10 Cloverfield Lane - recenzja thrillera który nie jest sequelem Projektu Monster - eJay - 23 kwietnia 2016

10 Cloverfield Lane - recenzja thrillera, który nie jest sequelem Projektu Monster

Chyba największym problemem 10 Cloverfield Lane jest sam tytuł. Zakupienie biletu w kasie kina graniczyło u mnie z cudem – dziewczyna za ladą raczej nie ogarniała bieżącego repertuaru i chyba liczyła, że wybiorę się jednak na Księgę Dżungli (jak pozostałe piętnaścioro dzieci w kolejce za mną). Upór i determinacja, jak również palec wskazujący („proszę o bilet na TEN film, o właśnie tak, ten trzeci od dołu”) umożliwiły mi jednak wejście na salę, w której na luzie i bez większych oczekiwań obejrzałem porządny thriller wyprodukowany za kasę J.J. Abramsa.

Czym nie jest 10CL? Najprościej ujmując – nie jest sequelem Cloverfielda z 2008 roku (u nas leciał z polskim przekładem „Projekt Monster”). Jakkolwiek tytuł wywołuje oczywiste skojarzenia, a na liście producentów widnieją podobne nazwiska – obraz Dana Trachtenberga ma się do tamtego hitu jak Quo Vadis do Potopu. Dzielni fani siłą rzeczy znajdą jakieś nawiązania, ale taka rozkmina na dłuższą metę w trakcie seansu nie ma sensu. Nie dość, że 10CL ma inny sposób na narrację to jeszcze rozgrywa się w trochę innych realiach niż pierwszy Cloverfield.

Mimo, że to film stricte „gadany”, nie sposób się na nim nudzić. Twórcy postanowili nie ułatwiać widzowi życia i wciągają go w solidnie zbudowaną intrygę na bazie kilku taemnic, które są z biegiem czasu odkrywane. Z grubsza chodzi o to, że główna bohaterka (Michelle) doznaje obrażeń w wypadku samochodowym i budzi się w podziemnym bunkrze, należącym do starszego farmera Howarda. Z zerowym zasięgiem w telefonie, przykuta do rury i z kroplówką stara się jak najszybciej zrozumieć, co się z nią stało. Mężczyzna grzecznie informuje ją, że na powierzchni doszło do ataku chemicznego lub nuklearnego, Ameryka przestała istnieć, radio nie działa, a powietrze jest skażone. Tzw. „proofa” do całej sytuacji dokłada drugi lokator bunkra – Emmett. Facet twierdzi, że pomagał Howardowi w budowie tego pomieszczenia i był świadkiem wybuchów na horyzoncie, dlatego też nie garnie się do wyjścia na powierzchnię. Cała trójka postanawia zostać w bunkrze na kolejny rok i...tu właściwie muszę zakończyć swój wywód.

Jakakolwiek próba opisania i interpretowania dalszych wydarzeń naraziłoby tą recenzję na zaspojlerowanie, a 10CL ogląda się świetnie z minimalną ilością wiedzy. Z zadowoleniem przyjąłem również do wiadomości fakt, że zwiastuny produkcji nie zdradziły największej tajemnicy fabuły (materiał na dole możecie powtarzać sobie w nieskończoność), a to właśnie ona powoduje, że finał historii jest z jednej strony zaskakujący, a z drugiej dyskusyjny. Spotkałem się już z kilkoma opiniami jakoby ostatni kwadrans specjalnie nie służył całości. Ja również dostrzegam w nim wady (konkretnie dwie), ale nie zmniejszyło to u mnie radochy z oglądania. Nie martwcie się jednak - nie uraczono nas motywem snu w śnie.

Film składający się w większości z dialogów, rozgrywający się na małej przestrzeni, nacechowany klaustrofobią wymaga idealnie zgranej ekipy aktorskiej. Obraz Trachtenberga ten warunek spełnia w 100%, w czym zasługa Johna Goodmana, który do roli potencjalnego psychola pasuje jak ulał. Aktor kradnie każdą scenę nie tylko aparycją i głębokim tonem, ale również smykałką do manipulacji odczuciami widzów – nie raz przyjdzie Wam głowić się nad oceną postaci Howarda, który w jednej minucie jest budzącym odrazę ponurakiem, by w kolejnej zmienić się w pogodnego faceta, z którym można konie kraść.

Recenzja to krótka, może zbyt powierzchowna, ale nie chciałem Wam wykładać wszystkiego na tacy. Warto pójść, obejrzeć, przekonać się i ocenić, czy ten ostatni (cholerny/dobry/intrygujący/głupi/przewidywalny/klimatyczny/z d... - wybierz dowolny przymiotnik) kwadrans rzeczywiście powoduje, że 10 Cloverfield Lane ląduje na półce z najciekawszymi produkcjami tego roku, a może jest tylko dobrym thrillerem ze zmarnowanym potencjałem na coś więcej. Ja jestem usatysfakcjonowany. Kultu brak, ale jak na debiut za kamerą Trachtenberg nie ma czego się wstydzić.

OCENA 7/10

eJay
23 kwietnia 2016 - 23:26