Ostatnio czekała mnie dłuższa podróż pociągiem. Żeby się nie nudzić, postanowiłem wziąć ze sobą jakieś czytadło. Padło akurat na Metro 2033 – porastało kurzem na półkach już od prawie roku. Nie przypuszczałem, że kilka dni później nad tą zwykłą opowieścią
o wędrówce, jakich zdawałoby się wiele, będę ronił prawdziwe łzy…
Ale nie uprzedzajmy faktów. Większość już tę książkę czytało, więc nie zepsuję nikomu zabawy, pokrótce nakreślając fabułę. Zaczyna się (oprócz miejsca, w którym rozgrywa się akcja) raczej standardowo – wielkie zagrożenie, które wychodzi z mroków i grozi zniszczeniem resztek ludzkiej cywilizacji, która po wojnie atomowej osiadła w ruinach podmoskiewskiego metra. Zażegnać je może, jak się wydaje, młodzieniec o imieniu Artem – który w trakcie akcji okazuje się być wybrańcem losu. Zagrożenie zaś stanowi powstała w wyniku promieniowania rasa "owadoludzi", nazywanych przez bohaterów "czarnymi".
Wydawałoby się, że to najbardziej ograny motyw, jaki pojawił się w literaturze –
a konstrukcja fabularna jest bardzo podobna do pierwszej części Cyklu Demonicznego Petera V. Bretta (o ile pamiętam, powstała w podobnym czasie; w każdym razie, ja czytałem ją wcześniej niż Metro 2033). Jednak im dalej wraz z bohaterem zagłębiamy się w mroki tuneli, tym robi się coraz ciekawiej… i smutniej. Artem odwiedza różne zakątki metra i obserwuje, jak poszczególne grupy ludzi radzą sobie z życiem po katastrofie. Trafia chociażby do strefy opanowanej przez neonazistów, skąd ratują go rewolucjoniści wzorujący się na Che Guevarze. Przemyka się też przez ostoję kapitalizmu, sen spełniony Adama Smitha, by stamtąd zostać porwanym przez kanibalistyczną sektę wyznawców Wielkiego Czerwia. Spotyka też Świadków Jehowy, chorych na dżumę, nieustraszonych stalkerów… Autor odmalowuje niezwykle sugestywny obraz postapokaliptycznego świata, zapełnionego przez ludzi, których niczego nie nauczyła wojna nuklearna i dalej ich ulubionym zajęciem jest wzajemne wyniszczanie się. Oczami młodego, wciąż poszukującego odpowiedzi na wiele pytań Artema obserwujemy zupełny upadek moralny i kulturalny ludzkości. Na swojej drodze spotyka na przykład kobietę, która jest gotowa zarabiać na prostytucji swojego dziecka, grupę ludzi, którzy linczują mężczyznę podejrzanego o dżumę.
Chłopak trafia też na powierzchnię i wałęsa się po ruinach Moskwy. Opis zawalonych wieżowców i ulic, zapełnionych przez potwory, chwyta za serce – podobnie jak fakt zniszczenia budowli, z których stolica Rosji słynie. Wrażenie robią też wnętrza mieszkań, wciąż oczekujące na powrót właścicieli, czy też dawny kantor, w którym Artem znajduje mumię kobiety i jej przerażający „pamiętnik”, wypisany na ścianie…
Bohater wielokrotnie ociera się o śmierć i chociaż za każdym razem wiedziałem, że prawdopodobnie przeżyje, i tak czekałem w napięciu na dalszy rozwój sytuacji. Niestety, postacie, towarzyszące Artemowi, zwykle nie mają takiego szczęścia, jak on – a mimo tego, że nie przebywają z nim długo, bardzo się do nich przywiązywałem i śmierć każdego z nich bardzo przeżyłem.
Najbardziej jednak wbija w fotel zakończenie. W końcu bohater znajduje ratunek dla swoich pobratymców – a są nim rakiety balistyczne, które jakimś cudem ocalały z nuklearnego Armagedonu. Jednak chwilę przed wystrzeleniem rakiet w gniazdo czarnych stworów, Artemowi udaje się z nimi skontaktować. Okazuje się, że wcale nie chcą oni niczego ani nikogo niszczyć – a jedynie nawiązać pokojowe stosunki z ludźmi i współpracować, by znów zasiedlić Ziemię. Artem, jako jedyny osobnik zdolny się z nimi skontaktować, miał być łącznikiem pomiędzy dwoma rasami i umożliwić ich porozumienie się. Z chwilą jednak, gdy rakiety dosięgają celu, jedyna nadzieja ludzi na współpracę z wrogiem i powrót na powierzchnię zostaje pogrzebana.
Początkowo wciągnął mnie ten świat i zafascynował, postanowiłem więc, że bliżej zapoznam się z pozostałymi książkami z tego uniwersum. Jednak po tym, jak dotarłem do końca, stwierdziłem, że nie sięgnę już po nic z tej serii. Głuchowski stworzył niesamowity, ale też bardzo przygnębiający świat, zawarł też w swoim dziele sporo przemyśleń i ukazał cywilizację człowieka jako niszczycielską siłę. Wątpię, żeby któremukolwiek z innych autorów udało się coś takiego osiągnąć… napisać tak wielkie dzieło. Nie wspominając już o tym, że świat po nuklearnej katastrofie jest tak strasznym i nieprzychylnym miejscem, że nie wiem, czy przeżyłbym kolejną w nim wizytę...