Transformers: Wiek zagłady - 100% Baya w Bayu - eJay - 28 czerwca 2014

Transformers: Wiek zagłady - 100% Baya w Bayu

Mądre przysłowie mówi, że nie powinno się wchodzić do tej samej rzeki dwa razy. Michael Bay podjął się jednak już czwartej próby ujarzmienia kinowej wersji Transformersów. Nie będę ukrywał, że z ostatniej trylogii tylko pierwsza część kwalifikowała się u mnie do miana oglądalnej. Machina kręciła się jednak dalej i oto otrzymaliśmy po 3 latach restart serii.

źródło - http://screenrant.com

Bay w pewnym stopniu posłuchał też fanów - Wiek zagłady (cóż za niefortunny, zdecydowanie na wyrost nadany podtytuł) posiada długo wyczekiwany element, który od początku jawił mi się jako zamach na umysł widza. Mowa o Dinobotach, które w uniwersum zabawek Hasbro sprawują się całkiem zacnie, ale czułem, że w wykonaniu Baya będzie to porażka na całej linii. Zanim jednak Dinoboty rozpoczną atak na waszą kasę musicie wytrzymać ponad 2 godziny katorgi. Słaba opcja jak na blockbuster w wakacje.

O fabule nie trzeba się rozpisywać, bo w dużej mierze powiela ona schematy poprzedników. Tym razem bohaterem ludzkim jest teksański inżynier o twarzy Marka Wahlberga, który kupuje na wyprzedaży starą, zardzewiałą ciężarówkę licząc, że opchnie ją z zyskiem na części. Mark na dodatek chciałby opłacić w ten sposób naukę swojej blondwłosej córce o twarzy typowej MTV-teen. Wspomniana ciężarówka nie jest jednakże zwykłym złomem, a Optimusem Primem, na którego poluje tajna organizacja rządowa! Co z tego wyniknie, chyba nie muszę dodawać?

Jeżeli liczyliście na dojrzalsze podejście Baya do tematu, po 30 minutach stracicie jakąkolwiek nadzieję. To w dalszym ciągu obraz uszyty w stylu, do jakiego zdążył przyzwyczaić ten reżyser. Mamy więc ratowanie fruwających ludzi w slow motion, tonę wybuchów w slow motion, koziołkujące samochody w slow motion, pościg na drodze ekspresowej, są wreszcie charakterystyczne najazdy kamer przez dziurkę od d.. przepraszam od klucza (tu mamy wjazd przez dziurę w prześcieradle...) , a ostatni akt tradycyjnie musi rozgrywać się w jakimś wielkim mieście, natomiast Dobrzy muszą wywieźć z niego Coś, aby uratować świat. Bay musi naturalnie przyprawić danie jakimś komikiem na drugim planie, najlepiej jakby jeździł jeszcze jakimś Mini. Hej, w końcu jesteśmy w Teksasie!

 

źródło - http://screenrant.com

BROŃ BOŻE – nie chcę nikogo zniechęcać do seansu, bo jedni lubią kiełbasę, a drudzy wolą przekąsić kawior. Sęk w tym, że mamy do czynienia z blockbusterowym kserem zrobionym na odwal, które posiada historię napisaną na kolanie i bohaterów, którym ciężko kibicować. Ktoś napiszę „idę dla efektów” lub „trzeba wyłączyć mózg” - Ok. Ale ten film trwa 2 godziny i 40 minut. O jakieś godzinę za długo, abym mógł go potraktować jako niezobowiązujący wypad na letnią premierę. Tym bardziej, że wizualnie Wiek zagłady jakoś nie podnosi poprzeczki, zwłaszcza po tym co Bay pokazał w „trójce”.

A Dinoboty? Do momentu pojawienia się tej chmary obraz można chłonąć na trzeźwo. Niestety, później Bayowi wszystko wymyka się spod kontroli, sekwencje walk są pioruńsko chaotyczne, a sam motyw wejścia w fabułę jest beznadziejny i świadczy tylko o debilizmie bohaterów (a może to scenarzysta przysnął). Tak potężną dawkę groteski widziałem do tej pory tylko w Green Lantern, gdzie Ryan Reynolds walczył z wielkim, galaktycznym stolcem. Dinoboty to mniej więcej ten kaliber.

Na koniec mojego skromnego wywodu fragment wywiadu, którego Bay udzielił ekipie Slashfilm. Kto obejrzy ten zrozumie kontekst.

 

Do you feel like the humor’s more understated this time around?

Bay: Yeah, yeah. It’s still fun, but it’s more serious, and we’re playing it like people are going to die.

 

Ocena 3/10

eJay
28 czerwca 2014 - 14:58