Igrzyska Śmierci Kosogłos cz.1 - wrażenia z filmu - Piras - 24 listopada 2014

Igrzyska Śmierci Kosogłos cz.1 - wrażenia z filmu

Wymaganie od filmu zgodności z pierwotnym scenariuszem książkowym jest nie na miejscu podobnie jak krytyka tego pierwszego medium ze względu na gorsze zaangażowanie emocjonalne. Poprzednie części filmowych Igrzysk Śmierci przedstawiły jednak obraz zupełnie przeciwny, bowiem emocjonalnie i względem treści wszystko było spójne, i wyjątkowo dobrze zrealizowane. Jak jest tym razem?

Igrzyska Śmierci i W Pierścieniu Ognia uważam za jedne z najlepszych ekranizacji książek. Przedstawiają najważniejsze wydarzenia i synonimiczne emocje względem pisanej treści. Nie często zdarza się, by po przeczytaniu trylogii wynieść tak niesamowicie pozytywne emocje z stworzonej na jej podstawie serii filmowej.

W pierwszej części Mockingjay’a jest trochę inaczej, co z jednej strony jest uzasadnione i zrozumiałe, ale z  drugiej nieco irytujące. Przed seansem miałem mieszane uczucia, bo i pierwsza połowa książki wywoływała podobne uczucia. To względem innych wydarzeń, wyjątkowo pozbawiony akcji fragment, który genialnie się czyta, gdyż skupia się w największym stopniu na przedstawieniu emocji… i właściwie na niczym innym. Byłem pewny, że gdy część pierwsza przedstawiona zostanie dosłownie w takiej formie jak w książce, spokojnie można będzie iść sobie lulu(choć zwolennikiem takich czynności nie jestem ;]).

I rzeczywiście, na potrzeby akcji w filmie pojawiło się kilka akcji, których próżno szukać wśród stron. Ich implementacja jest w pełni zrozumiała i w istocie pozytywnie odbiła się na jakości kina. W ogólnym rozrachunku nawet śmiało można rzec, że właśnie te dodane sceny były scenami najbardziej uatrakcyjniającymi seans. Skupiały się bowiem na największej luce filmu – przedstawianiu zapoczątkowania rewolucji w poszczególnych dystryktach.

Niepotrzebnie tak bardzo skupiono się na przedstawieniu tragicznych uczuć Katniss. Akcja faktycznie uzależniona jest jedynie od niej i ten fakt stanowi filar całej serii, ale tym razem aby zapewnić dobre wrażenia Francis Lawrence powinien odejść nieco od książkowej koncepcji, albo przynajmniej poświęcić niepotrzebne smęty na rzecz właśnie akcji. Powstania, wydarzenia rewolucyjne w pewnym momencie filmu powinny stanowić podstawę, a gdyby tak było, jestem pewien, że emocje panny Everdeen i tak miałyby swoje ujście, bo Jennifer Lawrence jest w tej kwestii nie do zastąpienia.

Niemniej znając poprzednie odsłony filmowe i całą historię książkową – sam przewracałem oczami, gdy scena za sceną główna bohaterka była najistotniejszym elementem. Aż współczuję komukolwiek, kto przybył na seans bez uprzedniej lektury czy obejrzenia pierwszej odsłony – z oczu tej osoby bez wątpienia można by wyczytać zażenowanie. I o ile poprzednie odsłony były w stanie zaciekawić i zaintrygować świeżego widza, tak tym razem osiągnięcie takiego celu jest niemal niemożliwe.

(źródło: dailymail.co.uk)

Całe państwo Panem odgrywało dotychczas istotną rolę, a tutaj akcja koncentruje się na wzajemnej wymianie między podziemnym Dystryktem 13-stym, a Kapitolem. I nie ma w tym nic dziwnego – wszystko się zgadza. Są tu również sceny z innych dystryktów ale poza pełniącą istotną rolę wizytą w „ósemce”, są to tylko króciutkie zlepki świadczące o tym, że rzeczywiście te dzielnice jeszcze tutaj w ogóle istnieją. Irytuje również, że podczas przedstawiania scen ze wspomnianych dystryktów nie ma żadnej wzmianki o konkretnym ich numerze – będącym co prawda jedynie szczegółem, ale odbieranym w ogólnym rozrachunku już zupełnie inaczej.

Podczas seansu największą radość sprawiała i tym razem obecność Haymitcha. I choć nie gra on już roli tak ekscentrycznego typa jak poprzednio, to Woody Harrelson zrobił wszystko by utrzymać wyjątkowość tej postaci, którą chciałoby się widzieć mimo wszystko w większej ilości scen.

Pierwsza część trzeciej odsłony serii Igrzysk Śmierci nie zaskakuje. Nie jest też dobrym, kinowym widowiskiem. Jest to jednak świetny wstępniak dla finalnej odsłony. Wstępniak który z początku nuży ale wraz z kolejnymi wydarzeniami intryguje do takiego stopnia, że po obejrzeniu nie można doczekać się zwieńczenia historii Kosogłosa i całego Panem. Fani książki się nie zawiodą bo doskonale są zaznajomieni z powodami wielu sytuacji, z reakcjami Katniss czy zrozumieniem wielu filmowo nienajlepszych momentów. Oczywiście jest to pozycja obowiązkowa również dla tych, którzy od początku oglądają zekranizowane Igrzyska. W innym przypadku podróż do kina na Kosogłosa będzie marnowaniem czasu i pieniędzy. Nie jestem w stanie potwierdzić, czy wciąż organizowana jest taka akcja, ale w piątek w wielu kinach była poświęcona Igrzyskom - Noc Kinowa, na której emitowane były kolejno wszystkie odsłony włącznie z premierową. Jeżeli ktokolwiek nie miał okazji wcześniej – polecam ten sposób zapoznania się z historią Katniss Everdeen.

Piras
24 listopada 2014 - 20:08