Horrorowa trylogia na Netfliksie - recenzja Ulicy strachu - fsm - 27 lipca 2021

Horrorowa trylogia na Netfliksie - recenzja Ulicy strachu

Jedną z mocnych stron Netfliksa jest to, że dzięki sile platformy czasem może sobie pozwolić na mniejsze lub większe eksperymenty. Seria filmów Ulica strachu jest takim właśnie małym eksperymentem. Podobno plan twórców zakładał trzy kinowe premiery, każda oddalona od siebie o miesiąc. Pandemia sprawiła, że trylogia trafiła na Netflix, a kolejne jej odsłony - 1994, 1978 i 1666, zadebiutowały w trzy kolejne lipcowe piątki. Taki sposób opowiadania historii, jednocześnie serialowy i filmowy, to ciekawe i dosyć przyjemne doświadczenie, bo Fear Street to zestaw bardzo solidnych produkcji.

Całość bazuje na książkach R.L. Stine'a, pisarza specjalizującego się w straszeniu młodszych czytelników. Reżyserka Leigh Janiak i jej ekipa wzięli sobie to do serca i zaoferowali widzom, z jednej strony, horrory skrojone dla nastolatków i o nastolatkach opowiadające, a z drugiej, trzy produkcje potrafiące zaskoczyć eksplozją przemocy i gore, jakich nie powstydziłyby się najgłośniejsze tytuły z tego gatunku.

Fabuła bazuje na legendzie o wiedźmie Sarze Fier, której złowroga moc kilkaset lat temu sprawiła, że miasteczko Shadyside (w przeciwieństwie do swojego "dobrego bliźniaka" Sunnyvale) od wieków jest przeklęte, a jego mieszkańcy kończą w więzieniu albo gorzej. Z czasem wiara w mroczne moce słabnie, ale gdy poznajemy bohaterów naszej historii - w roku 1994 - znowu dzieje się coś, co wzmacnia lęk przed wiedźmą. Niewyjaśnione morderstwa w centrum handlowym pogrążają Shadyside w mroku.

Wszystkie trzy filmy czerpią garściami z klasyków gatunku, dokładając od siebie nieźle napisana historię. 1994 to wariacja na temat Krzyku (szczególnie otwierająca film sekwencja), ale z nutą motywów nadprzyrodzonych. Młodzi ludzie, liceum, tajemniczy morderca, miły policjant, fajny soundtrack. 1978 skręca w stronę Piątku 13-go wrzucając nas do lasu w czasie letniego obozu, zaś finałowa odsłona 1666 to folk-horror i dobrze pokazany klimat polowania na czarownice w stylu Salem. Fabularne przeskoki w czasie, umiejętnie wykreowana atmosfera, lekkie zmiany klimatu, rodzinne więzi między bohaterami... To wszystko sprawia, że Ulica strachu broni się jako solidny slasher niekoniecznie tylko dla nastolatków.

Początek opowieści jest najsłabszy, co nie znaczy że słaby. Po prostu ustawienie wszystkich pionków na planszy obarczone jest pewnymi zasadami, które nie pozwalają historii rozwinąć skrzydeł w pełni, choć jatka na koniec była miłym zaskoczeniem. Środek opowieści podobał mi się najbardziej - jest najmroczniejszy, brutalny, zabawny, ma trochę nagości i dużo krwi, a efekt zawieszenia między startem a metą historii wcale mu nie przeszkadza. Trzecia część z jednej strony fajnie pokazuje źródło legendy i wyjaśnia wszystko, a z drugiej znajduje czas, by być finałem dla 1994. To wszystko oznacza oczywiście, że nie ma sensu oglądać np. tylko części drugiej. To jest jednak swego rodzaju serial, więc jeśli - tak jak ja - uznacie 1994 za tylko niezły, mimo wszystko warto brnąć dalej, bo jest lepiej.

Ulica strachu nie może pochwalić się ani wielkim budżetem, ani gwiazdorska obsadą, ale może dzięki temu czuć serce włożone w projekt. Krwawe sceny są dobrze zainscenizowane, trochę VFX robi robotę, gdy musi, muzyka (zarówno licencjonowane piosenki, jak i soundtrack) jest bardzo dobrą ilustracją dla akcji, a młode i nieopatrzone twarze głównej drużyny aktorów sprawiają, że nieco łatwiej uwierzyć w wydarzenia na ekranie.

Netflix ma dobry instynkt, jeśli chodzi o kupowanie treści. Ulica strachu w swoich trzech odsłonach to przykład solidnej, piątkowo-wieczorowej rozrywki, która kin raczej by nie zawojowała (szczególnie, że konkurencja na polu horrorów jest duża), a w swojej streamingowej, telewizyjnej wersji może zostać uznana za sukces. Trzy niezłe filmy, porządnie zrealizowane, odpowiednio krwawe i ciekawe. Mi to wystarczy. Good job!

fsm
27 lipca 2021 - 11:36