Co jest grane Davis? Bracia Coen folk brody bum bum. - fsm - 7 marca 2014

Co jest grane, Davis? Bracia Coen, folk, brody, bum, bum.

Stwierdzenie "nowy film braci Coen" wielu wystarcza jako jedyna rekomendacja przed pójściem do kina. Inni idą, bo kuszą ich zwiastuny, a potem dostają film dziwaczny, powolny i nietypowy, a ich reakcja może być streszczona jako "wszyscy dają te wysokie oceny tylko za nazwiska reżyserów, film słaby". Co jest grane, Davis? wpisuje się w ten trend. Jednych szczerze zachwyci, inni pójdą tylko dlatego, co to Coenowie, a jeszcze inni mogą poczuć się nieco oszukani, bo przecież zwiastun reklamował najlepszy i najzabawniejszy film tego duetu. Więc co jest grane?

Od razu zaznaczę, że film mi się podobał, choć gdybym się dokształcił przed seansem, pewnie wyniósłbym z kina więcej, niż tylko ogólne wrażenie, że podobny klimatem Poważny człowiek był nieco lepszy. I tak jak w każdej recenzji, którą przeczytałem, także tu pojawi się stwierdzenie: trudno mówić o Inside Llewyn Davis (tak brzmi oryginalny tytuł filmu) bez zdradzania sporego kawałka fabuły, więc skupię się na najwazniejszych rzeczach. Llewyn Davis to folkowy muzyk bez grosza przy duszy. Kiedyś był połówką duetu, teraz "lata solo" i nigdzie nie może zagrzać miejsca. Ani w sercach słuchaczy, ani w sercu swojej kochanki i przy okazji dziewczyny dobrego kumpla, ani na kanapie tego, kto akurat zgodzi się użyczyć mu schronienia na kilka dni. Davis jest utalentowany, ale uparty - nie chce się "sprzedać", nie chce iśc na kompromis, ale też niespecjalnie marzy o wielkiej, niesłychanej karierze. Wydaje mu się, że marzy, ale do końca tak nie jest.

Co jest grane, Davis? to taki wycinek z życia głównego bohatera. Poznajemy go, gdy się budzi w cudzym mieszkaniu, towarzyszymy mu przez kilka kolejnych dni i zostawiamy w gruncie rzeczy w takiej samej kondycji, w jakiej go poznaliśmy. Llewyn Davis nie ma tak przerąbane, jak bohater Poważnego człowieka, ale skojarzenie nasuwa się samo. Na dodatek akcja znowu rozgrywa się w latach 60-tych, a sam film również* jest skąpany w zimnych barwach (bardzo ładne zdjęcia zostały słusznie wyróżnione nominacją do Oscara).

Mało interesuję się muzyką folkową, Boba Dylana znam raczej dlatego, że jest ikoną popkultury, niż z samej jego twórczości, a mimo tego perypetie Davisa oglądałem z zaciekawieniem. Co prawda film momentami jest nieco zbyt ospały, ale potem nadrabia ciekawą sceną, dowcipnym dialogiem, albo ujęciem z kotem (rudy kocur to ważna, drugoplanowa postać w filmie i za to plusik!). Za mało tu dla mnie komedii i drapieżności znanej z innych dzieł Coenów, ale muszę przyznać, że dialogi między Davisem a Jean (ponowne, po wspólnym występie w Drive, spotkanie Oscara Isaaca i Carrey Mulligan) i fantastyczny epizod z podróżą do Chicago, podczas której błyszczy zblazowany John Goodman to prawdziwe perełki. Cieszy też dobra, choć krótka, rola Justina Timberlake'a - zdecydowanie wolę go jako aktora niż muzyka. Sam film jest ciekawym spojrzeniem na rynek muzyczny jeszcze przed eksplozją komercyjnych gigantów - wszak obecnie taki Llewyn Davis, przystojny, melancholijny, brodaty i z dobrym wokalem, miałby fanów (fanek!) na pęczki. No ale jest bohaterem filmu Coenów, więc nie ma. I dzięki temu jest ciekawszy.

Co jest grane, Davis? zdecydowanie nie jest ani najlepszym, ani najzabawniejszym filmem Coenów. Wszystko oczywiście jest zrobione celowo i z premedytacją, a jako takie wymaga specyficznego nastawienia. Jeśli podobał się Wam Poważny człowiek, a na dodatek interesujecie się historią muzyki popularnej, to Davis powinien przypaść Wam do gustu. Nie oczekujcie jednak ani Fargo, ani Lebowskiego, a będzie dobrze.

*o ile mnie pamięć nie myli

fsm
7 marca 2014 - 16:29