Niedawno pisałem o Twilight Zone jako o jednym z fajniejszych seriali wszechczasów. Tak się składa że pomiędzy tematem niniejszej notki a tym serialem istnieje ciekawe połączenie: osoba Jeromy'ego Bixby'ego. Ten amerykański scenarzysta poświęcił swoje zawodowe życie fantastyce. Był autorem odcinków do Strefy Mroku (jak również współscenarzystą filmu kinowego opartego na serialu), scenariuszy odcinków oryginalnego Star Treka, ale był też znanym i uznanym pisarzem. Jego opowiadania ukazywały się również po polsku, np. w antologii "Rakietowe dzieci".
Scenariusz filmu Człowiek z Ziemi (2007) był jego ostatnią pracą. Właściwie podyktował on większość tekstu swojemu synowi, będąc już na łożu śmierci. Scenariusz miał odzwierciedlać poglądy Bixby'ego na życie i religię, i być jego opus magnum.
Scenariusz do realizacji otrzymał Richard Schenkman. Nie jest on jakimś wybitnym reżyserem, i spokojnie można powiedzieć, że Człowiek z Ziemi jest jego najbardziej znanym dziełem. Film, choć posiadał naprawdę minimalny budżet i jest bardzo kameralny (praktycznie dzieje się w jednym pomieszczeniu), otrzymał mnóstwo nagród i nominacji za filmy science fiction, jak również był bardzo wysoko oceniony przez krytyków, i uzyskał status kultowego filmu wśród fanów. Co ciekawe, twórcy filmu często dziękowali społeczności fanów za jego dystrybuowanie za pomocą sieci peer to peer!
O czym więc jest Człowiek z Ziemi?
Film opowiada o profesorze uczelni Johnie Oldmanie (w tej roli David Lee Smith), który postanawia, mimo sukcesów odnoszonych w pracy naukowej, pożegnać się z pracą, i udać się w niewiadomym kierunku. Do jego domu przybywa kilkoro kolegów z uczelni (w tym dwie panie i jedna studentka) - aby go pożegnać. Już pomagając mu spakować się na pakę pick-upa jedna z pań profesor zauważa oryginalny obraz Van Gogha, z którego posiadania John dość mętnie się tłumaczy.
Rozmowa przy zielonym Johnny Walkerze, zakupionym przez kolegów przybiera niespodziewany obrót. W pewnym momencie Goodman stwierdza, że chce im powiedzieć coś, czego jeszcze nikomu nie mówił, i zdradza im... że chodzi po świecie już od 14 tysięcy lat. Opowiada że co kilkanaście lat, gdy ludzie zauważają, że się nie starzeje, pakuje się i przenosi się w inne miejsce. Znajomi początkowo mu nie wierzą, jednak jego historia jest pociągająca i pełna szczegółów. W pewnym momencie uważają, że stroi sobie z nich żarty, czy Goodman, nie posiadający żadnych materialnych dowodów swoich twierdzeń, jest w stanie ich przekonać? Czy w ogóle chce?
Nie wchodzę w szczegóły, bo być może ktoś po przeczytaniu tego wpisu nabierze ochoty na obejrzenie filmu.
Film jest prawdziwą intelektualną ucztą dla miłośnika science-fiction, i postawiłbym go na równi z innymi filmami o podobnych ambicjach, choć nie miał on dużego budżetu. Wbrew statyczności większości scen nie jest on nudny i przegadany - każda kwestia wprowadza coś nowego i film ogląda się z ogromnym zainteresowaniem, czekając na rozwiązanie zagadki Johna Oldmana (jakie znaczące nazwisko!). Aktorzy zagrali pierwszorzędnie, mimo, że żaden z nich nie jest gwiazdą - najbliżej tego okreslenia może być chyba John Bilingsley znany z roli doktora w serialu Star Trek: Enterprise.
Film można zdobyć (jak chyba cicho przyzwolili twórcy) w sieci, napisy po polsku również są dostępne. Jeśli będziecie mieli okazję, zarezerwujcie sobie spokojny wieczór na chwilę intelektualnej rozkminy.
Uwaga: Film podejmuje tematy religii i jej prawdziwości (John był świadkiem wielu wydarzeń, które stały sie podstawą religijnych wierzeń), jednak nie sądzę, aby uraził czyjeś uczucia religijne.