Rozmyślanie o zombie - szybkie czy wolne? - DrSlaughter - 11 czerwca 2014

Rozmyślanie o zombie - szybkie czy wolne?

Zombie już wszędzie pełno, ale nie mogę się powstrzymać przed napisaniem chociaż jednego tekstu na ich temat. Odkąd ludzkość znalazła się w XXI wieku, wszyscy znacząco przyspieszyliśmy. Zrobienie czegokolwiek w dzisiejszym świecie jest prawie niemożliwe, jeżeli nie przystosujemy się do tempa w jakim żyją masy. I wygląda na to, że za tą modą podążyły także zombie. Biegające jak Usain Bolt umarlaki są już normą, jeśli chodzi o produkcje spod sztandaru żywych trupów, a te klasyczne, powolne zombiaki zostały praktycznie zepchnięte do kina niezależnego. Czy jest dla nich jeszcze miejsce w wysokobudżetowych produkcjach?

Odświeżając sobie ostatnio filmową adaptację World War Z, zdałem sobie sprawę, że odkąd światło dzienne – za sprawą 28 dni później – ujrzały biegające zombie, twórcy kolejnych filmów zrezygnowali niemal całkowicie z powolnych truposzy. W końcu najważniejsza była akcja, skończyła się sława podstarzałych, ledwo powłóczących nogami potworów, które potrafią co najwyżej wywołać uśmiech politowania, a nie strach. Idące z duchem czasu zombie muszą być szybkie, zabójcze i niepokonane, a ich poprzednicy mogą co najwyżej zadowolić się amatorskim, niskobudżetowym kinem niezależnym.

Czy naprawdę branża filmowa jest taka okrutna? Wygląda na to, że tak. Jedyny dobry film z powolnymi zombie jaki przychodzi mi do głowy i wyprodukowany został w tym stuleciu, to Wysyp Żywych Trupów. Równo dziesięć lat temu. Jasne, były jeszcze takie nietypowe filmy jak Fido i na pewno pojawiły się jakieś dzieła amatorskiego kina, które utrzymywały tradycję, ale jeżeli ktoś nie jest fanatycznym miłośnikiem materiału źródłowego, nikłe są szanse, że o tych filmach w ogóle słyszał. Poza tym, oba wspomniane filmy to komedie. Niezależnie od ich jakości (Wysyp... to przegenialny film), chętnie zobaczyłbym pełnoprawny, powolny zombie-film z prawdziwego zdarzenia.

Oczywiście nie mam nic przeciwko filmom, w których zombie pędzą na złamanie karku. Są pełne akcji i krwi, postacie giną w bardziej spektakularny sposób, a sceny ucieczki i walki są pełne napięcia i mogą pochwalić się ciekawszą choreografią, niż te w „powolnych” filmach. Bądźmy szczerzy – akcja jest fajna. Jak bardzo bym nie lubił filmów, które są głębokie, porywające i przesiąknięte klimatem, nie zamierzam udawać że nie lubię obejrzeć czasem bezmyślnej sieczki, w której dominuje krew i odrywanie kończyn. Raduje mnie więc fakt, że szybkie zombie istnieją i cieszą się taką popularnością. Filmy z nimi są zwyczajnie bardziej emocjonujące. Nie oznacza to oczywiście, że należy je pakować od razu do jednego wora. Wspomniane 28 dni później pokazało, że nawet ze sprintującymi truposzami można zrobić film nieco bardziej klimatyczny i zapadający w pamięć, niż typowe amerykańskie slashery. Jednak wciąż są to elementy, których potencjał w pełni wykorzystać można dopiero w filmie nieco wolniejszym.

I tutaj sprawdzają się właśnie klasyczne, powolne zombiaki. George Romero, który zapoczątkował serię Żywych Trupów, wykorzystywał je nie jako potwory, ale głównie jako metaforę. Mogą symbolizować bezmyślność społeczeństwa – jak łatwo ulega komercji i materializmowi – mogą służyć jako narzędzie, pokazujące zmiany zachodzące w ludziach, kiedy znajdą się w skrajnych sytuacjach. Gdy atakują nas szybkie zombie, możemy skupić się jedynie na ratowaniu swojego życia. Nie da się z nimi wygrać, a wszystkie schronienia są krótkotrwałe. Potencjał klasycznych żywych trupów leży w tym, jak łatwo je zlekceważyć. Krew i panika dominują głównie na początku, kiedy umarlaki mają po swojej stronie element zaskoczenia, jednak po jakimś czasie bohaterowie wyrabiają sobie odpowiednie nawyki, unikają walki i hałasowania, siedzą w bezpiecznym schronieniu. Jednak przetrwanie z czasem staje się trudniejsze, a zombie nie są jedynym zagrożeniem, bo sprowadzają ich ze sobą o wiele więcej. Nagle problemem przestaje być trup chodzący za ogrodzeniem, a staje się nim zdesperowany sąsiad z dwójką dzieci, któremu kończą się zapasy.

Jeżeli nie zabiją nas nieumarli, to zabije nas głód i choroby, albo inni ludzie. Nawet jeśli okopiemy się w zabezpieczonym budynku, zgromadzimy mnóstwo broni i zapasów, to najmniejszy błąd może dzielić nas od zguby. Jeśli podczas zbierania zapasów damy się zauważyć grupce trupów, to nawet jeżeli jesteśmy szybsi i uciekniemy, one mogą ciągle podążać w naszym kierunku. Po drodze może się ich zbierać coraz więcej i więcej, aż w końcu trafią na nas. Nie robi im to różnicy, czy dorwą nas dzis czy jutro i w przeciwieństwie do człowieka, nie potrzebują odpoczynku. I nawet jeżeli nie przebiją się przez nasze zabezpieczenia, mogą uniemożliwić nam wyjście i skazać nas na powolną śmierć głodową.

Właśnie takie nieprzerwane uczucie wiszącej nad nami zagłady jest dla mnie tym, co może stworzyć dobrą historię o przetrwaniu apokalipsy zombie. I to właśnie powolne zombiaki są idealnym środkiem, aby taki efekt osiągnąć. Cieszy fakt, że w świecie gier ktoś jeszcze o nich pamięta, ale brakuje produkcji, która zrobiłaby to naprawdę dobrze, zawierając zarówno elementy przetrwania, jak i ciekawą historię. Na ogół twórcy wolą wybrać jedno z dwóch, co jest w sumie zrozumiałe. Dlatego tak bardzo liczę, że prędzej czy później ktoś z Hollywood podniesie ten temat, otrzepie z kurzu i podejmie ryzyko, wracając do korzeni gatunku, a my dostaniemy porządny i ciekawy film.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że do części moich lamentów pasuje „The Walking Dead”, ale chyba większość się zgodzi, że jeden serial z zombie wystarczy, nie potrzebujemy kolejnej niekończącej się historii w tych klimatach. Za to dobrych, samodzielnych filmów nigdy za wiele, zwłaszcza kiedy wnoszą do gatunku coś świeżego. Bardzo ciekawi mnie także, czy Wam bardziej podobają się zombie wolne, czy może szybkie?

DrSlaughter
11 czerwca 2014 - 22:16