Im człowiek starszy, tym czasu na granie mniej. Trzeba sobie dawkować, wybierać konkretne tytuły, lepiej organizować gamingowe życie. Z latami dochodzą przeróżne obowiązki, bezlitośnie kradnące cenne godziny, które z przyjemnością poświecilibyśmy na podróż do wirtualnych krain, zapuszczenie się w lochy czy odwiedziny znajomych w MMO. Nierozsądni kładą na to lachę, Ci bardziej życiowo operatywni z głową na karku - wpadają w pułapkę dylematów i wyrzeczeń. Niektórzy całkowicie rezygnują z elektronicznej rozrywki. Prześledźmy sobie dzisiaj drogę gracza. Od etapu rozkosznej, niczym nie skrępowanej zabawy z grami, po brutalną konieczność lepszego gospodarowania czasem. Pięć etapów ścieżki życiowej rasowego gracza według Roja. Zapraszam do wspólnej wycieczki i analizy odwiedzanych miejsc.
Oczywistym jest, że jak coś się nam podoba, chcemy tego więcej. Jeśli się to kończy, ogarnia nas smutek. Gdy już naszym oczom ukazuje się nieuniknione The End i bezlitosne napisy końcowe, raz czujemy pustkę i niedosyt, innym razem - spełnienie i satysfakcję. W pierwszym przypadku, czegoś nam zabrakło, w drugim - nie wzgardzilibyśmy dokładką. Sytuację ratuje opcja ponownego przejścia, ale to już nie to samo. Ogólny zamysł, mechanika, strona audio-wizualna oraz fabuła zostały przez nas odkryte. Poznaliśmy z czym się daną grę je. A jako, że czasami apetyt rośnie w miarę jedzenia, nierzadko wyglądamy nowego, podobnego dania. Zaczynamy marzyć, wyobrażając sobie sequel idealny...
Gracze lubią nowości. Doceniają ciekawe pomysły, oryginalne rozwiązania, nowe patenty. Gdy w danym gatunku gry komputerowej/konsolowej ukazuje się coś świeżego, coś czego nie było nigdy dotąd, pojawia się zachwyt i miła świadomość, że nasza branża idzie do przodu. Niestety, po pewnym czasie, gdy przyzwyczajamy się do wprowadzonego elementu - przestaje on nas już tak rajcować/urzekać. Staje się normą, standardem. Gdy jednak zaczyna go brakować - czujemy pustkę, rozgoryczenie, surowiej oceniamy dany program. Mówiąc krótko, stajemy się (jako gracze) - bardziej wybredni, wymagający. Kwestia zrozumiała. Przyjrzyjmy się zatem najciekawszym, wdrożonym tego typu pomysłom. Rozwiązaniom, które kiedyś zmiażdżyły gamingową scenę, a dzisiaj: stały się już normą.
Kiedyś było prościej. Człowiek skupiał się na samym graniu, zabawie, czekającej na niego przygodzie po drugiej stronie ekranu lub telewizora. Kończyło się wtedy dzień w szkole, odbębniało pracę domową i odpalało kompa niczym się nie przejmując, zapominając o bożym świecie. Jeśli nie można było w nic pograć, będąc przykładowo poza strefą gamingową, wąchało się papier, oddając się lekturze czasopism o grach lub poświęconym im portalom informacyjnym. Wszystko się zmieniło w momencie przejścia od elektronicznego konsumenta do branżowego eksperta. Dzisiejszy tekst skierowany jest głównie do blogerów na GP/redaktorów na GOL-u jak i innych osób zarabiających (głównie lub dodatkowo) na pisaniu o grach. Nie zmienia to jednak faktu, że znajdzie w nim coś dla siebie także przeciętny zjadacz elektronicznego chleba, którego komentarze bywają czasami ciekawsze niż sam tekst. Przyjrzyjmy się wadom i zaletom takiego stanu rzeczy. Zapraszam. Moje prywatne przemyślenia czekają na Wasz komentarz.
Gramy. Wciągnięci na maksa. Pochłonięci w całości. Sieczemy toporem, miażdżymy czarami, głosimy prawdę mocami, odpalamy tonę naboi lub strzał. Prowadzimy dialogi, wykonujemy questy, poznajemy tajemnice, odkrywamy znajdźki, eksplorujemy świat. Za wszystko zgarniamy soczysty EXP, zbliżając sie do kolejnego, upragnionego poziomu doświadczenia, który odblokuje nam wymarzoną umiejętność/moc/broń, bądź ulepszy aktualną. Zwiększamy statystyki, podnosimy atrybuty, rozwijamy postać. Symultanicznie zgarniamy Trofea lub Acziwki. Ach ten motyw jeszcze jednego etapu, poziomu czy misji. Stajemy się kukiełką immersji. Panie i Panowie - poznajcie syndrom Upgrade.
Witajcie drodzy gracze! (chciałem napisać Gejmersi, ale sami rozumiecie). Jak niektórym z Was obiecałem, poruszę dzisiaj pewien, dyskusyjny temat. Być może kontrowersyjny i stary, jednak w dalszym ciągu ciekawy i jary. Gry komputerowe/konsolowe: wartość, czy zagrożenie? Wiem. Kwestia wałkowana wszędzie, przez wszystkich, po 100 razy. Czym więc mój tekst będzie się różnił? Ano, uzupełniłem go o wyniki badań, które sam przeprowadziłem. W ramach urozmaicenia skostniałych i surowych statystyk, tekst podsumowałem w formie mini-recenzji gry komputerowej. Tak. Gry zrecenzowałem jak grę:P A więc. Niszczą? Wzbogacają? Cofają, czy rozwijają? Jak to z nimi w końcu jest? Wy, ja, wino, łóżko...yyy, tzn. badania i dyskusja! Zapraszam!
To już trzynasty odcinek kochani. Mało tego. Odpalony trzynastego o trzynastej trzynaście. Aż chciałoby się napisać o przybyszu z pewnej Krypty lub "Trzynastce" z Housa. Może innym razem :) Dzisiaj chciałbym porozmawiać o szeroko rozumianej współpracy w grach. Będzie o normalnych sieciówkach i rozbudowanych MMO, mniej o CO-OPie, zero o solo. Porządnie zgrana i z głową dobrana drużyna to podstawa. Kwestia priorytetowa, rzecz święta. To tak jak do sukcesywnego prosperowania firm potrzebny jest odpowiedni zestaw pracowników wyszkolonych w różnych dziedzinach. Samo życie. Kim są Achieversi, Killersi, Explorersi czy Socializersi? Wskakujcie, bo trochę pytań na Was czeka. Pora podać sobie pomocną dłoń i poczuć integracji woń!
Druga Wojna Światowa. Dla jednych, którzy ją przeżyli – okres tragiczny, pełen bólu i cierpienia. Dla innych, którzy w żaden sposób w niej nie uczestniczyli – czas wydarzeń wręcz niepojętych. Dla wszystkich jednak stanowi ona najważniejszą kartę w historii świata. Okres wielkich przywódców, polityków, charyzmatycznych dowódców i odważnych żołnierzy przelewających krew za swój kraj i bliskich. Męstwo i oddanie tych ostatnich zadziwia jednak najbardziej. Ich życie z dnia na dzień zamieniło się w piekło. Kiedyś robiąc codzienne zakupy, odwożąc dzieci do szkół, chodząc na przyjęcia nie zdawali sobie sprawy, że za niedługo przyjdzie im walczyć o życie. O przetrwanie w okopach pod ostrzałem artyleryjskim, codziennie będąc narażonym na atak snajpera lub nalot bombowy. Problemy życia codziennego stały się nic nieznaczącymi błahostkami. Nauczyciele, sportowcy, rolnicy, artyści. Wtedy ich poprzednia profesja nie miała znaczenia. Liczyło się wykonanie zadania, poczucie misji, gdzie najlepszymi przyjaciółmi byli towarzysze broni i boże wsparcie. Słabi, poniżani czy dyskryminowani – stawali się bohaterami. Żołnierzami zmieniającymi bieg historii.
W niejednym swoim tekście, w niejednym miejscu, zdarzało mi się wspominać o niejakiej immersji. Pozwolę sobie Wam dzisiaj trochę przybliżyć ten jakże intrygujący termin. Zapraszam zatem… do nurkowania! Ręczniki i kąpielówki będą zbędne. Weźcie kompy i konsole! Pora na mocne 0,7 po którym kac nie wystąpi.
Noc, słuchawki, cisza, pusty pokój. Ciemne korytarze, chore dźwięki, oklepane zabiegi podnoszące adrenalinę. Kupuję wszystko. Ręka na ramieniu. Zaraz!?! Żona miała wrócić później! Palpitacja serca rozsadza klatę, głowa ze strachu robi wyrwę w ścianie. Mrok. Ten dobry mrok. Zapraszam do zapoznania się z moim TOP 6 gier, w które grałem, a grać się bałem.