Halologia #9.1 - Wrażenia po pierwszym wieczorze z Halo 5: Guardians - AleX One X - 28 października 2015

Halologia #9.1 - Wrażenia po pierwszym wieczorze z Halo 5: Guardians

Premiera najważniejszej gry ostatnich trzech lat (taa, jasne) już za nami, więc miliony (miliardy) fanów z całego świata (ale głównie z USA) mogą opuścić kolejki pod sklepami i oddać się w domowym zaciszu polowaniu na Master Chiefa. Jako gracz, który nabył Halo 5 w dniu debiutu nie jestem w stanie wyrokować co do ostatecznej jakości dzieła 343 Industries, ale pierwsza noc zarwana z przygodami Spartan zasiała we mnie tyle wątpliwości/nadziei (11/10!), że nie mogę się nimi nie podzielić.

Po miesiącach oczekiwania na efekt konfrontacji Master Chiefa i Locke’a oczywistym wyborem było odpalenie nowej kampanii. Już materiały przedpremierowe dawały do zrozumienia, że do dezercji głównego bohatera serii dopiero dojdzie w trakcie scenariusza, ale i tak zabawnie było wcielić się w członków oddziału Ozyrys szukających doktor Halsey. Pierwsza misja jest bardzo zaskakująca, bo zapowiada potencjalny problem całej gry - nie dostajemy wyjaśnienia kim jest Locke, kim są kompanii Master Chiefa, w dodatku od razu walczymy zarówno z Kowenantami jak i Prometeanami. Niby fani uniwersum powinni się połapać, ale jeśli chodzi o spójność z kanonem to też mamy tu pewne niezgodności: dlaczego pani doktor nie jest na celowniku UNSC? Dlaczego ‘Jul nagle mówi po angielsku, a nie w języku swojej rasy (jak było w Halo 4)? Dlaczego dowódca odłamu przymierza kosmitów zostaje odsunięty na bok tak gwałtownie, podczas gdy załoga Infinity użerała się z nim przez całe Spartan Opsy i część komiksu Halo: Escalation?

Jeśli nie śledzicie uniwersum możecie nie połapać się z kim obecnie przesiaduje Master Chief.

W singlu mamy wszystkie umiejętności znane z bety, co oznacza, że Halo nam się odrobinę zdynamizowało. Sprint, przycelowanie każdą bronią, wślizgi, wspinaczka na krawędzie i wiele innych mechanik czynią tę odsłonę serii bardziej podobną do ukazujących się obecnie FPSów. Chyba już najwyższy czas by tak się stało, bo nawet Bungie w Destiny unowocześniło swoją formułę, więc trzymanie się starych rozwiązań byłoby bez sensu. Na szczęście wciąż gra się w to jak w Halo - dużo będzie rzucania granatami, headshotów z pistoletu i strzelania z broni obcych. W pierwszym etapie chyba wręcz za dużo, bo podczas przedzierania się przez zastępy Prometean zmuszony byłem polegać tylko na ich świetlnej broni, co lekko szokowało zaraz po rozpoczęciu rozgrywki. Widać już teraz, że skompozytowani przeciwnicy mają więcej odmian. W ogóle nie czuję wydawania rozkazów kompanom, zobaczymy jak to będzie w dalszej części gry.

Możliwość wcielenia się w bohaterów innych niż Master Chief nie jest jakaś szokująca. W Halo 2 graliśmy Arbitrem, w Reach Spartaninem trzeciej generacji, a w ODST całym oddziałem komandosów.

Większość czasu jednak spędziłem w multi, bo pod względem bojów sieciowych Halo 5 wydaje się istnym rogiem obfitości: standardowe tryby z podziałem na ligi, esportowe zacięcie, nowy “sandboxowy” tryb, karty ze sprzętem, dziesiątki pancerzy, zatrzęsienie opcji konfiguracji… tylko czemu prawie wszystkie pancerze przygotowane dla Halo 5 wydają się brzydkie, albo mało różniące się od siebie? Tak czy inaczej zacząłem swoją wspinaczkę po ligach w standardowym slayerze (team deathmatch), gdzie zostałem niemal natychmiast rozjechany. Mam nadzieję, że po dokonaniu klasyfikacji poziom dobieranych graczy trochę się ustabilizuje. Nie ma już pakietów sprzętu, nie ma osobnych umiejętności pancerza, ucięto zrzuty, a przegięta broń jest elementem trybu gry. Wrażenia są niezwykle pozytywne, jednak to nic w porównaniu do…

W multi doszło trochę więcej otoczki sugerującej, że uczestniczymy w programie szkoleniowym. Pancerze w stylu Master Chiefa oczywiście są obecne.

Trybu Warzone! Miałem sprawdzić jeden mecz, ale po uruchomieniu walk dwunastu na dwunastu nie wróciłem do kameralnego 4v4. Duże mapy, obecność wrogów sterowanych przez SI, zdobywanie baz, szarże czołgów, walki z bossami… urzekła mnie mnogość sposobów na zdobywanie punktów dla drużyny i to, że potężniejszy sprzęt praktycznie przynosimy od razu ze sobą (jak odblokuje się dostęp podczas meczu) za sprawą wspomnianych kart. Zabawa jest przednia, choć oczywiście dodatkowe bronie psują lekko balans, ale tak ma być, skoro tryb ten nie ma własnych lig. Jak wrócę dziś do domu siadam od razu do Warzony.

W trybie Warzone pobiegamy na wielkich mapach, przypominających bardziej otwarte lokacje z przygód Master Chiefa.

Póki co wrażenia są niezwykle pozytywne, zwłaszcza dla fanów serii, którzy powinni się szybko odnaleźć w unowocześnionym gameplayu. A skoro zacząłem od lekkiego narzekania to i narzekaniem zakończę - czemu, do diabła, w grze nie ma żadnego trybu poświęconego coopowemu graniu? Spartan Opsy się nie sprawdziły? Hordopodobny Firefight wyszedł z mody? Żeby chociaż kampania była dostępna na splicie, a jest z tym ponoć problem.

Ciekawostka: w każdym podpisie pod obrazkami udało mi się przemycić słowa Master i Chief.

No cóż, gramy dalej...


AleX One X
28 października 2015 - 12:16