'Honeymoon' - recenzja płyty - Kamil Brycki - 29 października 2015

"Honeymoon" - recenzja płyty

W trakcie oglądania „Wielkiego Gatsby’ego” nie sposób przegapić utworu „Young and Beautiful” Lany Del Rey. Biorąc pod uwagę, w jakich momentach się pojawiał, aż dziw bierze, że nie zwróciłem na niego większej uwagi – ale też nigdy za samą Laną jakoś wyjątkowo nie przepadałem. Usłyszałem gdzieś tam mimochodem w tle „Summertime Sadness”, pośpiewałem trochę ze znajomymi w samochodzie, i tak jakoś moja przygoda z tą wokalistką się zakończyła. Aż do „Honeymoon”, które, według recenzji mojego znajomego, było mroczniejsze, poważniejsze i inne od poprzednich dokonań panny Del Rey. Nie mogłem odpuścić takiej okazji!

Samotny spacer…
„Honeymoon” wita nas samotnym i przejmującym śpiewem dającym świadectwo o całej płycie. Muzyki tutaj jak na lekarstwo, przynajmniej w porównaniu do tego, czym jesteśmy regularnie zarzucani wśród popowych wykonawców i w porównaniu do nowego albumu Florence and the Machine (znów „Wielki Gatsby”), do którego ostatnimi czasy znów zacząłem wracać. Odniesienia do poprzednich płyt artystki (podobno każda płyta jest inna) nie mam, lecz mimo to jestem pewien, że taki zabieg wyszedł piosenkom zdecydowanie na dobre – dzięki temu od pierwszych odsłuchów odczuwamy pewną intymność i kameralność. Małe grono instrumentów cały czas gdzieś tam jest, więc o absolutnej samotności nie może być mowy, ale z pewnością nie jest to orkiestrowy przepych – raczej wieczorowy kwartet. Czarodziejski i niezwykle nastrojowy.

…późną, jesienną nocą…
„Honeymoon” jest ciemne. Mroczne, zamglone, zaśnieżone, przykryte warstwą kurzu i położone w najskrytszym zakamarku szafy. Na pewno nie jest to album łatwy w odsłuchu, przynajmniej za pierwszym razem,  i trzeba dać mu chwilę, aby pozwolił nam wejść do magicznego, przepełnionego smutkiem i melancholią świata. Na próżno szukać tutaj energicznych i tanecznych piosenek, z którymi moglibyśmy mieć miłe skojarzenia – Lana Del Rey wrzuca nas w depresyjny krąg, jakże odpowiedni dla jesienno-zimowej aury, i nie pozwala na zwyczajne „odpłynięcie” do trosk życia codziennego. Jeżeli w pierwszym akapicie uznałem „Honeymoon” za popowy krążek, to teraz muszę się po części z tych słów wycofać – bo jeżeli dalej jest to pop, to niezwykle artystyczny i nieprzystępny.

…w dzielnicy czerwonych latarni…
„Honeymoon” kusi. Prowadzi nas na wieczorne wyjścia bez żadnej potrzeby, ponieważ wszechobecna ciemność, bezgwiezdna noc i chłodny wiatr idealnie wkomponowują się w ogólny wydźwięk płyty. Słuchanie jej w dzień, jeżeli mamy dość bujną wyobraźnię, nie daje aż takiej frajdy, jak wieczorne odsłuchy – a i tutaj nie można powiedzieć, że będziemy się świetnie bawić. Palarnie opium, dzikie zbliżenia, dziwne zachowania, straszni ludzie – dość nietypowe skojarzenia jak na te parę bardziej charakterystycznych piosenek pop (od swoich korzeni jednak nie da się uciec), których od paru dni nie mogę przestać słuchać. „Honeymoon” ma w sobie to coś, co nie daje spokoju, co wywołuje niepokój.

…ale z nadzieją na szczęśliwy koniec.
„Honeymoon” prawdopodobnie nie jest tym, czego się wszyscy fani spodziewali. Lana Del Rey cały czas przechodzi pewne zmiany, ewoluuje, i raczej nie ma co oczekiwać, że wróci do bardziej radiowej stylistyki. Według mnie twórczość artystki jest teraz znacznie bardziej interesująca (sam fakt, że wcześniej nie mogłem się do niej przekonać) i jakoś wyjątkowo nie przeszkadza mi to, że nie usłyszę jej w najpopularniejszych rozrywkowych programach. Bardzo ciekawi mnie to, co Del Rey pokaże nam następnym razem – i nawet, jeśli będzie to stanowczy zwrot o 180 stopni, prawdopodobnie poddam się jej urokowi. „Honeymoon” na zawsze pozostanie w moim sercu i może nawet zachęci do zapoznania się z poprzednimi albumami artystki – zobaczymy, kiedy już przestanę katować najnowszy krążek. A stanie się to nieprędko.

Wykonawca: Lana Del Rey
Tytuł: „Honeymoon”
Rok wydania: 2015
Podsumowanie: „Honeymoon” działa na wyobraźnię – jest przepełnione smutkiem i łzami, a jednocześnie magią i pięknem. Zabiera nas w przygnębiającą podróż po zmroku i trzyma mocno, a my, zamiast się sprzeciwić, z przyjemnością oddajemy się depresyjnej aurze. Jeżeli jesteś w stanie przyznać, że wśród popowych krążków też znajdują się ambitniejsze dzieła, „Honeymoon” z pewnością spełni twoje oczekiwania.

Recenzja "Honeymoon" z innej perspektywy jest dostępna również pod tym linkiem.

Kamil Brycki
29 października 2015 - 10:41