Książe Ciemności - Danteveli - 2 października 2015

Książe Ciemności

John Carpenter ma w swoim dorobku masę genialnych filmów. Jest on twórcą jednego z najlepszych horrorów jakie kiedykolwiek powstały. To zaskakujące jak wiele dobrych filmów zaserwował nam ten człowiek orkiestra ( reżyser, scenarzysta, muzyk). Dlatego też z chęcią chciałem zobaczyć Księcia Ciemności – drugi film z apokaliptycznej trylogii Carpentera.

 

Film opowiada ( w trochę nieudolny sposób) o grupie naukowców badających dziwaczny artefakt. Przedmiot znajdujący się w pewnym kościele ma stanowić olbrzymie zagrożenie dla ludzkości i tylko grupa fizyków i chemików może sprawić, że świat uwierzy w istnienie szatana. Tak w największym skrócie da się streścić to o co chodzi w tym filmie. Mamy naukowców badających i starających się znaleźć logiczne wytłumaczenie dla mistycznych i religijnych zjawisk powiązanych z prawdopodobny końcem świata. W teorii brzmi to całkiem dobrze ale w praktyce kompletnie nie wychodzi. Szkoda bo zamiast skupić się na tej kwestii tracimy wiele czasu na bliższe poznanie bohaterów. Zabieg ten jest jednak bezcelowy bo o nie dowiadujemy się nic specjalnego o żadnym z naukowców czy księdzu, który współpracuje z grupą. Mamy za to kilka interesujących scen gore i napięcie budowane od samiuśkiego początku filmu. Niestety na koniec zamiast eksplozji mamy tylko pierdnięcie zostawiające po sobie brzydki zapach.

 

Jestem zszokowany jak kiepski scenariusz wyszedł spod pióra mistrza grozy jakim niewątpliwie Johna Carpenter jest. Najciekawsze pomysły są tylko napomknięte by tracić cenne minuty na pierdoły i bezcelowe przynudzanie. Wszystkie postacie są strasznie sztuczne i nie przekonywujące. Trudno zrozumieć motywacje ich postępowania. Pomijam już kompletny brak charyzmy duetu głównych bohaterów.

 

Najbardziej wkurzały mnie totalnie durne dialogi jakimi sypią postacie. Mamy na przykład Azjatę wygadującego bardzo głupie teksty za które otrzymuje przydomek dupka. Są koszmarne pseudo romantyczne gadki pomiędzy dwójką głównych bohaterów. Co chwile zapalała mi się w głowie lampka „ nikt w ten sposób nie mówi”. Efektem tego jest to, że nie kibicujemy żadnej postaci i ich zgony nas nie specjalnie obchodzą. Nawet dopingowałem tym złym żeby jeszcze kogoś nadziali na rower. Z mojej perspektywy scenariusz jest jednym wielkim niewypałem. No chyba że chodziło o odstawienie ciekawego pomysłu na dalszy plan i stworzenie jakieś satyry amerykańskiej społeczności naukowej lat 80. To mogłoby być jedynym usprawiedliwieniem dla tego jak zachowuje się większość zaprezentowanych w filmie postaci.

 

Prince of Darkness ma dwie duże zalety. Pierwszą z nich jest niepowtarzalny klimat. Od samego początku muzyka i obraz budują ciężką atmosferę zbliżającego się końca dni. Niektóre sceny są bardzo dziwne i nakręcone w interesujący sposób. Najlepszym przykładem tego są „sny”, które powstały poprzez nakręcenie obrazu emitowanego przez telewizor. Daje im świetny efekt budujący jeszcze bardziej uczucie tego że coś jest po prostu nie tak. Dziwaczne sceny które mogą być przesycone symboliką lub powalone dla samego efektu dają widzowi poczucie odrealnienia tego co dzieje się na ekranie. Przykładem tego może być jedna z postaci, która podrzyna sobie gardło. W chwilę po tym słyszymy coś pomiędzy płaczem a śmiechem i oglądamy jak bohater przygląda się własnemu obliczu w lustrze. Coś co byłoby w innym filmie zwykłym gore tutaj staje się czymś w stylu dobrowolnie oglądanego koszmaru. Miałem wrażenie podglądania czyichś powalonych snów. Drugą trochę bardziej subiektywną kwestią jest pomysł na fabułę. Po pierwsze naukowe wytłumaczenia kwestii religijnych wydaje się bardzo interesujące. Nigdy bym nie wpadł na to że prorocze sny mogą być cząsteczkami materii wysyłanymi do nas z przyszłości. Nie wymyśliłby także, że Jezus miałby być kosmitą, który przybył na ziemię w celu ostrzeżenia ludzkości przed zagrożeniem. W filmowej teorii naukowe przesłania miałyby być źle zrozumiane przez prostych ludzi co przyczyniłoby się do powstania kultu naukowca i owianie jego badań i działań magią i mistycyzmem. Fascynujący pomysł zostaje jednak sprowadzony do kilku zdań napomkniętych w jednej scenie. Straszna szkoda bo rozwiniecie tych kwestii mogłoby zdecydowanie pomóc temu filmowi.

 

Te dwa elementy zdecydowanie uratowały projekcję Księcia Ciemności. Pozwalają one zapomnieć o durnych tekstach, najmniej sympatycznych postaciach w historii kina i bezsensownej fabule. Film ten jest taką małą uczta audiowizualną. Jeden z najlepszych soundtracków w których maczał palce Carpenter połączony z masą interesujących obrazów rekompensuje braki Szkoda tylko że te rzeczy zostają zmarnowane na trochę lipny scenariusz.

 

Może to tylko moje zbyt wygórowane oczekiwania? Kilka dni temu przez przypadek złapałem The Thing w telewizji. Któryś tam już seans z tą produkcją a nadal jestem pod olbrzymim jej wrażeniem. Po kolejnym filmie od tego samego twórcy spodziewałem się tego samego poziomu. Niestety zawiodłem się i w pierwszej chwili chciałem po prostu zjechać ten film od góry do dołu nie patrząc nawet na rzeczy które mi się spodobały. Na szczęście kubek herbaty i chwila oddechu sprawiły że się uspokoiłem

 

 

Książe Ciemnosći nie jest najgorszym filmem za którym stoi John Carpenter. Niestety nie jest to też film którego oczekiwałem. Myślałem, że bycie pomiędzy The Thing a (horrorowa trylogia apokalipsy Carpentera)gwarantuje jakość. Niestety produkcja ta leży od strony fabuły i bohaterów, broniąc się od lipy jedynie klimatem i kilkoma niezłymi pomysłami. Mam nadzieję że kolejny film nie wzbudzi we mnie tylu negatywnych emocji. Dodatkowo powinienem oglądać te filmidła trochę wcześniej. Pisanie o północy jest straszną męczarnią.

Danteveli
2 października 2015 - 23:46