"Gra o Tron" powraca po dwutygodniowej przerwie i serwuje fanom odcinek, który będą wspominać jeszcze przez długi czas. (Spojlery!)
W sumie nie wiem, czy warto było czekać na ósmy odcinek czwartego sezonu "Gry o tron". Po tych dwóch tygodniach zastanawiania się, jak potoczą się losy Tyriona i Oberyna, twórcy zaserwowali fanom tego wątku potężnego kopniaka w twarz. Ale zacznijmy od początku.
Można było się spodziewać, że pojedynek Góry i Żmii ukazany zostanie dopiero na sam koniec. Odcinek otwiera bowiem scena kolejnego ataku Dzikich na niczego niespodziewających się mieszkańców, tym razem Mole's Town. Napastnicy są coraz bliżej Muru a starcie z Nocną Strażą wydaje się być nieuniknione. John Snow jest świadom, że sto tysięcy ludzi Mance'a Rydera wkrótce zapuka do jego drzwi. Podkreślić należy, że Nocna Straż ma w swoich szeregach jedynie 102 żołnierzy...
W tle przewijają się dwa nudniejsze wątki. Sam jest zdruzgotany atakiem na Mole's Town, gdzie odesłał Goździka z dzieckiem. Nie wie jednak, że Ygritte postanowiła ją oszczędzić (choć wielu mieszkańców miasteczka osobiście poćwiartowała). Drugim nudnym wątkiem jest rodząca się miłość między Missandei i Szarym Robakiem. To jednak nie wszystko, co dzieje się poza Westeros. Na jaw wychodzi, że Ser Jorah szpiegował Daenerys podczas jej początkowych przygód i o wszystkim informował ówczesnego króla. Dzięki temu został uniewinniony, jednak zdecydował się dalej towarzyszyć Khalesi. Gdy ta jednak dowiaduje się o całej sprawie, skazuje go na wygnanie.
Do akcji powraca Theon Greyjoy, czyli Fetor. A raczej Theon Greyjoy jako Fetor wcielający się w Theona Greyjoya. Twórcy dają nam kolejny dowód, iż postać ta ma tak namieszane we łbie, że zrobi wszystko dla swojego nowego pana, czyli Ramsaya. I tak sprawił, że bękart Boltona w białych rękawiczkach dostał się do Fosy Cailin, gdzie urządził sobie masakrę niedobitków. Na dodatek za swoje wyczyny jego ojciec uznał go za prawowitego syna.
W końcu coraz lepiej wypada wątek Sansy, która powoli zaczyna rozumieć jak grać w "Grę o tron". Po tym jak Littlefinger zabił jej ciotkę, ta postanowiła mu pomóc i skłamała na procesie by go ochronić. To właśnie ten odcinek dobitnie pokazuje głęboką przemianę Sansy. Jak początkowo jej się nie znosiło, to teraz po prostu da się ją lubić. I jestem pewien, że jeszcze nie raz czymś nas zaskoczy.
Dochodzimy do najzabawniejszego momentu tego odcinka, sceny z Ogarem z Aryą. Nasi przyjaciele w końcu dochodzą, po raz kolejny, do swojego celu, tym razem do zamku Lysy Arryn. Plan Ogara zakładał, że to właśnie ona zapłaci mu za zwrot siostrzenicy. Niestety przed bramą dowiadują się, że Lysa nie żyje, na co Arya reaguje wybuchem śmiechu. Scena po prostu bezcenna.
Powoli zbliżamy się do wielkiego finału odcinka. Przed tym jednak twórcy raz jeszcze pokazują nam przywiązanie obu Lannisterów, Tyriona i Jaimiego. Karzeł opowiada swojemu bratu historię z dzieciństwa, na pięć minut przed rozpoczęciem długo zapowiadanej walki. To właśnie ona ma dowieść jego winy lub niewinności. Jak wiemy, przedstawicielem Tyriona ma być Oberyn Martell, który zmieżyć się ma z Górą, legendarnym, dzięki swojemu rozmiarowi, wojownikiem. Chyba ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto by nie kibicował w tym odcinku sympatycznemu i zabawnemu Oberynowi. Pedro Pascal w tej roli to prawdziwe objawienie i polubiłem go już od pierwszego odcinka czwartego sezonu. Na dodatek jego zwycięstwo było ważne z trzech powodów. Po pierwsze, oczywiście nie chciałem go zobaczyć martwego. Po drugie, jego zwycięstwo miało zagwarantować bezpieczeństwo Tyriona. I po trzecie, w ten sposób Oberyn mógł pomścić swoją siostrę i jej dzieci, którzy wiele lat wcześniej zostali zmasakrowani przez samą Górę.
Walka nie trwała zbyt długo, ale każda jej sekunda była niesamowicie emocjonująca. Choreografia i "tańce" Oberyna robiły wrażenie, zwłaszcza że jego przeciwnik był od niego jakieś trzy razy większy. Jednak jak powiedział przed walką "Rozmiar nie ma znaczenia, gdy człowiek leży na plecach". Emocje dodatkowo podgrzewały jego okrzyki w stronę Góry, w których oskarżał go o morderstwo swojej siostry i jej dzieci. Gdy ogromny wojownik w końcu padł na ziemię i wydawało się, że walka dobiegła końca, George Martin postanowił kopnąć fanów w twarz. Góra w ułamek sekundy powalił Żmiję na ziemię po czym zmiażdżył jej czaszkę gołymi rękoma. Tak brutalnej śmierci lubianego bohatera chyba jeszcze żaden serial nie widział.
Trzeba przyznać, że pod względem wykonania jest to jeden z najlepszych odcinków od początku serialu, a już na pewno najlepszy epizod tego sezonu. Ostatnia scena wchodzi na stałe do mojej listy najbardziej brutalnych i najbardziej szokujących momentów "Gry o tron". Boję się tylko tego, co twórcy przygotowali nam na dziewiąty odcinek. Jak wiemy, to właśnie w przedostatnich epizodach zawsze kryje się największa bomba.
Bardzo Was proszę, jeśli czytaliście książki to nie spojlerujcie w komentarzach.
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.