Moja historia gier platformowych - część 5 - GeneticsD - 3 października 2015

Moja historia gier platformowych - część 5

Ostatnia czwarta część Mojej historii … zakończyła się na roku 2015. Opisałem dwadzieścia pięć naprawdę świetnych gier, w które grałem niedawno, jak i kilka z czasów dzieciństwa, kiedy to po raz pierwszy ujrzałem komputer PC lub prowadziłem rozgrywkę na retro konsolach, co do dzisiaj jest pewnego rodzaju rarytasem. Pisząc kolejne artykuły przypominałem sobie te produkcje w najlepszy możliwy sposób, czyli po prostu grałem w nie. Nie ma innej, lepszej drogi. Żaden gameplay nie odda w sposób idealny zabawy oraz radości związanej chociażby z topornością postaci w Blackthorne lub wesołym skakaniem Crashem albo Superfrogiem. A przypomnienie sobie o Another World, grze, która jako pionier dała początek nowym rodzajom produkcji w wirtualnej rzeczywistości, było wprost genialne. Pięknie jest sobie wracać do początków i oglądać jak z roku na rok wszystko ulega zmianie. Od kilku kropek na ekranie, przez kilkudziesięciobitowe produkcje, aż po pseudo 3D. Odcinanie się od oldschoolowych produkcji jest co najmniej głupie, a argumentowanie w stylu: „Bo słaba grafa.” sprawia, iż ma się ochotę wziąć rurkę w dłoń i następnie uderzyć nią w głowę cymbała, który to powiedział. Oczywiście nie nakazuje każdemu zagrywać się w to codziennie, ale szacunek i zgłębienie genezy, w mojej opinii, jest wprost wymagane, aby uważać siebie za pełnoprawnego gracza. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach nie utraciliśmy jeszcze dostępu do wszystkich retro gier. Grajcie póki to możliwe!

Wracając jednak do tematu, opisałem dwadzieścia pięć dzieł, a zapowiedziałem trzydzieści. No i myślicie, że następuje tutaj mały zgrzyt? 2015 rok, a ja już nie mam produkcji do opisania? Nie, nie, nie. Ostatni artykuł nie będzie posiadał żadnego okresu czasu, gdyż opisze produkcje, których żadna data nie wiąże jednoznacznie. Dlaczego? Mam zamiar przedstawić Wam najlepsze DARMOWE platformówki z jakimi się spotkałem w moim życiu. Gry stają się coraz droższe. 200-250 zł za grę na konsolę Xbox One, czy PS4 to norma. W końcu każdy z nas sięga po darmówki, ponieważ są jedynym wyjściem, kiedy w portfelu próżnia, a wszystkie gry na półce ograne po trzy i więcej razy. Niestety, gałąź z grami darmowymi powoli jest odcinana od drzewa gamingowego, podobnie jak gry klasy średniej. Czemu zanikają? Przez powszechność takich platform jak Steam, gdzie można niejako umieścić swoją grę za kilka złotych i okrzyknąć się twórcą indie. Często niedopracowane gry trafiają do sklepu i robi się obora, zamiast galerii sztuki. To temat na osobny artykuł, więc zaniechajmy go na razie.

Mam więc dla Was pięć darmowych gier platformowych, z których każda jest warta uwagi, zatem polecam po prostu ściągnąć sobie i pograć, bo się opłaca. Na pewno znajdziecie bezpieczne źródło, gdyż zasoby internetu posiadają wiele stron, które są przeznaczone głównie do pobierania różnych programów.

Rzut nr 5, czyli wiecznie żywe gry darmowe!

Jako pierwsza na ring wychodzi produkcja, której szczerze sam bym się nie spodziewał i nigdy w nią nie zagrał gdyby nie ogrom wolnego czasu jaki miałem w jeden weekend. Kompletny brak planów i brak chęci robienia czegokolwiek wymagającego skupienia, a także mały bodziec zewnętrzny zepchnęły mnie do zatracenia się w skromnej produkcji od Pixel pod tytułem Cave Story.

W produkcji wcielamy się w postać robota, który poszukuje dziewczyny imieniem Sue. Na jego drodze staje wiele przeszkód, gdyż w krainie raczej nikt nie chce go widzieć, NPC'ty nie pomagają. Nowatorstwem jest jednak to, iż NPC mają nam często wiele do powiedzenia, co jest idealnym tłem do naszych działań. Nie jest to również typowa schematyczna platformówka oparta na Mario Bros. Tutaj wielokrotnie odwiedzamy te same lokacje, gdyż coś się w nich zmienia, a na dodatek dzieło posiada trzy różne zakończenia fabuły, co zszokowało mnie najbardziej. Skoro trzy to oczywiście podział jest wiadomy. Dobre, złe i obojętne.

Bardzo mnie cieszy, że powstała tego typu produkcja, gdyż możemy w niej odetchnąć świeżym powietrzem bez żadnych pyłów. Stworzona produkcja doczekała się oczywiście płatnej, odnowionej wersji na Steam, ale jeżeli nie macie zamiaru płacić, (bo taki jest zamiar tego artykułu) to można dzieło znaleźć na internecie za darmo. Wystarczy dobrze poszukać i ominąć fałszywe strony, które ściągają nam wyłącznie rozszerzenia do przeglądarki.

W produkcji napotkamy także na system upgrade broni, której jest całkiem pokaźny arsenał, ponieważ możemy używać broni futurystycznej, współczesnych pistoletów, a także miotaczy wszelkiego rodzaju. Twórca zebrał wszystkie swoje pomysły i wrzucił je do gry, zatem nie możecie liczyć na nudę. Na całe szczęście nie zapomniał również o side-scrollu, co było skutkiem tego, iż prowadzi się rozgrywkę niezwykle płynnie i intensywnie.

Cóż mogę powiedzieć więcej? Cave story to świetna platformówka, która wyłamuje się ze schematycznego chłamu, co oczywiście doceniam najbardziej. Nie zapomnijmy jednak o świetnym udźwiękowieniu, które wzmacnia klimat rozgrywki. Całość stanowi znakomity podkład na nudne, wieczorne godziny. Zapraszam!

Następną grą, która wpadła mi w oczy jest Boxycraft. Ta produkcja zaskakuje nas prostotą. Nie ma tutaj nic skomplikowanego, zawiłego, a grafika nie wygląda na milion dolarów. To darmowa platformówka, która nie ma ambicji na międzynarodową karierę, a wystarczy jej zaledwie małe grono odbiorców, z których się cieszy. Podobnie jak poprzednie dzieło została stworzona przez jednego człowieka, Roberta Dodda. Popatrzcie na obrazki poniżej. Czy ktoś z Was zabrałby się za tą grę, nie wiedząc o niej nic innego. Ja to zrobiłem i nie żałuję tej decyzji ani trochę.

Dość jednak wstępów. Omówmy to na czym polega wspomniana produkcja.

Wchodzimy więc w rolę dwuczęściowego ludzika, składającego się z prostokątów. Ma też bardzo cienkie kończyny, jednakże niech nie zwiedzie Was ilość jego mięśni. To prawdziwy mocarz, gdyż kiedy przyczepi się do jakiegoś przedmiotu, to nic nie jest go w stanie odczepić. Jego drugą umiejętnością są niedalekie skoki porównywalne do tych jakie wykonuje mrówka. I to tyle z jego mocy. Nic więcej nie ma, ale to wcale nie przeszkadza w świetnej zabawie, opartej głównie na zręcznościowym przechodzeniu kolejnych plansz. Raz balansujemy na kuli, a drugi raz pokonujemy przepaści, czy wspinamy się wyżej. Na każdym etapie twórca zawarł coś całkowicie nowego, a dodatkowo wszystkie kolejne poziomy są coraz to trudniejsze. Uogólniając, trzeba przejść z punktu A do punktu B, gdzie punktem B jest duża, żółta gwiazda. Zapewniam Was, że spędzicie wiele czasu ślęcząc nad następnymi poziomami i bawiąc się wybornie. Prosta, ale satysfakcjonująca rozgrywka.

Dodatkowo w grze możemy znaleźć niebieskie kryształy. Nie są one konieczne do ukończenia planszy, ale są traktowane raczej jako pewnego rodzaju znajdźka. Często było dla mnie niemożliwe, abym zdobył jakikolwiek z nich, co mówi mi tylko jedno. To zadanie dla prawdziwych fanatyków! Lubisz wyzwania? Zmierz się z Boxycraft!

Najlepszym elementem w grze jest jednak fakt, iż można prowadzić rozgrywkę w dwie osoby przy jednym komputerze. Produkcja daje frajdę w trybie dla jednej osoby, ale kiedy gramy np. z kumplem, poziom zabawy zwiększa się kilkukrotnie. Nic z tego, że granie w jedną planszę zajmuje diablo więcej minut. Po prostu świetnie spędza się czas w niezobowiązującej rozgrywce. Warto spróbować!

Teraz wejdziemy w odrobinę inny klimat gry. Mam Wam do zaprezentowania produkt, który grzeszy brutalnością. Staram teraz sobie przypomnieć jakąkolwiek brutalną platformówkę i na myśl przychodzi mi jedynie moment śmierci w Limbo i może pierwszy Duke, chociaż nie do końca. Chciałbym Wam natomiast przedstawić niedocenionego lidera w grupie brutalnych platformówek. Atomic Butcher. Gra ta została stworzona przez Das Human Kapitol i chociaż nazwa grupy może Was nieco zrazić, to szczerze polecam z całego serca pobawić się w tą produkcję. Tutaj jest wszystko to czego potrzebujemy w ciągu kilku chwil od włączenia gry po ciężkim dniu. Rzeźnia, krew miesza się z potem, mroczny klimat postapo dodatkowo przyprawiony mocną, hardcore'ową muzyką, nadającą złowieszczy klimat żądzy krwi.

Wstępnie wytłumaczyłem już Wam z czego mniej więcej składa się ta produkcja, ale oczywiście nie zapomnijmy o jakimś zalążku fabuły, prawda? Zatem zacznijmy klasycznie. War... War never changes. Wojna nuklearna w wyniku, której wymiera spora część ludzkości, a wszyscy ci którzy przeżyli stali się potworami wszelakiej maści. Nasz bohater jest prawdopodobnie jedynym ocalałym na planecie człowiekiem, chociaż również został nieco potraktowany promieniowaniem. Na szczęście dla niego było ono na tyle dobroczynne, iż sprawiło, że stał się silniejszy, bardziej wytrwały i odporny. W porównaniu do zmutowanych mieszkańców Ziemii jest bogiem. Nawet jego mocz działa niczym mocny kwas (albo zasada).

Można rzecz, iż prawdziwy z nas rzeźnik, gdyż pokonując kolejne połacie planszy mamy tylko jeden cel, zdobyć wyznaczoną ilość mięsa, zabijając napotkane istoty. Nie myślcie jednak, że przejście planszy to taka kaszka z mleczkiem. Po drodze czeka na nas oczywiście wiele ciekawych pułapek, jak i ciekawie zbudowanych wieżyczek lub np. radioaktywne odpady. Oj dużo znalazłoby się rzeczy, które mogłyby nas zabić, ale przecież w końcu jesteśmy zmutowanym rzeźnikiem. Z nami się nie zadziera.

Umieściłem gdzieś tutaj pewnie jeszcze mapę, którą mamy dostępną w grze. Nie wiem, dlaczego, ale wygląda ona dla mnie świetnie. Aż chciałbym wydrukować ją sobie w trochę większym formacie i powiesić na ścianie. Jest w niej coś takiego, co przyciąga wzrok, prawda?

Wspomniałem wcześniej o muzyce. Tak świetnie nadaje się do charakteru gry, że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. Może znajdziecie, gdzieś na serwisie youtube soundtrack z tej gry, ale gwarantuję Wam, iż nie odda to momentu, kiedy włączasz grę, zaczynasz rzeźnię, a z głośników dobiega mocna muzyka. Tak jakby nasz protagonista miał na uszach słuchawki i odcinając się od wszystkiego innego, zdobywa pożywienie.

Zmiażdż wroga! Nie daj mu żadnych szans na ucieczkę! Bądź potworem! Bądź drapieżnikiem! Takie właśnie hasła powinny wypromować tą grę. Pewnie byłaby znacznie lepiej zauważalna. Z tego powodu ja na mocy zamieszczania artykułów na gameplay.pl, zachęcam Was szczerze do zagrania. Może przynajmniej kilku z Was się zdecyduje. A to już coś!

Numer cztery jako darmowa gra platformowa to istny rarytas dla tych z Was, którzy lubią odrobinę pogłówkować w grze. Trochę logicznego myślenia, szczypta zręcznościowych umiejętności oraz chęć kombinowania. Tylko tyle Wam trzeba, żeby świetnie bawić się w Alter Ego, studia Retro Souls.

W Alter Ego wcielamy się w postać … czegoś, bądź kogoś. W każdym razie ta postać posiada swoje tytułowe alter ego, które znajduje się w określonym miejscu od samego bohatera. I tutaj zaczynają się schody. Aby przechodzić kolejne poziomy należy zbierać kolorowe cegiełki, które znajdziemy na danym poziomie. Oczywiście są tutaj cegiełki dedykowane wyłącznie dla postaci (koloru różowego) oraz te dla zjawy obok (koloru niebieskiego). Jak w każdej tego typu grze musimy za wszelką cenę unikać przeciwników, gdyż wystarczy wyłącznie jedno dotknięcie i zaczynamy wszystko od początku. Posiadamy jednak pewnego rodzaju umiejętność, bez której nie można by się było obyć. Mianowicie mam tutaj na myśli szybką zamianę miejsc pomiędzy postacią, a jego alter ego. Pomyślicie sobie więc: „Bułka z masłem!”. A tu klops, bo tej umiejętności możemy użyć wyłącznie kilkakrotnie. Każda plansza rządzi się własnymi prawami, czyli z góry określone jest ile razy maksymalnie możemy użyć wcześniej wspomnianej zdolności. Może i brzmi nieskomplikowanie, ale wierzcie mi, że po przejściu kilku poziomów, wszystkie kolejne będą coraz trudniejsze. I będzie tak do samego końca, a więc uważajcie, bo nigdy nic nie wiadomo.

Każdy poziom to całkowicie nowy, odrębny pomysł, niepowielony nigdzie później. Z pozoru łatwa gra sprawia, więc trudności, kiedy do przejścia mamy dwa kroki, a naszym ramieniu czujemy już zimny oddech czaszki.

Po raz kolejny darmówka zadziwiła mnie swoim udźwiękowieniem. Niby przez cały czas pozostaje gdzieś w tle i ciągle mamy go z tyłu głowy. Gwarantuję Wam jednak, że jeśli wykonacie szybki eksperyment w postaci wyłączenia wszelkich dźwięków, produkcja utraci swój koloryt. To tak jakby oglądać wybuch bomby nuklearnej, a nie słyszeć przeraźliwego huku, który rozdziera niebo na strzępy. To samo tyczy się strzelania z broni palnej. Co to za frajda strzelać z pistoletu i nie usłyszeć wystrzału?

Magiczny klimat platformówki wdziera się nam gdzieś głęboko do serca i po zakończeniu produkcji przez długi czas odczuwamy pustkę w sercu. Sam ciągle mam ją na dysku, gdyż szkoda mi skasować tak wspaniały świat. Obiecuję Wam, że podobnie jak ja będziecie grać od czasu do czasu ponownie w każdy poziom, ale najpierw musicie dać jej po prostu szansę. Co Wy na to?

Ostatnią grą tego artykułu i jednocześnie całej serii (ważna rola) to w pewnym sensie typowa platformówka. Urzekła mnie jednak całą otoczką oraz dopracowaniem przez co znajduje się na tym honorowym miejscu. Produkcja prosto od ePlaybus w klimacie western pt. Cactus McCoy kupiła moje serce już na samym wstępie. Ale przejdźmy do rzeczy.

Jak wspomniałem wcześniej, Cactus McCoy to typowa platformówka, gdzie staramy się ciągle podążać w prawą stronę, zabijając przy okazji napotkanych oponentów. Brzmi jak 90% gier tego typu, co? Może i tak, ale dzieło to zasługuje na ogromną cześć. Dlaczego? Zacznijmy, więc od fabuły.

Po włączeniu właściwej rozgrywki wita nas intro. Ale nie intro w postaci kilku zdań napisanych przez twórców, które byłyby tak nafaszerowane informacjami, że aż by pękały. Oj nie. Dostaliśmy intro w postaci ciekawego komiksu, którego wykonania nie powstydziłby się żaden grafik na świecie. Na prawdę, dawno nie widziałem tak świetnie zrobionej pracy, jak ta. Ale o czym mówi historia? Zwykły, rewolwerowiec, awanturnik poszukujący zarobku, imieniem McCoy otrzymuje zlecenie na znalezienie pradawnego brylantu. Oczywiście jako nieugięty podróżnik, kowboj znajduje drogocenny przedmiot. Jest to zielony kryształ z kolcami wystającymi z wnętrza. Po wzięciu go do ręki, udaje się na spoczynek. Szybko jednak okazuje się, iż po ukłuciu się kolcem, McCoy przemienia się pod wpływem klątwy w człowiekopodobnego kaktusa. Szybko dowiaduje się także, że wkrótce zatraci zdolność poruszania i zostanie jednym z wielu innych kaktusów na pustyni. Rusza w niebezpieczną podróż aby odczynić klątwę, ale w ślad za nim ruszają wysłannicy dawnego pracodawcy McCoya. W ten oto sposób na każdej planszy spotkamy rewolwerowców chcących nas zgładzić.

Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, iż chociaż idziemy tutaj w prawo, to fabuła nie polega na ratowaniu księżniczki. Już powyżej uszu mam panny zamknięte w wieży lub porwane przez smoki. Ile można? W końcu jakaś przygoda!

Po drodze oprócz uśmiercania przeciwników różnego rodzaju bronią, zdobywamy złoto, bądź diamenty. Warto zatem przeszukiwać pozornie niezbyt ciekawe miejsca. Co do broni to wybór jest spory. Zaczynając od kija, gałęzi poprzez rękawice bokserskie, rewolwer, a kończąc na strzelbie. Wszystkie dostępne środki do anihilacji oponentów zostały dopracowane do maksimum. Zarówno impact hit, jak i feeling strzelania są niezwykle wyraziste. Sprawia to, iż mamy ochotę ciągle grać i przechodzić dalej, a to chyba dobrze, prawda?

Nie wspomniałem jeszcze o jednym cholernie ważnym elemencie gry. Muzyka. Kiedy wydobywa się ze słuchawek od razu przypominają mi się filmy z Clintem Eastwoodem, a głównie The Bad, the Good and the Ugly. Warto chociażby dla samego udźwiękowienia włączyć na chwile Cactusa McCoya, zatem nie czekajcie dłużej. Sprawdźcie sami!

A to mały przedsmak na zachętę.

Wiecie co najlepsze jest w darmowych grach platformowych? Fakt, iż są darmowe, zatem próbować wszystkiego, a może akurat znajdziecie coś dla siebie.

Tak oto zakończyła się seria Mojej historii gier platformowych. Mam nadzieję, że wszyscy z Was, którzy czytali te artykuły znaleźli kilka produkcji dla siebie, a tekst dobrze się czytało. Do tej pory stworzono wiele platformówek, które są warte uwagi. Ja przedstawiłem Wam moją czołówkę w postaci trzydziestu różnych produkcji. A Was jaka platformówka najbardziej pozytywnie zaskoczyła?

Mylicie się wszyscy Ci, którzy mówicie, że gry platformowe to przeżytek. Jest to ciągle żywy rodzaj gier video. Dał podwaliny pod wszystkie możliwe współczesne produkcje, a także sprawił, iż gry stały się powszechne. Należy im się szacunek godny króla. Na sam koniec, powiadam Wam, nie wypowiedziały one jeszcze swojego ostatniego słowa. To dopiero początek.

Jeżeli nie czytałeś poprzednich części, zapraszam tutaj:

Moja historia gier platformowych – część 1

Moja historia gier platformowych – część 2

Moja historia gier platformowych – część 3

Moja historia gier platformowych – część 4

GeneticsD
3 października 2015 - 13:08