Wcale nie żałuję. Jest mi wręcz przykro, że ze świetnie zapowiadającego się stopniowego rozwoju serii, co zwiastował pierwszy Modern Warfare, całość stała się zwykłym kompostem. Pf! Kompost przecież fermentuje i zmienia właściwości, a we wspomnianej serii jakiegokolwiek progresu brak.
Swoją przygodę z Call of Duty zacząłem kilka miesięcy po grudniowej premierze pierwszej części. Najprawdopodobniej był to początek wiosny 2004 roku. Chyba. W tamtym momencie wszystkie Medal of Honory, Battlefieldy, wypadały na mój gust cholernie blado przy poziomie produkcji studia Infinity Ward. Projekt misji, level design, sterowanie, grafika, fabuła, wszystko to wydawało mi się podniesione do potęgi, dzięki czemu grało mi się wyśmienicie.
Kolejna odsłona serwowała kolejne świetnie spędzone godziny, następna niestety nie pojawiła się na używanej przeze mnie platformie. Potem ni stąd i zowąd przeniesiono rozgrywkę do czasów współczesnych, stąd tytułowe Modern. Jestem genialny. Wraz z krokiem wprzód względem czasu akcji, do gry włączono mnóstwo zupełnie nowych pomysłów i szereg genialnych mechanik, które jak już wiemy – uformowały poziom obecnych FPSów. Cod 4 świetnie się sprzedał i właściwie nawet do niedawna pokazywał się w topowych wynikach sprzedażowych. Z tej pozycji nie sposób nie zaznaczyć, że poziom graficzny oferowany w –przypomnę- 2007r, był naprawdę wysoki, co wbrew pozorom nie wiązało się z dużym zapotrzebowaniem sprzętowym, bowiem optymalizacja była wyjątkowo dobra.
Przygodę skończyłem z początkiem roku 2011, a więc ostatnią częścią, którą kupiłem, był Black Ops. Muszę przyznać, że to najlepsze zwieńczenie, jakie mogłem sobie wyobrazić. Raz, że sama fabuła, miejsce akcji i konstrukcja rozgrywki w kampanii ogromnie przypadły mi do gustu. Dwa, że kolejne odsłony już zupełnie nie zwiastowały nic ciekawego i plułbym sobie w brodę, gdybym inwestował w to kasę.
Po długiej przerwie, podczas której przeszedłem na stronę EA zachwycając się „odnowionym” Battlefieldem – trzecim i czwartym, a ostatnio ze ślinką zagrywając w betę Titanfalla, dostałem okazję, by zagrać w CoD: Ghost. Za darmo. Na Steamie. Przez Weekend.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak z tą serią jest źle. Zupełnie poważnie muszę stwierdzić, że poza kilkoma drobnostkami, nic się nie zmieniło. Na pierwszy rzut oka wszystko, co poznaliśmy w Modern Warfare, zostało do dziś dzień w niezmienionej formie. Przede wszystkim model sterowania. Poruszanie się, używanie śmiertelnie szybkiego sprintu, który w połączeniu z nadal małymi mapami, wygląda absurdalnie i psuje rozgrywkę. Strzelanie – które kiedyś był przyjemne, teraz irytuje. Ponadto fakt, że właściwie dostrzeżenie przeciwnika, od razu wiąże się z jego śmiercią, oraz to, że snajperki można by zupełnie wykluczyć z rozgrywek wieloosobowych, powoduje wyrazy zażenowania.
Strona audio-wizualna właściwie nienaruszona. No, poza kilkoma graficznymi udoskonaleniami. Tekstury mimo wszystko z bliska są rozpaćkane jak sos pomidorowy na ekranie mający przedstawiać krew, czy coś. Dochodzą do tego strasznie blade barwy i kiepski kontrast. Nieco lepiej wyglądają pomieszczenia, gdzie dominuje czerń i kiepskie naświetlenie, ale tego typu pomieszczenia wszędzie wyglądają ładnie. Najgorsze i zarazem najśmieszniejsze jest to, że płynność –mając na uwadze powyższe zarzuty, wcale nie jest lepsza od będącego kilka generacji dalej Battlefielda 4.
Warstwy dźwiękowej nawet nie skomentuje, bo jeżeli graliście w CoDa 4, to doskonale znacie jej poziom.
Do tych wszystkich wręcz żenujących wad, dochodzi jeszcze fatalne dobieranie serwerów Potrafiłem czekać 4 minuty na to, by dołączono mnie do jakiegokolwiek serwera w trybie TDM, po czym czekałem jeszcze dwie i nic. Potrafiło wrzucić mnie na serwer gdzieś zakładam w Bangladeszu, bo ping sięgał zenitu. Być może, a raczej najprawdopodobniej to wina przepełnionych w tym czasie serwerów, ale jedno jest pewne – bez dedyków i filtrów, dołączanie do serwerów jest toporne i wkurzające.
Doczepiłbym się jeszcze do debilnego pomysłu na zdobywanie lepszego wyposażenia, ale szkoda mi słów. Pragnę jednak przeprosić sam siebie i kogokolwiek, kto usłyszał ode mnie słowa „Ten nowy Battlefield w multi jest miejscami tak dynamiczny, że przypomina rozgrywkę w Call of Duty”, bądź coś w tym rodzaju. Pierwsze po kilku latach spotkanie z 10! już częścią serii było dla mnie bolesne. Jeszcze bardziej boli mnie jednak to, że te karygodne działania marketingowe działają i seria nadal cieszy się ogromną popularnością, co szkodzi nie tylko mi, szanującemu się graczowi, ale również postępowi w grach, jakie zawsze oczekujemy.
Dużo mówi się również, że Titanfall to takie Call of Duty podniesione do potęgi. Na pierwszy rzut oka owszem, sprawia takie wrażenie. Jednakże zarówno fizyka ruchów, świetny feeling strzelania, grafika, audio, funkcjonalność wszelkiego wyposażenia, to względem omawianej serii jest zupełnie nowy wymiar. To że mapy trochę małe i wszystko to takie „na raz”, wcale nie są to argumenty dyskwalifikujące tą produkcję zwłaszcza, że na premierę jeszcze czekamy. Titanfalla tworzy zespół tworzący wcześniej CoDa, fakt. Może jednak podobieństwo nie wynika z faktycznego podobieństwa, tylko z tego, że niewieloma synonimami możemy połączyć produkcję Respawn Entertainment z Battlefieldem, a w takim razie do czego innego mamy porównać? Obecność dwóch gigantów dominujących jeden gatunek –jak widać, w żadnym razie nie jest pozytywnym zjawiskiem zwłaszcza, że jeden z tych gigantów jest tylko pozornym gigantem.