Jakiś czas temu, w ramach cyklu "Szybka rozkmina", rozmawialiśmy sobie na temat ilości i rodzajów gier jakie mamy aktualnie zainstalowane na dysku i jakim oddajemy się jednocześnie - "(W) ile naraz?" W przytoczonym tekście, napisałem, że trudno jest mi brać immersyjną kąpiel w dwóch różnych rzekach tego samego oceanu. Postawiłem na różnorodność gatunkową i reprezentantów o odmiennej długości, mocy zaangażowania. Maksymalnie trzy gry. Długi, absorbujący erpeg, uzupełniająca zabawę strategia lub przygodówka oraz jakiś szybki FPS na zasadzie odskoczni, tła, wypełnienia. Tak było kiedyś. Teraz, w obliczu nagrywania materiałów video z wielu różnych gier, starych i nowych, dochodzi do sytuacji pewnego przesytu, który może okazać się opłakany w skutkach. W jaki sposób? Zapraszam dalej.
Zauważyłem, że na konkretny rodzaj gry najzwyczajniej w świecie trzeba mieć humor. Nawet jeśli wpada nam w łapki przedstawiciel naszego ulubionego typu gier komputerowych/konsolowych. To już nawet nie chodzi o czas - czy go mamy czy nie, ale czy jest na niego popyt z naszej strony. W pewnym stopniu, by uczciwie i sprawiedliwie ocenić dany tytuł (czy nam sie podoba czy nie) musimy się gatunkowo wygłodzić. Sprowokować pewne łaknienie, które zaspokoić może właśnie konkretna gra, w której rodzaj dawno nie graliśmy. Wspomniany przesyt może okazać się dla danego programu bardzo krzywdzący. Zwłaszcza gdy przed chwilą skończyliśmy np. obszernego erpega (lub dalej w niego gramy), a już wpada nam następny. Trudno w takich momentach uciec od porównań lub besztania gry na siłę (by móc znaleźć czas na jeden tytuł, bo na drugi nie mamy już czasu). Tego typu usprawiedliwienie psychiczne na zasadzie "Ta gra ssie, to nie będę tracił na nią uwagi" [a tak naprawdę nie mamy na nią humoru, ochoty, głodu] może ukarać niewinną grę. Subiektywizm w czystej postaci, na który nie mogą sobie pozwolić recenzenci, którzy kierować się powinni właśnie obiektywizmem.
Czy piję do kogoś konkretnego? Ktoś mnie zawiódł swoim artykułem pod opisanym wyżej kątem? Tak. Ja kurna sam! Dokładnie. Tak było w sytuacji wersji beta gry Risen 2: Mroczne Wody, do której zasiadłem grając ówcześnie w masę innych erpegów, hack'n'slashy i innych im podobnych. Doświadczyłem wtedy właśnie opisanego przesytu gatunkowego, który narzucił mi bardzo niesprawiedliwy pryzmat odbiorczy i opiniotwórczy wobec tej gry. Zaowocowało to tym, iż mimo pewnych wad bety najnowszego dziecka Piranha Bytes, dorabiałem sobie inne lub czepiałem się na siłę i to często pierdół. Gdy minęło trochę czasu i odpocząłem od potężnych gier fabularnych, wygłodziłem swoje zmysły odpowiednio brutalnie - połknąłem Dark Waters w sekundę zatracając się w odmętach mrocznych wód bez reszty. Jak teraz to piszę to uświadamiam sobie, że tego typu sytuacji doświadczyłem wiele razy.
Co za dużo to niezdrowo. Zbyt wiele strzelanek, erpegów, wyścigów, przygodówek naraz może doprowadzić do przesytu krzywdzącego następną grę z tego samego gatunku co ostatnia przez nas grana. Nawet gdy długo na nią czekaliśmy, jest hitem lub zwyczajnie nie zasługuje na naszego focha, gamingowe przeżarcie. Wystarczy wtedy odłożyć ją na bok lub w ogóle do niej nie podchodzić. Poczekać, aż weźmie nas na nią ochota, gdy odezwie się konkretny głód gatunkowy. Zostaniemy zaspokojeni, a gra doczeka się uczciwej oceny (pod warunkiem oczywiście, że nie będzie to łaknienie narkotyczne na zasadzie połknę byle co, bo jestem np. na RTS-owym zero-jedynkowycm głodzie). Mieliście kiedyś podobne sytuacje? Głód? Przesyt? Może zgaga? Musicie mieć humor na gatunek?
P.S. Jeśli podoba Ci się moja działalność, subskrybuj mój kanał na serwisie YouTube (Światy uRoJoNe) oraz "Polub" ROJA klikając na łapę po prawej stronie pod moim avatarem. Z góry Ci za to dziękuje. Doceniam i pozdrawiam. ROJO
Rojopojntofwiu:
#62 Mihaly Csikszentmihalyi i jego „Flow”