Gratka dla osób interesujących się historią sprzętu do grania, kolekcjonerów retro i darzących sentymentem dawne czasy, gdy oczekiwania wobec gier były mniejsze, a zabawa przednia. Użytkownik Youtube o nicku GamingPalooza nagrania, na których możemy obejrzeć ekrany ładujące konsol z ostatnich 25 lat, począwszy od Sega Master System, a po drodze przypominając nie tylko najważniejsze platformy, jak Nintendo 64 czy Sega Genesis, ale i te, które sukcesu nie odniosły, choć zasługiwały. Jest tu wszystko i chwała autorowi za włożoną pracę (wybaczcie mu tylko głupawy początek klipu...).
Drugi film wewnątrz wpisu.
Pamiętacie Electro Body, debiutanckie dzieło firmy xLanD? A zastanawialiście się kiedyś dlaczego główny bohater przypomina Robocopa?
"Jest to zasługa przypadku. A właściwie ograniczonych umiejętności artystycznych. Po prostu nie umieliśmy narysować dobrze wyglądającej postaci naszego głównego bohatera, więc ten hełm-czopek był jak znalazł, bo załatwiał wiele spraw, szczególnie kwestie twarzy. Porównanie do Robocopa raczej grze nie zaszkodziło, bo to miał być jakiś taki bohater–cyborg, skojarzenie było jak najbardziej na miejscu. Niemniej jednak, szkoda że nie udało się stworzyć nam czegoś oryginalniejszego, jakiegoś naszego własnego, polskiego Duke Nukema." (Maciej Miąsik, programista, projektant i współautor oprawy graficznej gry Electro Body)
Jak tu nie lubić easter egg`ów? Ukrytych przez twórców gier, często zaskakujących, wiadomości, nawiązań albo żartów, których odkrycie jest same w sobie przygodą i odskocznią do zwykłej rozgrywki, ale również dobrym przypomnieniem, że za tytułem w który gramy stoją ludzie z krwi i kości. Jak jednak to się zaczęło? Kto i kiedy wpadł na pomysł umieszczenia w grze pierwszego easter egg`a?
Ten cytat umilił mi dzień. Tak się tworzyło gry w Polsce:
„Sołtysa robiłem głównie w swojej pracowni artystycznej, gdzie na początku nie miałem nawet telefonu stacjonarnego, nie mówiąc już o sieci. Jak czegoś nie wiedziałem, schodziłem do budki telefonicznej pod budynkiem i dzwoniłem do Janusza, z pytaniem, jak coś się teraz robi w silniku, który tworzył. Zanim udało mi się wyłuszczyć, o co chodzi (byłem przecież totalnym laikiem), kończył mi się zapas żetonów. Gdy byłem z powrotem na górze, nie pamiętałem połowy wskazówek udzielonych mi przez telefon.” (Łukasz Pisarek, autor grafiki w grze Sołtys).
Oddając się przyjemności szybkiego skakania po stronach internetowych w poszukiwaniu czegokolwiek, co da jakikolwiek powód, by jeszcze chwilę nie wyłączać, trafiłem na jeden z niewielu oryginalnych filmików pokazujących historię rozwoju gier. Teraz panuje moda na kręcenie vlogów i innych wideo-komentarzy, a ponieważ ja nie jestem i nigdy nie będę z tych filmowych, to wklejam Wam cudzą pracę w formie kilku klipów. Niestety, w tej tematyce mamy deficyt, ale coś tam dało się wydłubać.
W ramach odpoczynku od E3 i całej masy opinii oraz dyskusji o nowych grach zapraszam do lektury tekstu ciekawego i niebywale wręcz wypełnionego ciekawymi informacjami. 6 błędów, które przypadkowo stworzyły współczesny gaming to wpis będący skrótem oryginalnego tekstu umieszczonego na portalu Cracked.com - jak sie bowiem okazuje, zawarte tam treści nie są jedynie zbiorem rzeczy mniej lub bardziej zabawnych. Jeśli rzecz Was zainteresuje, koniecznie przeczytajcie anglojęzyczny pierwowzór autorstwa Karla Smallwooda i M. Ashera Cantrella.
6. Przypadkowe kliknięcie a biust Lary Croft
Posiadanie komputera Commodore 64 na osiedlu wypełnionym po brzegi Atarowcami nie było łatwe. I wcale nie chodzi mi tu o dziecinne wojenki pomiędzy użytkownikami obu platform*, które systematycznie podsycały takie periodyki jak Top Secret, czy Secret Service. Problemem był przede wszystkim mocno ograniczony dostęp do nowości – nie mogłem pójść do kumpla i po prostu coś zgrać, bo nikt nie posiadał takiego samego sprzętu jak ja, a gry z Atari działać na Commodore 64 nie chciały, mimo, że znałem delikwentów uparcie twierdzących, że jest to jak najbardziej możliwe.
Wybaczcie że nie będę oryginalny, ale pierwszą grą video, którą pamiętam, był Pong – słowo honoru! Co prawda wtedy nie wiedziałem, że Pong to Pong (dla kilkulatka był to po prostu „tenis”), ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. Ponga posiadał mieszkający piętro niżej sąsiad. Pozwalające go odpalić duże czarne pudło dumnie leżało na telewizorze i zastępowało magnetowid – szczyt marzeń każdego szaraka żyjącego w agonalnym stadium komuny. Grę obsługiwało się za pomocą dołączonych do zestawu pokręteł, a najwięcej frajdy sprawiała zabawa w dwie osoby, dlatego w Ponga cięliśmy ostro wraz z synem wspomnianego sąsiada. Pamiętam że było fajnie, choć na dłuższą metę nudno.