Jako osoba, której słowo ma zaszczyt docierać do i tak porażającego mnie grona (mówię o Was, czytelnicy Gameplaya), czuję się zobowiązany do podsuwania mojej publice pewnych treści, w moich oczach postrzeganych jako ciekawe i warte zwrócenia uwagi. Nie warto byłoby rozpływać się nad tym, jaką wspaniałą sagą jest ta o tytule „Pieśń Lodu i Ognia”, jak fundamentalnym dla polskiego fantasy pisarzem był Andrzej Sapkowski, jak listy bestsellerów podbijał Stephen King. To wszystko należy do informacji powszechnie znanych, poziom trudności przemielenia ich i podpisania jako swoich własnych oscyluje raczej w okolicy „easy” (nie znaczy to jednak, że nie da się napisać ciekawego artykułu o popularnych seriach). Ja jestem jednak jak łosoś, co to lubi płynąć pod prąd, dlatego podsunę Wam dzisiaj tytuł, po który może niekoniecznie będziecie musieli się udawać do zamkniętego oddziału miejskiej biblioteki, niczym po zapomniany artefakt, ale może będziecie zmuszeni do głębszego pogrzebania. Panie, panowie – przedstawiam „Dagome iudex” Zbigniewa Nienackiego.
Pamiętam szok, towarzyszący mojemu odkryciu, że Julian Tuwim nie pisał przez całe życie bajek dla dzieci, nie zastanawiał się nad kontynuacją losów Ptasiego Radia czy Zosi Samosi, a zaledwie rok przed wydaniem „Lokomotywy” napisał on „Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali”. Zrozumiałem wtedy prawdopodobnie, że oparcie kariery pisarskiej wyłącznie na gryzmoleniu utworów dla najmłodszych nie jest najpopularniejszą opcją, a pisarze często odnajdują zadowolenie z tworzenia w ramach więcej niż jednego gatunku. I chwała im za to.
Przykładem takiego artysty był bowiem Zbigniew Nienacki, znany przez większość swojego życia jako autor powieści dla raczej młodszego grona, bo jakże inaczej kategoryzować serię książek, których tytuł zaczyna się od „Pan Samochodzik”. Był więc „Pan Samochodzik i święty relikwiarz”, „Pan Samochodzik i dziwne szachownice” czy „Pan Samochodzik i Kapitan Nemo”. W ciemno można strzelać, że fan mrocznej fantastyki czy powieści historycznych nie znalazłby tutaj wiele treści dla siebie, a jednak nie znaczy to, że w Nienackim nie tkwiły pokłady mocy twórczej, pozwalającej mu na napisanie czegoś poważniejszego w przyszłości. Pochodzący z Łodzi pisarz robił to bowiem z kunsztem godnym kogoś, kto urodził się dla zachwycania publiczności płacącej za książki swoimi własnymi pieniędzmi.
W roku 1990, a więc pod koniec życia Nienackiego, wydano jego trzytomową powieść, której pisanie zajęło mu siedem lat, a wobec której sam autor miał ogromne oczekiwania. Spodziewał się pewnie, że z dumą prasa będzie nazywać „Dagome iudex” jego magnum opus, kiedy za kilka lat wezmą pod lupę wieloletnią twórczość łódzkiego pisarza. W czym tkwił przepis na sukces pana Zbigniewa? Postanowił on na kartach swojej powieści przedstawić wizerunek Europy z przełomu okresów wyznawania chrześcijaństwa i pogaństwa wśród zamieszkujących ją ludów, koncentrując narrację na postaci Dago, będącego w rzeczywistości mitycznym Piastem, który dał początek legendarnej, polskiej dynastii. Powieść ciąga nas śladami głównego bohatera niemal po całym świecie, w którym szuka on sprzymierzeńców, skłonnych do pomocy w wykonaniu jego zadania.
Cel życia Dago jest bowiem bardzo jasny – targany Żądzą Czynów chce on zjednoczyć ludy żyjące mniej więcej na wschód od Odry, dotychczas niesione w różne strony swoimi własnymi interesami. Szkolony do tego zadania przez praktycznie całe swoje dzieciństwo, ma w zanadrzu jeden, mały atut: jest on ponoć synem olbrzyma, ostatnim ze swojego rodu, co daje mu niezwykłą siłę i sprawność. Dodając do tego majestatyczne długie, białe włosy tworzy się opis pewnego jegomościa, który na kartach polskiej fantastyki występował więcej niż raz. Dago jest jednak tak różny od Geralta, jak tylko może być bohater – brakuje mu dystansu wiedźmina, każde jego słowo wydaje się być wcześniej rozpatrzone i wyważone, jego wypowiedzi emanują klasą i pewnością siebie, nie ironicznym poczuciem humoru. Nauki na zagranicznych dworach pozwoliły mu zrozumieć istotę władzy, co jest właściwie jednym z najważniejszych wątków książki. Poprzez słowa i czyny Piasta, Nienacki stara się nam wyjaśnić mechanizmy stojące za sukcesem wielu rządzących na przestrzeni setek lat.
W rozważania na temat mocy, jaką daje przywództwo nad jakąś grupą, popada nie tylko sam główny bohater, ale i jego kompania, składająca się z przeróżnych osobowości, którym Dago decyduje się dać azyl w postaci możliwości wspólnego podróżowania. Mimo tego, że większość z nich to ludzie, którzy nie jeden raz musieli zgiąć przed kimś kark i uznać czyjeś zwierzchnictwo, to w drużynie protagonisty dostrzegają oni jedyną szczerą okazję, aby się rozwijać, wzbogacić i zyskać szansę na godne życie. Nie znaczy to jednak, że czeka ich sielanka, podróż pozbawiona niebezpieczeństw i wszelkich trosk, a nocleg zostanie im zafundowany nie na siodle rozłożonym na trawie, ale w ekskluzywnej komnacie w pięknym, kamiennym zamku. Droga do sukcesu nie jest pokryta czerwonym dywanem, co wie doskonale ktoś, kto kiedykolwiek coś osiągnął (czyli, przypuszczalnie, każdy).
Rysuje się to wszystko jednak jako powieść wyłącznie historyczna, a wspomniałem przecież o cząstkach fantastyki. Te bowiem są wyjęte żywcem z wierzeń słowiańskich ludów, zamieszkujących wtedy nasze i okoliczne ziemie. To, w jaki sposób podejdziemy do zawartych w „Dagome iudex” opisów nierealnych sytuacji zależy od nas, bo wszystko to, co można by poddać wątpliwości dzieje się zazwyczaj z dala od naszej kompanii. Oznacza to, że opowieści o „plemionach, które pożerają ludzi” czy „rasie olbrzymów” są zazwyczaj elementem sprytnej propagandy, manipulacji historią czy zwyczajnie czymś, co powstawało przy kominku jakiegoś wiejskiego domostwa, a z czasem zaczęło żyć własnym życiem. Ciężko również postrzegać losy stworzyciela narodu polskiego jako nawet inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, bo oznaczałoby to, że jednym z naszych pierwszych władców był słowiański Herkules. Przez to, że bohaterowie nie są w stanie w sposób właściwy interpretować pewnych informacji, ciągle czuje się cień fantasy, padający na powieść Nienackiego.
Zwłaszcza, że ma ona pewne cechy, bez których dzieło fantastyczne nie byłoby aż tak wiarygodne – jest często bardzo obrazowa, nie szczędzi opisów miłosnych aktów czy brutalnych morderstw, dostarcza nam sporej wiedzy na temat zwyczajów ludów pogańskich, zamieszkujących środkową Europę kilkanaście wieków temu, a te nie były raczej zbyt cywilizowane. Dodatkowo, dodaje jej smaczku świadomość, że wydarzenia, ukazane na stronicach „Dagome iudex” są ściśle powiązane z rejonem, na którym żyjemy – większość miejsc jest jednak często nazywanych w łacinie czy innych językach, które dawno wyszły z użycia, więc sporo czasu możecie spędzić na poszukiwaniu odpowiedzi na pewne geograficzne pytania. Uważam jednak, że jest bezwzględnie warto.
Nie będzie więc smoków i orków, nazbiera się sporo polityki i opisów, które potrafiły mnie męczyć w przeróżnych książkach, tutaj jednak ich czytanie sprawiało mi przyjemność. O poczuciu sympatii i tożsamości z głównym bohaterem raczej nie będzie mowy, bo jest on typowym „poster boyem”, niemal nieskazitelnym i z góry przeznaczonym, aby pisano o nim w przyszłości chwalebne kroniki. Mało jest jednak aspirujących swoim rozmachem do walki z największymi „graczami” na scenie powieści fantastyczno-historycznych, polskich tytułów, a ten Nienackiego wyjątkowo zasługuje na promocję. Kto nie dał szansy „Dagome iudex”, niechaj zrobi to jak najszybciej!