Czy jest wśród nas ktoś, kto nie lubi się bawić? Do dnia dzisiejszego powstały dziesiątki, jeśli nie setki form rozrywki, i z pewnością nie ma człowieka, któremu byłyby one obce. Czy to jakaś porządna gra komputerowa, czy impreza do rana – chyba każdy lubi raz na czas jakiś odpuścić sobie zasadę „obowiązki przed przyjemnościami”, rzucić wszystko i w końcu odpocząć, w ten czy inny sposób. Kiedy jednak byłem dzieckiem, gry zajmowały znacznie mniej miejsca w moim życiu (oj, ciężko było o jakąś porządną grę na PSXa). Wraz z rówieśnikami wychodziliśmy na dwór, siadaliśmy w piaskownicy, przynosiliśmy własne zabawki… A kiedy trzeba było zostać w domu, z pomocą przychodziły klocki LEGO. Kartony wypełnione klockami po brzegi.
Nie mam zielonego pojęcia, jak powstały klocki LEGO i, jeśli mam być szczery, nie za bardzo mnie to obchodzi. Dla mnie najważniejsze jest to, jak ogromną frajdę są w stanie sprawić nawet najzwyklejsze zestawy. Na początku postępujemy według instrukcji, pewnie – lecz taka budowla nie wytrzymuje więcej, niż kilka dni, po czym jest rozkładana na czynniki pierwsze i modyfikowana. Potem znów, i znów, i znów… W końcu dostajemy kolejne zestawy, które również są składane i burzone, aby na samym końcu stworzyć coś, co wymagało połączenia ogromnej ilości klocków. I chyba nikogo nie zdziwię, jeżeli napiszę, że i taki potwór nie jest w stanie przetrwać w spokoju. Dlaczego tak się dzieje?
Kiedy byłem te dziesięć czy piętnaście lat młodszy, praktycznie wszystkie „zarobione” pieniądze przeznaczałem na klocki LEGO. Bionicle, Technics czy jakieś inne serie – wszystkie miały dla mnie ogromne znaczenie i dawały niezliczone ilości zabawy. Niezliczona ilość możliwości po prostu przyćmiewała wszystkie inne dostępne mi zabawki. Wystarczyło, że obejrzałem jakiś film, bajkę, animację czy kreskówkę i już mogłem przystąpić do budowania własnego świata na podstawie tego, co mi się podobało. Jedyne, co mnie ograniczało, to ilość klocków – z tym, że ona z każdym miesiącem rosła, dzięki czemu moje młodsze rodzeństwo mogło zacząć swoją przygodę ze znacznie większą bazą.
Według mnie jakiekolwiek klocki – nie tylko markowe LEGO – z których można budować, nie będąc ograniczonym instrukcją, są najlepszymi zabawkami dla młodszych, gdyż rozwijają ich kreatywność oraz wyobraźnię. Małe dzieci kombinują na wiele sposobów, aby uformować to, co widzą w swoich główkach, namawiają do wspólnej zabawy dorosłych, zacieśniając więzi rodzinne, i nie nudzą się przez masę czasu, składając i rozkładając kolejne budowle. Aktualnie, z tego co wiem, są dostępne również klocki w większym formacie dla maluchów, dzięki czemu nie jest to rozrywka zarezerwowana tylko dla starszaków.
Ten sam trend został przeniesiony do gier komputerowych – studio Traveller’s Tales zgrabnie połączyło mechanizmy platformowe, klockową stylistykę oraz znane wszystkim uniwersa, aby dostarczyć nam produkt odpowiedni nie tylko dla, jakby to się mogło wydawać, dzieci. Czy to Harry Potter, Władca Pierścieni czy nawet Gwiezdne Wojny (od których się przecież wszystko zaczęło) – każdy znajdzie tu coś dla siebie i mimo pewnej wtórności z pewnością nie będzie się nudził. Cała seria gier LEGO jest z pewnością w czołowej dziesiątce produkcji, w które można grać na podzielonym ekranie, co jest również warte odnotowania – szczególnie teraz, kiedy coraz mniej firm decyduje się na umieszczenie takiego trybu w swojej produkcji.
Dla niektórych jednak ta wtórność, która teoretycznie nie powinna doskwierać przez mnogość światów i próby urozmaicenia, jest zabójcza. LEGO dalej potrafią wciągnąć i w niektórych przypadkach są świetne, lecz już nie-tak-interesujące, jak poprzednie części, które były jednak czymś nowym na rynku. Klockowe przygody również straciły wiele uroku, kiedy zaczęto nagrywać do nich dialogi – polscy wydawcy niestety nie mają zamiaru ich dubbingować, przez co młodsi odbiorcy są skazani na angielskie głosy z polskimi napisami. Wyżej wspomniane Gwiezdne Wojny (a jest to pierwszy przykład z brzegu) świetnie wyszły na braku kwestii mówionych. Czy ktoś z grających nie wybuchnął śmiechem na widok sceny „Luke, jestem twoim ojcem!”?
Dlaczego teraz o tym wszystkim piszę? Przypomniałem sobie o wysłużonym LEGO, kiedy wróciłem na weekend do domu. Moja dziewięcioletnia siostra poprosiła mnie, abyśmy zagrali w coś razem. Usiedliśmy więc przed komputerem (tak, wiem, puste podwórka, bo dzieci tylko grają i grają, bla, bla, bla…) i uruchomiliśmy nadszarpnięte przez ząb czasu, wspomniane wyżej, Gwiezdne Wojny. Podłączyliśmy dwa pady i zaczęliśmy grać, śmiejąc się w trakcie cut-scenek i naprowadzając siebie nawzajem na rozwiązania zagadek. Jeżeli ktoś pragnie zdobywać wszystkie znajdźki i kupować wszystkie postacie, takie granie z pewnością nie jest dla niego – z drugiej strony dla mnie to była świetna okazja, aby spędzić trochę czasu z siostrą i jednocześnie wprowadzić ją w uniwersum Gwiezdnych Wojen, które tak wiele dla mnie znaczy. Brak dialogów na plus, klockowa stylistyka na plus, masa zabawy na plus, uniwersum oczywiście również.
Próbowałem również szczęścia w jednej z najlepszych, moim zdaniem, gier z serii LEGO, czyli Władcy Pierścieni. Niestety, pojawił się tutaj problem, o którym pisałem dwa akapity wyżej – mówione dialogi. Ze względu na brak polonizacji (co jest dość śmieszne chociażby w przypadku Batmana, o którym powstał klockowy, zdubbingowany film,a którego nie spolszczono w formie gry komputerowej) musiałem jednocześnie być również lektorem, co z pewnością odbiło się na klimacie produkcji. Żałuję, że studio zdecydowało się na umieszczenie kwestii mówionych zamiast żywej i zabawnej gestykulacji – bądź co bądź, gra jest skierowana do najmłodszych, a oni z samymi polskimi napisami mogą mieć jeszcze problemy.
Kolejnym krokiem w podbijaniu rynku przez klocki LEGO było stworzenie pełnometrażowej animacji. LEGO Przygoda jest chyba pierwszym (nie licząc serii Bionicle, której niestety nie pamiętam zbyt dobrze) filmem o klockach, który zdobył taką popularność i był grany w salach kinowych. W wielu momentach przypominał film poklatkowy z jakiegoś fanowskiego kanału na YouTube, co tylko dodało mu uroku. Gwiazdy kasowych hitów zgodziły się na podłożenie głosów do oryginalnej wersji, a nasz dubbing stał na dobrym poziomie. Ciężko odnieść mi się jedynie do wszechobecnych czerstwych żartów – zdarzyło mi się uśmiechnąć, lecz większość tych tekstów była naprawdę żałosna. Cóż, może jestem już za stary…
Klocki LEGO są otoczone kultem – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Mogłem zagrać w Raymana, lecz mam wrażenie, że nie miałby on takiej mocy jak właśnie wysłużone, kolorowe bloczki. Stylistycznie (w pewnym sensie) zbliżony jest Minecraft, i ta marka jest teraz również rozchwytywana – jak nie przez samo LEGO, to przez Warner Bros., które planuje nakręcić (lub wyrenderować) film pod tym samym tytułem. O czym on może być, nie mam najmniejszego pojęcia. Mam za to wrażenie, że swojego rywala (znów: w pewnym sensie) nie będzie w stanie przebić.