Ile razy już chciałem skazać jakiegoś wykonawcę na straty, nawet nie jestem w stanie zliczyć. Czasem jednak, przed całkowitą rezygnacją, coś mnie jeszcze tchnie i zmusi do drugiego lub trzeciego odsłuchu, z bardzo interesującymi efektami. W takiej sytuacji znalazła się również Julia Wolfe, która początkowo w ogóle nie przypadła mi do gustu - teraz za to uważam ją za jedną z ciekawszych kompozytorek, z jakimi miałem do czynienia. Co jest takiego wyjątkowego w jej muzyce?
Julia Wolfe ma swój charakterystyczny styl, który można opisać bardzo łatwo - jest po prostu przerażający. Kompozytorka specjalizuje się w utworach pisanych pod wiele instrumentów smyczkowych i chyba wszystkie jej kompozycje wywołują podobne uczucia - są naprawdę niepokojące. Do budowania tak specyficznego klimatu Wolfe wykorzystuje szybkie ataki smyczków i z jednej strony można powiedzieć, że wprowadza to pewną monotonię, lecz z drugiej taki zabieg najwidoczniej działa bardzo dobrze, o czym bardzo łatwo można się przekonać słuchając dwóch kompozycji - Fuel i Cruel Sister.
Fuel jest tą ostrzejszą kompozycją. Składa się z pięciu płynnie przechodzących w kolejne części i z pewnością nie należy do utworów, których bardzo przyjemnie słucha się pod wieczór. Początkowo Fuel może wydawać się istną kakofonią dźwięków; skrzypcowa etiuda jest tutaj przetykana pozornie niepasującym akordem, lecz to on w późniejszej fazie odpowiada za budowanie atmosfery, której nie powstydziłby się dobry thriller. Z czasem intensywność się zwiększa, robi się mocniej i głośniej, jednak tutaj możemy po raz pierwszy dostrzec tę złą cechę - monotonię.
Mi, osobiście, 7 minut "tego samego" motywu, który ewoluuje z każdą kolejną minutą i staje się "większy" wyjątkowo nie przeszkadza - nie da się jednak ukryć, że Fuel mogłoby być bardziej zintensyfikowane i trwać pewnie około 3 czy 4 minut, i nie byłoby to wyjątkowo bolesne. Na szczęście partia, którą mam tutaj głównie na myśli (Fuel IV / V) wynagradza sześć minut oczekiwania kulminacją motywu głównego w ostatniej minucie - wtedy robi się już bardzo creepy.
Cruel Sister uderza w te same tony, ale w całkowicie inny sposób - momenty ciszy, a później modulowany ton jest tutaj przetykany szybkim atakiem smyczka, i to właśnie ten element odpowiada za budowanie i stopniowanie napięcia. W kolejnych częściach tej kompozycji (III / IV) Wolfe wraca jednak do niekończącej się podróży i prowadzi słuchacza najpierw pojedyńczym tonem, a potem pizzicato (technika gry polegająca na graniu na instrumencie smyczkowym szarpiąc strunę palcami), które przyspiesza i zwalnia, nie dając całkowicie się rozluźnić. Punkt kulminacyjny - brak.
Tutaj już raczej nie możemy mówić o monotonii, ponieważ wszystkie 4 części - mimo że dość długie, bo trwające łącznie 29 minut - cały czas idą do przodu. Owszem, dzieje się to powoli i może dałoby się to jakoś skondensować, jednak w takiej formie Wolfe ma znacznie więcej czasu na zbudowanie odpowiedniego napięcia i moim zdaniem wykorzystuje go w całości. Ten sam styl jest zresztą widoczny w innych utworach, jednak brzmią one bardzo podobnie do dwóch wyżej wymienionych.
Julię Wolfe warto potraktować jako muzyczną ciekawostkę - nie jest to raczej muzyka, której przyjemnie się słucha codziennie rano, ale wieczorem przy odpowiednio zbudowanym nastroju, może wywołać najróżniejsze, niekoniecznie pozytywne, uczucia. Od czasu do czasu wracam do Fuel raczej z sentymentu lub kiedy potrzebuję inspiracji - i myślę, że jest to najlepszy sposób na odsłuch takiego rodzaju muzyki.