„Czaropis” Blake’a Charltona to pierwsza pozycja w serii wydawnictwa Prószyński Media „Fantastyka (prawdopodobnie) najlepsze książki na świecie”. W teorii powinno być to mocne uderzenie, a jak jest w praktyce?
Główny bohater, Nikodemus Weal, jest praktykantem w szkole magii. Niestety cierpi na przypadłość zwaną kakografią – samym dotknięciem wprowadza błędy do zaklęć – co oczywiście poważnie utrudnia mu naukę. Jego spokojny żywot zakłóca morderstwo popełnione podczas zjazdu magów. Podejrzanym jest mistrz Nikodemusa, największy konkurent zamordowanej. W dodatku nasz bohater jest też w jakiś sposób związany z przepowiednią wieszczącą nadejście wroga, który oderwie znaczenie języka od jego formy: być może jest Zimorodkiem, który ocali język, a może jego przeciwnikiem, Nawałnikiem Burzowym? Wszystko wskazuje, że właśnie nadszedł czas spełnienia proroctwa i Nikodemusem zaczynają się interesować różne osoby o różnych zamiarach… A nad wszystkim krąży duch Harry’ego Pottera. Niestety mało skutecznie krąży, bo „Czaropisowi” nie grozi powtórzenie sukcesu powieści J.K. Rowling.
Interesujący i dobrze dopracowany jest system magii (reklamowany z resztą jako główna zaleta „Czaropisu”) nawiązujący do języków programowania. Mam wrażenie, że autor najbardziej skoncentrował się właśnie na nim, a trochę zapomniał o fabule, co tworzy denerwujący kontrast. Ciekawym pomysłem jest też prajęzyk oparty na kodzie genetycznym. Niestety to nie wystarczy do
zamaskowania licznych niedociągnięć i schematyczności utworu. Tak jak w większości powieści fantasy mamy przepowiednię (żeby nie było aż tak sztampowo, jest też kontrprzepowiednię), potężnego przeciwnika, który koniecznie chce coś zniszczyć, (dla odmiany nie świat, tylko język), tajemniczą wymarłą rasę o niewymawialnej nazwie, wielkiego mistrza i jego ucznia (nieco ułomnego – czyżby szykował się schemat „od zera do bohatera”?). Wszystko to już było i to wiele razy. W dodatku „Czaropis” nie grzeszy nawet sprawnym rzemiosłem. Mamy tu nienajlepiej poprowadzoną akcję, nadmiar nie zawsze udanych dialogów, zbyt wiele opisów czaropisania (niezły patent, ale ile można?), dużo wykładania kawy na ławę (mój „ukochany” motyw arcyłotra szczegółowo wyjaśniającego podczas starcia całą swoją intrygę) główny bohater też jakoś nie wzbudził mojego zachwytu. Jest irytująco niedojrzały jak na swoje 25 lat, a przemiana, jaką przechodzi pod koniec powieści, nie przekonuje. Nie wiem, czy mam ochotę czytać drugą część i sprawdzać, czy Nikodemus zmieni się w ciekawą postać (i przestanie mdleć), a akcja nabierze tempa.
Z innych zastrzeżeń: zastanawiam się, dlaczego w książce jest mapa świata, skoro prawie cała akcja, z wyjątkiem końcówki, toczy się w murach Starhaven? Już bardziej przydałby się plan uczelni. Tak samo interesujący jest związek, czy raczej jego brak, okładki z treścią. Nie mam pojęcia co to za stwór, nie przypomina on żadnej z postaci opisanych w powieści. Polskie wydanie pozostawia także niestety wiele do życzenia pod względem korekty, błędy są nawet na obwolucie!
Podsumowując, „Czaropis” nie był chyba najlepszym wyborem na początek serii mającej prezentować najlepszą fantastykę, nawet „prawdopodobnie” najlepszą, bo w najlepszym wypadku jest to powieść co najwyżej średnich lotów.