Praktycznie każdy MMORPG potrzebuje czasu na rozwinięcie swych skrzydeł. Taka sytuacja nie ominęła chociażby króla gatunku, World of Warcraft, który z początku również miał wiele niedoskonałości. W grudniu tego roku miną dokładnie 3 lata od startu gry Star Wars: The Old Republic. Jak prezentuje się ta produkcja po takim czasie, czy zmiana na system free-to-play zaszkodziła jej, a może pomogła?
Z wielkimi oczekiwaniami podchodziłem do Star Wars: The Old Republic, w pierwszym roku jej funkcjonowania miałem jednak mieszane uczucia. W dużej mierze wynikało to z faktu, że bardziej się nastawiałem na cRPGowe doznania, w tym KotORowe nawiązania (wpis o jednym z nich). Owszem doświadczałem ich, ale jednak grindowanie oraz pewne siecowe naleciałości sprawiały, iż grałem raczej okazjonalnie. W tamtym okresie powszechne wśród graczy było narzekanie na brak tzw. end-game’u, a także brak niektórych funkcjonalności jak np. wyszukiwarka osób.
Liczba abonentów ciągle spadała, co ostatecznie skłoniło EA oraz LucasArts do zmiany modelu gry na free-to-play. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że był to ruch jak najbardziej udany. Produkcja dosłownie ożyła, a serwery ponownie zapełniły się ludźmi. Można teraz spokojnie grać (do 50 lvl i de facto końca podstawowej historii; aktualny limit to 55 lvl) bez patrzenia na abonament. Co ważne, free-to-play w TORze nie stało się tzw. pay-to-win. Główny kierunek zarabiania to pewne ułatwienia (nieco, ale tylko nieco szybsze zdobywanie doświadczenia itp.), a przede wszystkim „ciuszki i gadżety” uderzające w sentymenty graczy. Można więc kupić za Cartel Coinsy (płatna waluta w grze) paczki zawierające strój Revana, Malaka, Bastili, Satele, nabyć Rancora jako środek transportu itd. Ostatnio doszło do tego, że w trakcie wspólnej zabawy nieraz widzę śmiertelnie złe ewoki towarzyszące innym graczom:
Zawartość gry znacząco się powiększyła. Dodano dużo nowych flashpointów, w końcu funkcjonuje ranking PvP, pojawiły się nowe lokacje jak np. Oricon, Manaan czy Lehon/Rakata Prime. Zaimplementowano również nowy system walki w kosmosie, Galactic Starfigther. Zaktywizowano gildie, tworząc systemy rywalizacji. Ostatnim hitem, dla niektórych pewnie kontrowersyjnym, jest możliwość zakupu i urządzania własnych twierdz. Skojarzenie z Simsami jak najbardziej uzasadnione, co nie zmienia faktu, że gra prezentuje znacznie więcej możliwości pod każdym względem. Z usprawnień doszła wspomniana wcześniej wyszukiwarka graczy, która działa bez większych problemów.
Wszystko pięknie, ale są też wady. Najboleśniejszym dla mnie jest kierunek rozwoju fabularnego pewnej znanej postaci z KotORa (ciekawi niech zobaczą zwiastun zbliżającego się dodatku do TORa), takie uroki lenistwa i swobody twórców. Uciążliwym dla niektórych będzie fakt, że dla odblokowania możliwości levelowania do 55 poziomu trzeba kupić abonament albo rozpocząć stałą subskrypcję. Innym rozwiązaniem jest zamówienie zbliżającego się dodatku (71,99 zł; premiera: 9.12), który przy okazji podniesie limit zdobytego doświadczenia do 60 poziomu. We wszystkich przypadkach otrzymacie bonusowo rozszerzenie Rise of The Hutt Cartel. Gra nie przekona także osób, które wcześniej odbiły się od formuły, konstrukcji TORa. To nadal jest pewien kompromis między cRPGiem, a MMORPGiem z przewagą na rzecz tego drugiego. Z niuansów można wskazać, że silnik wciąż, pewnie będzie już tak do końca, nie wyrabia z całkowicie płynnym wyświetlaniem większej ilości postaci.
Grze brakuje zatem trochę do ideału, ale nie sposób ukryć, że wiele zyskała z upływem czasu. Jeśli graliście kiedyś w TORa i brakowało Wam end-game’u, to warto dać produkcji drugą szansę. Jeżeli jesteście fanami uniwersum Gwiezdnych Wojen i jeszcze nie przetestowaliście tej produkcji, to warto teraz to zrobić.