Witamy w Lovecraft - Kati - 29 grudnia 2014

Witamy w Lovecraft

Lovecraft w tytule brzmiał zachęcająco, chociaż pobieżne przejrzenie „Locke&Key: Witamy w Lovecraft” wykazało, że Wielkich Przedwiecznych ani w ogóle żadnych macek tam nie uświadczymy. Za to parę innych przyuważonych rzeczy zachęciło mnie do dokładniejszego zapoznania się z tą pozycją.

„Witamy w Lovecraft” zaczyna się od trzęsienia ziemi, potem napięcie rośnie, a scenariusz zaskakuje w wielu miejscach. Randall Locke ginie w dramatycznych okolicznościach, a jego żona i dzieci przeprowadzają się do Keyhouse, domostwa wuja w miejscowości o nazwie Lovecraft. Rezydencja już na pierwszy rzut oka wygląda na skrywający pewne sekrety. Nie jest to mylne wrażenie. Bode, najmłodszy z Locke’ów pomału zaczyna je odkrywać. Znajduje drzwi o niezwykłych właściwościach, tajemnicze klucze, rozmawia z kimś (czymś?) mieszkającym w studni, kto przedstawia się jako Echo i kto ma większy wpływ na wydarzenia, niż to się z początku wydaje. Wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek zagadek związanych z Keyhouse, bo jak na razie niewiele wiadomo o naturze domu. „Witamy w Lovecraft” to nie tylko nadprzyrodzona groza: zwykłe, codzienne życie także potrafi dostarczyć wielu wrażeń. Każdy z członków rodziny próbuje sobie jakoś radzić z traumą – emocje postaci są przedstawione bardzo przekonująco, bez popadania w banał czy ckliwość. Powoli dowiadujemy się, jak doszło do tragedii – i ta historia wywiera naprawdę duże wrażenie. Mimo przeprowadzki teraźniejszość nie wygląda specjalnie różowo, a problemy z adaptacją w nowym miejscu to dopiero początek. Zmiana miejsca zamieszkania wcale nie uchroniła bohaterów przed niebezpieczeństwem i zanim zdążą się otrząsnąć po śmierci ojca, znów będą musieli stawić czoło zagrożeniu.

Odrobinę groteskowe rysunki Gabriela Rodrigueza świetnie wpisują się w atmosferę strachu. Joe Hill bardzo dobrze sprawdza się w roli scenarzysty, nie wiem nawet, czy nie lepiej niż w roli pisarza. Zachwyca umiejętnie poprowadzona akcja i dobrze rozłożone akcenty. W trakcie lektury nie można się nudzić ani przez moment, ciągle poznajemy kolejne elementy układanki albo jesteśmy zaskakiwani niespodziewanym zwrotem akcji. Dodajmy do tego wyraziste postaci i mamy prawdziwą rewelację.

Pierwszy tom nie jest wyłącznie preludium do czegoś większego, które tylko zapowiada, że dalej być może będzie ciekawiej – „Witamy w Lovecraft” już samo w sobie jest bardzo dobrą historią. Oby tylko kolejne tomy utrzymały poziom. Mam jeszcze do przeczytania małą stertę tegorocznych komiksów, więc nie wiem, czy „Witamy w Lovecraft” będzie moim komiksem roku, ale bez wątpienia będzie w ścisłej czołówce. 

Kati
29 grudnia 2014 - 23:29