Nie ma chyba wielu ludzi fascynujących się literaturą, którym nazwisko Michel Houellebecq nic nie mówi. Enfant terrible francuskiego światka pisarskiego, a przy okazji jeden z tych ludzi, którzy nakłamią wszystkim dookoła, ale w książce napiszą tylko prawdę. W dodatku jest to jeden z niewielu współczesnych europejskich pisarzy, którzy mogą mieć pewność, że ich twórczość się nie zestarzeje przez długi okres. Dość jednak przedstawiania postaci, zajrzyjmy do książki, albowiem dzisiejszym recenzowanym woluminem będzie najgłośniejsza powieść Houellebecq, czyli Cząstki elementarne.
Napiszę od razu i szczerze - nie czuje się wystarczająco dojrzały do pisania o powieściach Houellebecq’a. Bohaterowie ze stron jego książek to najczęściej osoby, które przechodzą kryzys wieku średniego. Mnie jeszcze daleko do takowego, także w teorii nie jestem w stanie do końca ich zrozumieć. Mimo tego pochłaniając kolejne stronice powieści francuskiego pisarza, czuję smutek spowodowany nieszczęśliwymi żywotami tychże literackich postaci. Cierpią one z powodu niespełnionych marzeń, upadłych miłostek, a także pustoty ich życia. Życia obracającego się ciągle wokół rutynowych działań, które muszą podejmować każdego dnia, by móc dalej istnieć w świecie, który im się nie podoba.
Proszę jednak sobie od razu nie myśleć, że twórczość Houellebecq’a to coś w rodzaju smutnych emo-historyjek, jakie czasem można odnaleźć na blogach. Bo tak nie jest. Bohaterowie Houellebecq’a nie chodzą w kółko i nie przeklinają „olaboga, olaboga, jak mi źle”. Ich życie się toczy, są normalnymi ludźmi, z normalnymi (przynajmniej w dużej mierze) zawodami. Życie wcale ich nie doświadcza w jakiś specjalny sposób. Nie są ofiarami kataklizmów, holokaustu, ani niczego podobnie okrutnego. To pożądanie, płeć, uczucia i śmierć bliskich gotują im zły los. Wydawać się może, że Francuz używa głównych bohaterów, by udowodnić swoją tezę, że idealne społeczeństwo to takie, w którym nie występują wymienione powyższe „przeszkody”.
Warto może przedstawić tych zapowiadanych bohaterów. Panie i panowie: Bruno Clement i Michel Dierżyński. Bracia przyrodni, z jednej matki, różni od siebie jak niebo i ziemia. Bruno to zwalisty, łysiejący, nieco tępawy mężczyzna, pracujący jako nauczyciel i urzędnik państwowy. Jego życie zostało zawładnięte przez kobiety, a dokładniej przez obsesję seksualną, a jeszcze dokładniej – przez brak spełnienia seksualnego. Bruno jest bowiem bardzo nieśmiały. Od najmłodszych lat nie umie radzić sobie z przeciwną płcią. Zawsze wykonuje zły ruch, który eliminuje go z dalszej gry o serce (tudzież waginę) jakiejś kobiety. Proszę jednak nie myśleć, że mamy do czynienia z jakąś wersją „czterdziestoletniego prawiczka” – ta postać ma swoje doświadczenia. Ale najczęściej nieszczęśliwe. Ciąg mało pozytywnych zdarzeń, który spotyka Bruna jest naprawdę przybijający i mnie jako czytelnika było po prostu żal bohatera, bo zapałałem do niego szczerą sympatią. Nawet, kiedy w pewnym momencie Bruno odnajduje swój przylądek szczęścia, to nie trwa to długo.
Z kolei Michel jest inny. Przystojny i poważny naukowiec, biolog molekularny, od najmłodszych lat obdarzony miłością jednej z najpiękniejszych kobiet. Niestety był tak zajęty sprawami naukowymi, że zwyczajnie nie zwrócił uwagi na Annabelle. Rozeszli się, każde w swoją stronę. Michel wybrał życie samotnego intelektualisty, bez przyjaciół i bez miłości. Dzięki swoim badaniom niezwykle pomógł wszystkim rolnikom na świecie, a dokładniej ich krowom, które stały się bardziej wydajne w kontekście produkcji mleka. Tym samym, w odróżnieniu od Bruna nazwać siebie człowiekiem sukcesu. Michel w ogóle zdaje się być bardziej faworyzowanym przez autora. Nie dotyka go tyle nieszczęść co jego brata, choć niektórzy interpretują egzystencję Michela jako wieczne cierpienie, nie posiadające dokładnego źródła. Źródło jest jednak bardzo prosto zlokalizować – jest nim sam Michel, który obrał sobie po prostu taką drogę życia. Mało to jest takich pustelników na świecie?
To co burzyło krytykę i publiczność w czasie premiery, to opisy seksu. Nie jest to bowiem kochanie się w sypialni przy świecach. W Cząstkach elementarnych doświadczamy opisów masturbacji, gwałtów (albo molestowania seksualnego) w domach dziecka, tudzież orgii. Seks w Cząstkach jest raz udany, a raz nie. Gdy następuje ta druga opcja, to Houellebecq nie patyczkuje się i serwuje nam opisy problemów z erekcją (a raczej prób jej uzyskania), przedwczesnych wytrysków, tudzież bardzo naturalistycznych opisów brzydoty. Naprawdę, jeśli zamierzacie czytać w łóżku, a potem kochać się ze swoimi partnerami – wybierzcie coś innego, bo opisy ze stronic będą wam krążyły w głowie dość długo, także mogą zepsuć chwile przeznaczone do radowania się.
Sama powieść ma też interesującą konstrukcję. Dzieje Bruno i Michela są przerywane dygresjami, które brzmią jak wyrwane z encyklopedii. Owe przerywniki traktują o socjologii, filozofii, genetyce, fizyce tudzież historii. Do samego końca powieści nie wiemy po co one są. Dopiero w epilogu dowiadujemy się dlaczego. Ale o tym dopiero za chwilę.
Bulwersujące dla niegdysiejszej publiczności czytelniczej i krytyków były ataki, które przeprowadzał autor. Za pomocą losów braci co chwilę wciskał solidną krytykę ruchów hipisowskich, New Age, muzułmanów (sam autor po kilku latach nazwie islam „najgłupszą religią na świecie”), katolików, Salmana Rushdiego (autor słynnych Szatańskich wersetów, które niegdyś dla was zrecenzuję), a także samej cywilizacji, która wg Houellebecq’a wręcz dąży do wypełnienia ponurej wizji z Nowego, wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Sam Huxley dostał nawet cały rozdział poświęcony sobie i swoim teoriom.
UWAGA: Ostatni akapit zdradza szczegóły fabuły.
Nie chciałbym zdradzać ważnych elementów fabuły, ale uważam, że należy napisać o samej końcówce, o epilogu. Houellebecq jako młodzieniec był zakochany w powieściach science-fiction. Sam zresztą napisał kilka powieści z tego gatunku, jednak nie dokładnie takich jakie byśmy chcieli odnaleźć na półkach w Empiku oznaczonych hasłem „Science-fiction”. Jedną z nich jest Możliwość wyspy, gdzie Houellebecq uznał klonowanie za sposób na ulepszenie ludzkości. Drugą z nich są właśnie Cząstki elementarne, jednak tego dowiadujemy się dopiero w epilogu. Tak, dokładnie. Ostatnie pięć stron powieści powoduje, że możemy ją zakwalifikować jako powieść science-fiction. A to wszystko dlatego, że czytelnik dostaje na tych stronicach informację, że powieść została napisana przez… istoty, które powstały dzięki opublikowanym pośmiertnie badaniom Michela Dzierżyńskiego. Znalazł on bowiem sposób na to, by stworzyć ulepszonych ludzi, którzy nie będą odczuwali pożądań, agresji, nie będą mieli płci i co najważniejsze – będą nieśmiertelni. Kilkadziesiąt lat po śmierci Dzierżyńskiego mamy przed sobą obraz świata opanowanego przez te istoty. Ludzie „normalni” są już na wyginięciu, powoli wypierani przez nowy i silniejszy gatunek. Czy jest to pesymistyczna wizja, w której nasz gatunek znika? Czy może optymistyczny obraz świata, w którym wreszcie zapanował spokój i ład? To już proszę samemu sobie ustalić.