Crosses - †††. Nastrojowe prawie Deftones. - fsm - 13 lutego 2014

Crosses - †††. Nastrojowe prawie Deftones.

Chino Moreno, za dnia wokalista Deftones, to szalenie zajęty człowiek - gdy tylko nie rozdziera sobie strun głosowych z macierzystą kapelą, udziela się w bardzo wielu projektach pobocznych (dekadę temu pojawił się album Team Sleep, a niedawno Moreno stworzył Palms wraz z chłopakami z ISIS). Chwilowo najciekawszym kolejnym zespołem tego pana jest w mym mniemaniu Crosses - grupa, która właśnie wypuściła na światło dziennie swój pierwszy długogrający album zatytułowany po prostu Crosses (lub, jeśli wolicie, †††). Dla fanów nastrojowych kompozycji, przytłumionych gitar i wyjątkowego głosu Moreno jest to rzecz obowiązkowa. Dla wszystkich innych - rzecz warta sprawdzenia.

Crosses to dzieło Moreno, jego kumpla z dzieciństwa, gitarzysty Shauna Lopeza oraz tajemniczego multiinstrumentalisty znanego jako Chuck Doom. Pierwsze oznaki życia pojawiły się w Internecie niemal 4 lata temu pod nazwą THHOLYGHST (to miano stało się w końcu tytułem jednego z utworów), która została wkrótce zmieniona na bardziej swojskie "krzyże" zapisywane najczęściej jako †††. Co grają, jak grają? Podobno jest to w dużej mierze coś zwanego witch house, ale ja nigdy nie byłem fanem gatunkowych etykietek. Ważne jest to, że projekt nie jest wymierzony w fanów tektonicznych riffów i tytanicznego naparzania w gary. Crosses to dzika wypadkowa wspomnianego wcześniej Team Sleep, a także Massive Attack i Depeche Mode - dużo nastrojowej elektroniki, nieco gitar, połamane rytmy i unoszący się nad wszystkim wokal Moreno.

Historia powstawania albumu, o którym tu mowa, jest nieco zawiła. Panowie podczas sesji nagraniowych stworzyli około 20 utworów, które zostały podzielone na EPki. Pierwsza płytka z pięcioma utworami pojawiła się latem 2011 roku, a kolejny zestaw pięciu nowych kawałków zadebiutował pod koniec stycznia 2012 roku. Te dwa wydawnictwa w całości są dostępne do odsłuchu w serwisie Soundcloud. Dodatkowo w międzyczasie Crosses dorzucili swoje The Years do soundtracku z Batman: Arkham Origins, a potem nastąpiła dwuletnia przerwa. Początkowo mówiło się, że Crosses wydadzą trzecią EPkę z ostatnimi pięcioma utworami, a dla kolekcjonerów powstanie cały album złożony z wszystkich płytek. Zrezygnowano z pomysłu tworzenia EP ††† i od razu skompilowano wszystko w ramach pełnoprawnego albumu - jesienny debiut został przesunięty na 11 lutego i oto jest!

[posłuchaj prawie wszystkiego, co nagrali - za darmo]

††† ma dwie poważniejsze wady - cała płyta to aż 15 utworów, które na dłuższą metę mogą wydawać się nieco zbyt smętne (choć tak naprawdę to kwestia nastawienia), co z kolei oznacza, że całość zyskałaby na usunięciu ze dwóch słabszych kawałków. Druga wada to fakt, że na płycie zostały przemieszane utwory z wydanych wcześniej EPek z tymi pięcioma nowymi (systemem 1-szy utwór z pierwszej płytki, 1-szy utwór z drugiej płytki, 1-szy nowy utwór - powtórzyć razy 5), co może powodować dziwny tzw. dysonans poznawczy dla tych, którzy słuchali wielokrotnie tych dwóch krótkich wydawnictw z 2011 i 2012 roku i przyzwyczaili się do kolejności piosenek. To jest jednak czepialstwo, bo ††† to bardzo ciekawa i niebanalna kompozycja z mnóstwem smaczków, które zadowolą przeróżne gusta. Wolicie coś dynamicznego i pozytywnie popowego? The Epilogue i Blk Stallion to coś dla was - bujamy się! Jesteście fanami nieco bardziej rockowych kawałków? Bitches Brew (z bardzo deftonesowymi ostatnimi kilkunastoma sekundami), Thholyghst i końcówka Prurient zapewnią nieco gitar. Są też dwa instrumentale (1987 i Cross) i napisany pod wpływem wiadomości o tragedii w Fukushimie zamykający płytę kawałek Death Bell - śliczne pianino, połamany rytm i ledwo słyszalna gitara... Nine Inch Nails w wydaniu Deftones! Dużo stonowanych emocji zaklętych w 56 minutach.

To wszystko opisane powyżej to przecież jedynie wycinek całości, która na razie jest najlepszą płytą wydaną w 2014 roku. Nic to, że 2/3 nagrań już było znanych. Dla wielu bez wątpienia będzie to nowość (a chłopaki ostro się promują - trasa koncertowa i występ u Jimmy'ego Kimmela) i mam nadzieję, że okaże się to nowość warta grzechu. Chino Moreno po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najpłodniejszych i najzdolniejszych współczesnych  muzyków (i jego koledzy też).

fsm
13 lutego 2014 - 19:13