.  Myślę, że moją optymalną długością będzie od 30 do 45 minut. Oczywiście nie skreślam tych dłuższych, bo wszystko zależy od tego jak bardzo dana produkcja wpada w ucho.

Klasyka. Ta nigdy nie trwała krótko, ale są takie gatunki, które po prostu potrzebują czasu.

Na sam koniec lekko spóźnione, ale jakże trafne spostrzeżenie g40staSlayer - Reign in Blood i wszystko w tym temacie Duży uśmiech

PS. Zachęcam, oczywiście, do dyskusji na ten temat. Zdaję sobie sprawę, że mój pogląd na to nie jest zbyt popularny i że ludzie chcą więcej i więcej. Rozmawiajmy więc o tym, ale w jakiejś przyjemnej atmosferze.

PS2. Zachęcam do wchodzenia na mój facebookowy profil i lajkowania go tam: 

https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine

Moje poprzednie niedzielne wpisy:

Opis krążka Nirvany MTV Unplugged in New York

https://gameplay.pl/news.asp?ID=83023

Gdzie kupować muzykę?: 

https://gameplay.pl/news.asp?ID=82866

Czego słuchamy gdy ćwiczymy?: 

https://gameplay.pl/news.asp?ID=82718

Bartek Pacuła
9 lutego 2014 - 21:34