Lubię, kiedy muzyka przywołuje pewne obrazy. Kiedy jestem w stanie dopasować dany kawałek do sytuacji czy miejsca, dzięki czemu w mojej głowie tworzy się niezwykle klimatyczna wizja. Z tego powodu zdarzy mi się słuchać piosenek, które średnio trafiają w gust moich znajomych (vide Number 24 w wykonaniu Polly Scattergood). Jedną z artystek, która świetnie trafia swoją muzyką w moje wyobrażenia, jest tytułowa Emika, którą znalazłem przeglądając półki wyprzedażowe niedalekiego Media-Markt.
Na Emikę pewnie nawet nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie Drop The Other lecące w radiu w Sleeping Dogs. Cała stacja, nazwana Ninja Tune, była poświęcona wytwórni o tej samej nazwie, a pod którą tworzy bohaterka dzisiejszego wpisu. Zazwyczaj od razu staram się uzupełnić takie gry własną muzyką, w tym wypadku jednak jakoś szczególnie mi odpowiadało zestawienie przygotowane przez twórców.
Emika była pierwszą płytą, którą kupiłem w ciemno. Słyszałem tylko Drop The Other, w którym podobało mi się inne spojrzenie na muzykę elektroniczną. Jest tutaj odpowiedni i ciut brzęczący bas, jest przyjemna linia melodyczna oraz ładny, wpadający w ucho wokal, ale całość z pewnością można zaliczyć do tych spokojniejszych piosenek z gatunku… No właśnie, jakiego gatunku? Zazwyczaj nie lubię tak katalogować ulubionych utworów, nie da się jednak ukryć, że większość z nich bez problemu można przypisać do poszczególnych genre. Z Emiką jednak miałbym pewien problem, ponieważ jest to coś w rodzaju mrocznej muzyki elektronicznej, spokojnej i nastrojowej, znacznie lżejszej od niedawno opisywanej Noisi. Pozostaję więc przy obszernym określeniu „spokojna muzyka elektroniczna”.
Emika, tak jak i Dva, jest niestety wydawana w kartonowym pudełku, czego nigdy nie byłem w stanie zrozumieć. Nie wiem, czy to faktycznie jest aż taka różnica w poniesionych kosztach, czy po prostu widzimisię wydawcy – w każdym razie domyślam się, że słuchacze preferują wydania w plastikowych pudełkach, chyba że te kartonowe faktycznie mają coś ciekawego do zaoferowania. Chociaż z takim jeszcze się nie spotkałem.
Same piosenki za to zdecydowanie poprawiają ogólne wrażenie. Mamy tutaj już wcześniej opisane Drop The Other, występujące w soundtracku ze Sleeping Dogs. Pojawia się również Pretend, które świetnie pasuje mi do brudnych, cyberpunkowych uliczek, oświetlanych jedynie blaskiem wielkich i kolorowych neonów, obficie padającego deszczu i migotania żarówek. Piosenka wiele zyskuje, kiedy widzę, gdzie powinna stanowić tło. Double Edge jest catchy pewnie ze względu na motyw na pianinie, wspomagający wysoki głos wokalistki. Tutaj jednak również nie zabrakło basowych tonów, choć odczuwałem nimi pewne przesycenie. Na Emice brakuje jednak pewnego końcowego szlifu, który w pełni pozwoliłby wykorzystać potencjał drzemiący w poszczególnych kawałkach.
Druga płyta, Dva, również dostępna chociażby w salonach Empik, dalej utrzymuje się w podobnej konwencji. Pokazuje też, jak artystka ewoluowała przez te kilka lat – piosenki są lepiej dopracowane, słyszymy więcej dobrze dopasowanych dźwięków i nie ma tego odczucia przesytu towarzyszącego w niektórych ścieżkach z poprzedniej płyty. Jeśli wybralibyśmy Drop The Other jako promujące pierwszy krążek, tak tutaj to zadanie przeszło na Sing To Me, z pewnością zapewniające bogatsze doznania odsłuchowe. Obydwie da się jednak rozpoznać od razu – styl Emiki jest bardzo charakterystyczny i cieszę się, że autorka nie odeszła od niego na rzecz zwiększania popularności.
Searching najlepiej odpowiada popowym piosenkom słyszanym w radiu, dalej jednak zawiera pewien pierwiastek, który wyróżnia ją na tle innych piosenek. Pozwala zapoznać się z Emiką, nie atakując od razu mięsistym basem i cichymi wobblami. Centuries jest znacznie bardziej elektroniczne i przypomina swoją melodią ośmiobitowe utwory. Żeby nie nudzić, jest oczywiście odpowiednio akompaniowane przez prawdziwe instrumenty i cichy, momentami zbyt cichy śpiew, który nabiera mocy w trakcie refrenu. Genialne w swojej prostocie Sleep With My Enemies wpada w ucho i również przywołuje modernistyczne obrazy dopełniające dzieło. Z drugiej strony mamy Mouth to Mouth, w głównej mierze oparte na muzyce, a nie śpiewaniu. Wokal również się pojawia, lecz bardziej jako dodatek do czegoś, co przypomina ugrzecznioną wersję muzyki klubowej.
O ile pierwsza płyta była strzałem w ciemno, z którego jestem średnio zadowolony, tak druga z pewnością świetnie trafia w mój gust i pokazuje, jaką transformację przeszła sama Emika. Piosenki są lepiej skomponowane i spasowane ze sobą, a całość dalej utrzymana jest w tej spokojniejszej wizji muzyki elektronicznej, za którą ją polubiłem. Widać tutaj zdecydowaną poprawę i niezmiernie ciekawi mnie, co się będzie działo dalej w głowie artystki.
Moja kolekcja:
Evanescence