Pięć radiowych hitów których powinienem mieć serdecznie dość - Kamil Brycki - 16 lipca 2014

Pięć radiowych hitów, których powinienem mieć serdecznie dość

W związku z pracą oraz studiami zdarzyło mi się w tym tygodniu wyjątkowo sporo podróżować autem. Odczekując swoje w korkach (powrót do nadmorskiej miejscowości), na światłach i walcząc z innymi kierowcami o miejsce na przedzie (na szczęście tylko mentalnie, jako pasażer), słuchaliśmy jednocześnie radia oraz jego mieszczańskiego odpowiednika, aby być na bieżąco ze stanem trasy. Pomiędzy wyzwiskami, obelgami oraz, o dziwo, pozdrowieniami i pożądanymi informacjami udawało nam się przesłuchać kilku najpopularniejszych piosenek, które w trakcie czterogodzinnej podróży powtarzały się od trzech do pięciu razy. I nawet wpadały w ucho.

INDILA – DERNIERE DANSE
Francusko-indyjska wokalistka zyskała sławę właśnie dzięki temu singlowi już jakiś czas temu, ja jednak słyszałem go, prawdopodobnie dzięki Esce,po raz pierwszy. Przyjemna i początkowo spokojna melodyjka świetnie towarzyszy niezrozumiałemu dla mnie tekstowi piosenki i myślę, że dzięki temu przywiązałem do niej większą uwagę niż do innych radiowych hitów. Po pierwszym odsłuchaniu już nuciłem to charakterystyczne danse, danse, danse, danse, danse, danse, daaaanse, a po trzeciej powtórce nawet wyłapałem kilka słówek, w miarę łatwych do podśpiewywania. Po powrocie do domu oczywiście sprawdziłem Indilę na YT, lecz poza wersją bez tej całej orkiestry nic nie przykuło mojej uwagi na dłużej. Derniere Danse jednak pewnie zagości na moim odtwarzaczu, jeśli tylko znów ktoś mi ją przypomni.

MROZU – NIC DO STRACENIA
Całkiem miłe zaskoczenie – Mroza kojarzyłem co prawda z jakichś typowych, zwyczajnych i niczym niewyróżniających się piosenek (słyszałem dwie czy trzy), którymi z pewnością nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Tym razem jednak zaśpiewał coś, po czym miałem wrażenie, że przeszedł przemianę – utwór jest melodyjny, słowa nie są bezsensowne, w głosie słychać przyjemne wibracje, a trąbka nie została wepchnięta na siłę. Do tego w tle słyszymy niesamowity chór (o ile można ich ocenić po tylko kilku wstawkach), a teledysk jest tak jakby nakręcony na poważnie. Mrozu pokazał, że po polsku również da się śpiewać „amerykańskie” hity. A może to tylko moje złudne wrażenie, kiedy po dziesięciu razach i fazie zrezygnowania zacząłem lubić tę przypominającą High School Musical piosenkę? W końcu nie mam nic do stracenia.

PITBULL FEAT. JENNIFER LOPES & CLAUDIA LEITTE – WE ARE ONE
Tę piosenkę słyszałem wcześniej wiele razy i w radiu oczywiście nie mogło jej zabraknąć. Szybko jednak miałem jej dość i żałowałem, że nie jest choć trochę krótsza. Niby wpada w ucho, jest gwizdanie odpowiednie do nucenia, tamtejsze bębny, flagi, tekst odnoszący się do Mistrzostw – oprócz tych wszystkich bajerów w piosence pojawia się niestety również Pitbull, za którym nie przepadam i pewnie ten fakt ma aż tak drastyczne znaczenie. Nie przypominam sobie jego solowych piosenek i zastanawia mnie, co on takiego ma w sobie, że przyciąga tych wszystkich artystów. Z drugiej strony Wikipedia mówi, że jest to znany producent muzyczny, że wydał kilka albumów, prowadzi program telewizyjny i ma swoją wytwórnię. Cóż, najwidoczniej nie moje klimaty, chociaż mimo ogólnej niechęci nie rzucałem się, aby zmienić radiową stację – We are one nie jest przecież aż tak tragiczne.

BASTILLE – THINGS WE LOST IN THE FIRE
In the fire, fire, fire! Bastille ma przyjemny głos i nie da się mu odmówić uroku, chociaż za tym utworem również nie przepadam. Brytyjski akcent znacznie bardziej odpowiada mi u Eda Sheerana (na I See Fire również udało mi się trafić, lecz chyba tylko raz) co nie oznacza, że od razu skreślam Bastylię. Things we lost in the fire, mimo że nie podoba mi się szczególnie, nie drażni i nie przeszkadza w czymkolwiek – taki utwór w stylu „a, niech sobie leci tam w tle”. Znacznie bardziej podpasowało mi Of the night (nie ma chyba nikogo, kto by nie kojarzył tej piosenki), a już wyjątkowo No Angels, które niestety nie leci w popularnym radiu. Szkoda, bo według mnie jest znacznie lepsze odThings we lost in the fire.

ELAIZA – IS IT RIGHT
Oho, tę piosenkę już gdzieś słyszałem – tak, z pewnością brała udział w tegorocznej Eurowizji, i jej mam już serdecznie po dziurki w nosie. Mimo że praktycznie nigdy nie słucham radia, ten utwór słyszałem prawie codziennie, w tym momencie nawet sam nie wiem, jakim cudem. Byłem zdziwiony, że dalej leci – w końcu ma już pewnie z kilka miesięcy – i za pierwszym razem nawet dobrze było ją sobie przypomnieć i jednocześnie powspominać wielki szum związany z europejską muzyczną imprezą. Ale za trzecim czy czwartym, który tak naprawdę był pewnie ponad setnym – ileż można? Zabawne, że przy wyżej wspomnianym I See Fire nie miałem takiego wrażenia - tutaj w grę znów wchodzą pewnie osobiste preferencje.

Po podróży doszedłem do wniosku, że cieszę się, że nie słucham radia tylko i wyłącznie dla muzyki. Nie dlatego, że często leci kolokwialnie mówiąc chłam – dlatego, że w trakcie tej czterogodzinnej podróży zostałem zbombardowany piosenkami popularnymi kilka miesięcy temu i piosenkami popularnymi teraz. A kiedy wjeżdżając do jakiegoś miasta i wyjeżdżając z niego słyszy się to samo, ponieważ zmieniło się pasmo, można po prostu dostać szału. Jak dla mnie największą bolączką radia jest po prostu przesycenie tymi samymi utworami – owszem, czasem zdarza się, że słucham jakiejś piosenki bez końca, z kolei brak wpływu na różnorodność playlisty potrafi frustrować. Coś jednak z dostępnych utworów mi się spodobało, także nie mogę tak absolutnie złorzeczyć – czasem trafi się jakaś perełka, dla której jestem w stanie przetrwać ten zmasowany atak. 

Kamil Brycki
16 lipca 2014 - 12:32