Samotny chłopczyk na ciemnej ścieżce nie miał za dużo do powiedzenia. Ciche organy oraz regularne uderzenia w plemienne bębny wcale nie poprawiały mu nastroju – szedł jednak i szedł, aż zaczął biec, popędzany przez trzaski i dzwony. Tylko wyczekiwał momentu, w którym zostanie złapany i uprowadzony, pobity i pozbawiony życia. Nie spodziewał się, że uda mu się uciec – biegł jednak i biegł, aż zaczął latać. A kiedy zaczął latać, wszystko ucichło i straciło znaczenie w szaroburej przestrzeni. Chłopiec upadł.
Chłopiec upadł, owszem, lecz to nie oznaczało jego klęski. Słone łzy zaczęły spływać po jego policzkach, a ich smak otrzeźwił go na tyle, aby spiąć swoje mięśnie i podnieść głowę do góry. Hej, świat się jeszcze nie skończył, chciałoby się rzec, o tak – to jednak nie był najtrafniejszy moment na filozoficzne czy motywacyjne rozmyślania. Chłopiec nawet nie obrócił się za siebie. Wstał, lecz nie jako dziecko. Wojownicza dusza w końcu została obudzona.
Czas zwolnił, kiedy całkowicie odmieniony człowiek uniósł głowę do góry. Jego oczu nie wypełniał już strach i ból, z pewnością nie przerażenie i tragedia. Chłopiec – a raczej mężczyzna – miał dość ucieczki. Miał dość tego ciągłego potykania się, miał dość płaczu, miał dość masy innych rzeczy, które go ograniczały. Wracamy do gry, rozległy się trąby. Sekundy jednak dalej nie miały ochoty wskakiwać na swoje miejsce. Ziemia zazgrzytała pod nogami wojownika, a w jego rękach znikąd pojawił się miecz oraz tarcza. Koniec żartów, wredne stwory, koniec tej marnej zabawy. Teraz ja będę was gonił.
I ruszył w euforii, znów zamieniając się w małego chłopca – tym razem jednak nie smutnego i przestraszonego wizją kolejnego dnia, dnia identycznego jak dni poprzednie. Chłopiec przeszedł swoistą przemianę i w końcu zaczął postrzegać życie jako coś, co daje wiele frajdy, a nie coś, co po prostu trzeba przeżyć. Stoczył bitwę ważniejszą i trudniejszą niż ktokolwiek kiedyś, i wyszedł z niej zwycięsko. Nie zamknął po prostu oczu i nie poddał się – a jeżeli miałby odejść nawet i dziś, to odejdzie z podniesioną głową.
Woodkid jest francuskim artystą polskiego pochodzenia, który zasłynął przede wszystkim jako reżyser teledysków dla popularnych gwiazd. Nagrał jednak swoją własną płytę, The Golden Age, którą ciężko jest przypisać do określonego gatunku muzycznego. Połączenie poetyckich tekstów z instrumentami plemiennymi, mocą instrumentów dętych oraz orkiestrą jest jednak w pewnym sensie czarodziejskie i z pewnością ma swój urok.
Płytę znalazłem wśród "muzyki zagranicznej" w jednej z alejek w sklepie MediaMarkt, w zawrotnej cenie 29,99. Artystę kojarzyłem przede wszystkim z utworu Iron, który został wykorzystany w trailerze Assassin's Creed: Revelations. Od zawsze podobał mi się taki typ muzyki - epicki, nastrojowy i podnoszący na duchu - stwierdziłem więc, że warto dać szansę "Drewnianemu Dziecku". Nie zawiodłem się i w tym momencie jest to jeden z moich ulubionych krążków.
W swoich piosenkach Woodkid opisuje metaforyczną podróż, której inspiracją była ucieczka jego rodziny do Francji. We wszystkich utworach towarzyszy nam filmowość nie dająca powodów do wstydu – artysta sprawdziłby się w tworzeniu soundtracków, ponieważ jego kompozycje idealnie wpasowują się w epickie przygody dziejące się w wyobraźni słuchacza. Z każdym odsłuchem wrażenie to się potęguje, przez co w pewnym momencie widzimy pełen obraz w towarzystwie The Golden Age. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że w zależności od naszego nastroju, wizja może się różnić. Nie ma tej jedynej, „właściwej”.
Jeżeli chodzi o muzyczną wyobraźnię, czyli o to, co widzimy w trakcie słuchania muzyki – w trakcie usypiania ze słuchawkami na uszach, w trakcie jazdy tramwajem, w trakcie oczekiwania na przerwę w opadach – Woodkid jest świetnym katalizatorem. Bez odpowiedniej wizji, bez tych wszystkich obrazów, które tworzą się w trakcie danych utworów… To już niestety nie jest to samo. Dalej jest to interesująca muzyka, lecz według mnie The Golden Age nie powstało tylko i wyłącznie do słuchania. The Golden Age powstało, aby je przeżyć.