Ostatnio grałem tydzień temu. Przez godzinę. I choć tryb życia w którym fragowałem dzień w dzień już dawno minął, to jednak od jakiegoś czasu cierpię na notoryczny brak czasu, gdy tygodniowe przerwy od pada zdarzają mi się coraz częściej. A że nie jestem w stanie zdzierżyć takiej próżni, to zacząłem podświadomie poszukiwać ekwiwalentu dla gier, który będzie bardziej szanował mój niedobór czasu.
Dopiero niedawno zorientowałem się, że gry przegrywają walkę o moją uwagę z komiksami.
Przez powrót do stałej pracy dość znacznie zmienił mi się styl życia, więc do studiów i wychowywania syna doszły kolejne obowiązki, co poskutkowało niemal zerową ilością dni wolnych. Standardowa średnia czasu spędzonego przed konsolą, czy kompem spadła z dwóch dziennie, do dwóch tygodniowo, co wiązało się u mnie z... odrobiną frustracji. Praca pracą, studia studiami, z synem też człowiek chciałby posiedzieć jak najdłużej, więc wszelkie formy rozrywki podchodzące pod hobby musiały zejść na dalszy plan. Tak się szczęśliwie złożyło, że od ponad dwóch lat regularnie zbierałem kolejne tomy Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, głównie by poznać trochę lepiej postacie kojarzone z kreskówek oglądanych jako smark. I jak się okazało (a co wydaje się oczywiste) komiksowe albumy dużo bardziej szanowały mój czas, nie wymagały aż tyle uwagi ani przygotowań.
Bo i w pracy, w spokojniejszych momentach, mogę wyjąć jakiś zeszyt i równie sprawnie go odłożyć. I między zajęciami umilić sobie przerwę, albo nawet co bardziej senne wykłady (ale oczywiście oficjalnie odradzam). W domu też łatwiej złapać za komiks i poczytać chwilę, niż szukać krótkich chwil gdy synem zajmuje się ktoś z rodziny (granie przy nim póki co odpada). I tym sposobem nagle obudziłem się na finiszu sezonu growych premier, z tylko jedną pozycją ograną z długiej listy życzeń i jakoś tak… wcale mi nie szkoda. Bo z drugiej strony obecnie wgryzłem się dużo głębiej w komiksowe uniwersum Marvela, niż to mi się zdarzało i mam cały plan działania, który (jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli) sprawi, że skończę jak typowy komiksowy nerd.
Bardzo fajnie zgrało się to wszystko z nową inicjatywą Egmontu, który zaczął regularnie wydawać po polsku komiksy z linii Marvel Now (dobra okazja, by wejść w świat Avengers i reszty), co dało mi możliwość śledzenia kilku serii regularnie i w rodzimym języku. Po wyrywkowych albumach z Wielkiej Kolekcji zdobyłem jakiekolwiek pojęcie na temat tego jak wyglądało uniwersum Marvela przed 2012 rokiem, poznałem kilku autorów i paru nowych bohaterów. Po takiej wprawce, komiksy od Egmontu są dla mnie dobrym przeskokiem z czytania losowych historii do częstszego zaglądania do moich bohaterów. Dość świadomie nie sprawdzam komiksów mających się ukazać u nas w następnej kolejności, jednak nie mam żadnych oporów by cyfrowo czytać wszystko co wydano przed 2012 rokiem (eventem Avengers vs. X-Men i startem Marvel Now).
Tu na pomoc przychodzą rozmaite strony, jak sklep na marvel.com, czy comixology, ale i tak najlepszym dealem wydaje się wykupienie subskrypcji Marvel Unlimited, która za niecałe dziesięć dolców miesięcznie daje nam dostęp do ogromnej liczby komiksów, z których najnowsze sięgają pół roku wstecz. O ile nie przepadam za cyfrowymi wersjami gier i komiksów, tak jest to świetna metoda, by nadrobić starsze historie i czytać naprawdę sporo za (mniej więcej) równowartość jednego albumu z Marvel Now. Tym bardziej, że obecnie ze specjalnym kodem można zgarnąć miesiąc za darmo, choć wiem, że nie wszystkie polskie karty są akceptowane.
Wyskakuję tu z taką noworoczną refleksję, bo jestem zdumiony jak płynnie nastąpiła moja przemiana. Jeszcze do niedawna nie wyobrażałem sobie, by ominąć jakąkolwiek interesującą mnie premierę gry, a obecnie jestem na etapie… że poza Dark Souls III chyba nie czekam na nic konkretnego. Tymczasem komiksy od Egmontu wydawane od lipca nadrobiłem w zadziwiającym tempie, rozglądam się nawet za oryginalnymi albumami do mojej raczkującej kolekcji i czytam coraz więcej. Cena to jedno (zakup gry musi być przemyślany, komiks można nabyć pod wpływem impulsu), ale przede wszystkim prostota wejścia obecnie w to amerykańskie uniwersum sprawia, że jest to najlepszy moment od lat by stać się komiksowym maniakiem. Zwłaszcza w mojej sytuacji, gdy przez dwa lata byłem przygotowywany pojedynczymi historiami do tej transformacji. Na pewno nie porzucę całkowicie grania, jednak będę się ograniczał do kilku premier rocznie, plus gry z subskrypcji w stylu EA Access, czy Games with Gold.
Jak wspomniałem już na wstępie, przemiana jak we mnie zaszła była bardzo mocno podyktowana zmianami stylu życia, które przychodzą wraz z wiekiem. Jeśli gdzieś tam, po drugiej stronie kabla są jakieś zarobione głowy rodziny, to może moją podobne przemyślenia? Może zauważyli u siebie analogiczną przemianę?