W kwietniu tego roku pojawiła się informacja, która wywołała krzyk przerażenia z tysięcy gardeł fanów Star Wars. Firma Disney jedną decyzją wznieciła burzę w Internecie i doprowadziła do prawdopodobnie największego podziału miłośników tego uniwersum. Upływ czasu pozwala spojrzeć na sprawę chłodniejszym okiem, przyjrzyjmy się sytuacji.
Po premierze Powrotu Jedi uniwersum Gwiezdnych Wojen było stopniowo rozwijane przez książki, komiksy oraz gry, które poszerzały naszą wiedzę o odległej galaktyce. Praktycznie najważniejszy człon tzw. Expanded Universe (dalej EU) przedstawiał czasy pofilmowe, przykładowo mogliśmy zapoznać się z tym, jak Luke reaktywuje Zakon Jedi, co się działo po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Przez dobre kilkanaście lat uniwersum Star Wars niebywale się powiększyło, dość powiedzieć, że książki poruszają wydarzenia dziejące się nawet 40 lat po bitwie o Yavin (40 ABY – 40 years after the battle of Yavin).
Tutaj pojawiały się największe obawy fanów dotyczące planów nakręcenia przez Disneya nowych epizodów. Wydarzenia z ostatnich książek (około 40 ABY) wręcz idealnie pasowałyby do wieku starych aktorów. Jednak chyba tylko optymiści mogli wierzyć, że zrealizuje się taki wariant. Po pierwsze, przez tyle lat EU rozrosło się do dużych rozmiarów (samych książek jest pewnie ponad 150 pozycji). Jak przedstawić sytuację w uniwersum, żeby fani niezorientowani w EU się nie pogubili na samym starcie? Uwaga spoiler:
W książkowej wersji wydarzeń Chewbacca ginie, ratując syna Hana Solo, Anakina. Dla „czystofilmowych” fanów byłby to szok i pewnie wzbudziłby małą burzę w sieci. To tylko mały przykład, zatem samo przedstawienia tła wymagałoby olbrzymiej ilości czasu.
Po drugie, EU mimo swoich walorów bywało w wielu momentach niespójne, ot autor jednego dzieła nie uwzględnił tworu kolegi, co zwykle skutkowało przeróżnymi kombinacji, teoriami fanów bądź zastosowaniem typowej zasady w myśl „prawo późniejsze uchyla prawo wcześniejsze”. Na dodatek sam Lucas nieraz potrafił wprowadzić zamieszanie. Również jakość wielu pozycji bywała zatrważająco niska.
W kwietniu 2014 roku Disney zakończył dyskusje wśród fanów i przedstawił oświadczenie, w którym praktycznie przekreślił wieloletni dorobek EU. Zgodnie z zaprezentowanym stanowiskiem aktualnym kanonem (linia wydarzeń, na której będą bazować twórcy) są: wszystkie epizody filmowe, serial The Clone Wars, zbliżający się serial Rebels oraz inne produkty wypuszczone na rynek po tym komunikacie. Wszystkie pozostałe tytuły stały się tzw. Legendami, które nie będą wiążące dla autorów. Co smutniejsze, poza kanonem pozostały również zdarzenia przedfilmowe, a więc m.in. historie z Knights of the Old Republic oraz wciąż funkcjonującego The Old Republic, które w żadnym, większym stopniu nie utrudniałyby prac nad nowymi epizodami. W komunikacie pojawił się ponadto pr-owy bełkot o poszanowaniu dziedzictwa oraz potrzebie wolności twórczej (poniżej ładnie zmontowane mydlenie oczu). O ile z drugim można się jeszcze zgodzić, biorą pod uwagę wspomniane wcześniej kwestie, to pierwsza kwestia spowodowała prawdziwą rozpacz wśród miłośników SW.
Wczujcie się w sytuację oddanego fana, który przez kilkanaście lat systematycznie kupował produkty związane z marką, śledził dzieje tego uniwersum. Jednym ruchem przekreślono jego hobby. Niektórzy powiedzą, że dramatyzuję, że przecież wspomnień nikt nie odbierze, a nowe książki, komiksy, gry mogą być lepsze. Wiele osób zapomina jednak o jednym, chyba najważniejszym aspekcie, a mianowicie CIĄGŁOŚCI HISTORII. To jest to, co prawdopodobnie było najlepsze w EU. Śledzenie losów świata, swych ulubionych postaci rekompensowało dość często niski poziom samych dzieł. Przykład z świata gier, ile ze swego uroku straciłaby seria Mass Effect, gdyby nie ciągłość historii? Przez te kilka lat każdy na swój sposób zżył się z Garrusem, Tali lub innymi postaciami. Miłośnik Gwiezdnych Wojen zżywał się kilkanaście, czasami nawet więcej lat. Moje szczęście w nieszczęściu, że jestem fanem raczej umiarkowanym i o średnim stażu.
Niektórzy powiedzieliby dosadniej, że EU to prawdziwy burdel ze względu na niespójności, poziom historii, dlatego Disney dobrze postąpił. Po części się z nimi zgadzam, ale można było sytuację rozwiązać nieco łagodniej. Disney co prawda ogłosił, że „legendarne książki” będą wciąż dodrukowywane, ale zabrakło mi jednej zasadniczej rzeczy. Mnóstwo starych wątków pozostaje uciętych (nie chodzi mi o otwarte zakończenia, bo one w wielu wypadkach się sprawdzają), czy naprawdę tak trudno było wydać jeszcze kilka pozycji, które by je dokończyły? Pozwoliłoby to złagodzić ból starych fanów oraz w miarę łagodnie zakończyć ten rozdział Gwiezdnych Wojen. Co otrzymali oddani fani? Oświadczenie, że twórcy szanują dziedzictwo, może będą się inspirować, wrzucą trochę elementów z EU (czyli aktualne Legends), ale to wszystko. Historia ucięta? Co z tego, teraz będzie lepiej.
Wspomniałem na początku o podziale wśród oddanych fanów, czy jak kto woli geeków. Aktualnie główna linia rozłamu dotyczy tego, czy kupować, śledzić produkty wydawane przez Disneya. O ile filmy wszyscy zobaczą, to z takimi książkami może być różnie. W Internecie wiele osób wylewało żale, zamieszczając zdjęcia ze swoimi biblioteczkami, gadżetami. Wydaje się, że przynajmniej część na stałe zdystansuje się do ukochanej marki. Jest to jednak zbyt mała grupa, żeby Disney musiał się nią poważnie przejmować. Oczywistością będzie powiedzenie, że wraz z nowymi filmami pojawią się nowi fani, którzy nie będą się przejmować jakimiś Legendami i w ten sposób powstanie niestety kolejny podział wśród miłośników: na przedisneyowskich ortodoksów oraz disneyowskich.
Gwoli ciekawostki wspomnę jeszcze o kilku kwestiach praktycznych. Jak encyklopedie fanowskie (jeszcze nie wszystkie) poradziły sobie z tą zmianą? Bardzo prosto, a mianowicie do każdego artykułu dodano zakładkę Legends bądź kanon. Zwracajcie uwagę na to, jeśli będziecie szukać informacji o jakimś zagadnieniu. Drugą, ważniejszą kwestią jest, jak Disney będzie podchodził do produktów wydanych przez Lucas Arts. Czy możemy spodziewać się reedycji starych gier?
Odnoszę wrażenie, że raczej nie. Niemalże wszystkie siły zostały bowiem przerzucone na nowe epizody i produkty powiązane, to one będą skupiać największą uwagę jako generujące olbrzymie zyski. Wracając jeszcze do książek, to warto wspomnieć, że wyd. Amber wedle dostępnych informacji negocjuje warunki wydawania nowych tytułów w Polsce. Na razie mamy do czynienia z okresem przejściowym, wiele pozycji jest mocno przecenionych. Jeśli chcecie uzupełnić „legendarną bibliotekę”, to teraz macie dobry moment.
Czytając tekst, można wywnioskować, że jestem niezadowolony z decyzji Disneya i to będzie prawda. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że przyszłość, nowy rozdział Gwiezdnych Wojen wygląda całkiem obiecująco (przede wszystkim dla nowych fanów). Deklaracje większej dbałości o spójność kanonu, dobra passa ostatnich filmów Disneya, angaż Johna Williamsa do skomponowania ścieżki dźwiękowej nowych epizodów, produkcja gry Star Wars: Battlefront przez studio Dice przemawiają za opinią, że korporacja zadba o przynajmniej porządny poziom nowego rozdziału „odległej galaktyki”. Mam pewne obawy, czy marka jeszcze bardziej się nie zinfantylizuje, chociaż za rządów Lucasa też nie było dobrze w tym względzie. Liczę również na to, że nowe epizody zachowają klimat, ale i wprowadzą świeżość zamiast kopiować na siłę Starą Trylogię. Na ten moment musimy uzbroić się w cierpliwość. Dopiero za dłuższy czas przekonamy się, jakie niespodzianki zgotuje nam Moc.