Nightmare: Szybcy i wściekli w formie wolnych i nudnych - Brucevsky - 3 sierpnia 2015

Nightmare: Szybcy i wściekli w formie wolnych i nudnych

Filmowa saga Szybcy i wściekli to obecnie już siedem mniej lub bardziej udanych produkcji. Nie sposób nie przyznać, że przynajmniej kilka ostatnich odsłon serii potrafi sprawić sporo frajdy i zaskoczyć widza spektakularnymi scenami, w których samochody łamią wszelkie prawa fizyki, a demolka na ekranie zaczyna wyglądać kreskówkowo. Całość dysponuje naprawdę dużym potencjałem, którego jednak twórcy gier jakoś nie potrafią wykorzystać. Jeśli już za coś się zabierają to tworzą wyjątkowo nieudane tytuły na licencji w stylu Fast & Furious: Showdown. A to jest naprawdę koszmarek.

Przy obecnej liczbie fanów marki i wykręcających przez kolejne filmy wynikach finansowych trudno tak naprawdę zrozumieć, dlaczego nikt jeszcze w odpowiedni sposób nie spróbował przenieść lubianych bohaterów i znanej z kin radosnej demolki na komputery i konsole. Tutaj nie trzeba nawet specjalnie główkować, wystarczy zadbać o oprawę audiowizualną i mechanikę, a pomysły na kolejne poziomy wziąć z co ciekawszych scen z filmów. Akcja z sejfem, pojedynek z samolotem, wyścig po paczkę Verone’a – to wszystko dysponuje naprawdę sporym potencjałem.

Twórcom gier wyraźnie jednak nie jest po drodze z tą licencją. Nawet jak już zabiorą się do pracy do wychodzi z tego crap w stylu Showdown. Oparty na wydarzeniach z szóstej części filmowej serii, a częściowo nawiązujący też do piątki, produkt jest zdecydowanie jedną z najgorszych gier 2013 roku. I nie trzeba nawet poświęcać mu specjalnie dużo czasu, by dojść do takich wniosków.

Już dziesięć minut z grą stanowi brutalne otrzeźwienie dla rozmarzonego gracza, który liczył na przyjemną, efektowną i grywalną rozwałkę supersamochodami po ulicach największych metropolii. Twórcy w popisowy sposób obdarli wszystkie ciekawe filmowe sceny z jakichkolwiek emocji, popisując się wprost niesamowitą zdolnością do spieprzenia nawet najprostszych i najbardziej oczywistych rzeczy. Rzućmy okiem na słynną scenę z sejfem z Fast Five. Brian i Tej (bo Vin Diesel najwyraźniej nie zgodził się udostępnić swojego wizerunku) przypinają gigantyczny sejf do swoich mustangów i ruszają z nim na ulice Rio de Janeiro. W filmie staje się to początkiem szalonej destrukcji, w której niszczone są budynki, wiaty przystanków i dziesiątki samochodów. W grze? Twórcy pozbawili sejf jakiegokolwiek ciężaru, co w efekcie sprawia, że wygląda on jak większy karton walający się za samochodami. Nie czuć jego masy, nie czuć siły uderzenia. Nie czuć nawet, że samochody mają problem z jego uciągnięciem i ich silniki muszą się napracować, by wprawić go w ruch.

Niewiele lepiej jest dalej, gdy w akompaniamencie rwącej animacji i marnej grafiki możemy powystrzeliwać w powietrze zmotoryzowanych londyńczyków jako Ian Shaw lub wziąć udział w bardziej tradycyjnych wyścigach. W pewnym momencie dochodzi do wszystko mówiącej sytuacji, w której zabawniejsze i ciekawsze od misji jeżdżonych są te polegające na strzelaniu do ścigających lub uciekających nam celów. W grze na licencji Szybkich i wściekłych? To chyba mówi  wszystko o atutach Showdown.

Szybcy i wściekli nie mają na razie szczęścia do świata gier. Jak nie samodzielne, tworzone na licencji crapy to marne dodatki w stylu zrecenzowanego jakiś czas temu przez DM-a DLC do Forzy. Warto pamiętać o tej marce i jej kłopotach z wejściem w świat wirtualnej rozrywki. To wprost znakomity przykład potencjału, który jest regularnie marnowany i do dzisiaj pozostaje niewykorzystany.

Hej, czy wiesz już, że Gralingrad ma do zaoferowania dużo więcej ciekawych treści? Felietony, komentarze czy rozmaite zestawienia dotyczące gier, piłki nożnej, anime lub filmów znajdziesz też na anglojęzycznym blogu i autorskim Gralingrad.pl. Ostatnio pojawiły się tam m.in. najciekawsze cosplaye Uriel z Darksiders, moje przemyślenia po obejrzeniu Enies Lobby Arc One Piece’a czy komentarz do niezbyt chwalebnego wyczynu piłkarzy z francuskiej Ligue 2. Jeśli coś ci się spodoba, skomentuj, polajkuj lub udostępnij, to dużo znaczy.
Brucevsky
3 sierpnia 2015 - 18:57