Co-Opinie - Po co nam wszystkim Achievementy?
Cel! Pal! #26 - The Last of Us
Remember Me - From Paris with Love - gameplayowa recenzja
Przeładowuję! #25 - Konferencje E3 okiem Friendly Fire - Xbox One.
Przeładowuję! #24 - Gwiazdorskie ostatki current-genów, czyli wrażenia z The Last of Us.
Przeładowuję! #21 - It's a kind of magic, czyli wywiad z Ekipą Co-Relacji.
Na mojej prywatnej liście rzeczy do przeżycia niezbędnych, prócz całkiem zrozumiałej i oczywistej pitnej wody, dobrego papu i świeżych gier, ukrywa się jeszcze jeden pierwiastek. Bowiem tak samo, jak potrzeba mi się prozaicznie nafrungać, napoić i nagrać fest, do prawidłowego funkcjonowania mego pokracznego organizmu konieczna okazuje się również muzyka. Z racji tego, iż moje ukochane źródło rozgrywki (czytaj: gry komputerowe) to nic innego jak współpraca obrazu i dźwięku, często swoje zapotrzebowanie na wymienione wyżej „produkty” zaspokoić mogę już przy kontakcie z jednym medium. Co prawda żadna gra nie ugotowała mi jeszcze obiadu bądź nie wypełniła kielicha, lecz mój growo-muzyczny głód, niezmiennie i od lat, elektroniczna rozrywka potrafi załatwić na cacy. O ile o grach pisałem już tutaj całkiem sporo, za sprawą tego konkretnego artykułu chciałbym zaprosić was na podróż przez najlepsze kawałki, jakie dane mi było w grach usłyszeć.
Na początek małe zadanie. Wybierzcie sobie teraz dowolny, multiplatformowy tytuł. Pamiętajcie, by była to produkcja, w którą graliście zarówno na konsoli, jak i na własnym blaszaku - i nie myślę tutaj o krótkiej partyjce w supermarkecie, a o dość dokładnym „wejściu” w świat gry w spokojnym środowisku domowego zacisza. Wiem, dużo wymagam, ale spokojnie, to już koniec listy moich żądań. Teraz odpowiedzcie sobie sami, czy możecie stwierdzić, iż dany tytuł coś zyskał, bądź też stracił, w zależności od platformy na której go ograliście? Nie chodzi mi tutaj o oczywiste różnice, jak pomiędzy graniem w FPS’a czy strategię na konsoli bądź też w bijatykę za pomocą klawiatury. Chcąc, abyście pokopali trochę głębiej, zadam więc kolejne pytanie. Czy inFamous 2 byłby tym całym nieSławnym w swojej drugiej odsłonie, gdyby ukazał się również na pecetach? Czy nie utraciłby swojego charakterystycznego klimatu, tego „czegoś”, co towarzyszyło mu podczas rozgrywki na konsoli rodem z firmy Sony? Nie wodząc już nikogo za nos, postaram się przejść do sedna poruszonego tematu i celowości przedstawionej powyżej rozkminy.
Czy złożono wam kiedyś propozycję nie do odrzucenia? Taką, która to na początku zdawała się być jedynie synonimem życiowej szansy bądź i dobrego interesu? Nie? To wasze szczęście. Bo widzicie, znałem kiedyś takiego gościa. Młody był, zdolny i pracowity. Taryfą chłopak jeździł i groszem to on raczej nie śmierdział. Prawda jest w sumie taka, że strachu i pieniędzy to on w życiu nigdy za wiele nie miał. Do czasu.
To jeszcze survival horror jest, czy już shooter? Niby mnie tu trochę straszą, ale co się zlęknę, to zaraz zdam sobie sprawę, że nie ma czego. Przeciwników też jakby więcej, i jeszcze jakiś facet się po okolicy pałęta, pomaga mi. Trudno się tu ruszyć bez potknięcia o góry gratów, z których budować mogę istne zatrzęsienie giwer, apteczek i amunicji, porozrzucanych po lokacjach o nierównym stopniu fajności. Chwila, wróć, już wiem. To nie jest ani horror, ani shooter – to jakaś dolina skrajności, produkcja cierpiąca na rozdwojenie jaźni, stojąca rozkrokiem pomiędzy widowiskową, szybką i oskryptowaną akcją, a powolnym tempem gry i gęstym niczym smoła klimatem. Paradoksalnie, w tym szaleństwie jest pewna metoda, i chociaż Dead Space 3 znacząco różni się od swoich poprzedników, głupotą byłoby oceniać go za to, czym już nie jest.
24 luty, rok 2055.
Drogi pamiętniku,
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w coś grałem.
I nie chodzi o to, że wraz z sędziwym wiekiem i zmęczeniem na twarzy, jakie przyniósł, straciłem już wszelką ochotę do mego ukochanego drzewiej źródła rozrywki. Po prostu tak samo, jak nie rozumiem dzisiejszej młodzieży, nie rozumiem i również kierunku, jaki obrała znana mi kiedyś branża. Jakaś rzeczywistość rozszerzona, sterowanie samym ruchem… Nie potrafię się w tym odnaleźć, drogi pamiętniku. Wciąż brak mi ciężaru myszki w mojej dłoni, brzdęku rozklekotanej klawiatury. A te gry? Tylko przyszłość i jakieś „blastery”. Wiesz, pamiętniku, lubiłem kiedyś FPS’y. Turkot MP40 w mych rękach, szaloną furię ognia z lufy Thompsona. Jak przez mgłę pamiętam dzisiaj, że zanim Call of Duty XXXI: Ultimate Warfare zaskoczyło wszystkich funkcją teleportacji i międzygalaktyczną wojną, w serii tej była kiedyś jakaś gra osadzona w zupełnie innych realiach. Jak przez mgłę…
Leniwe, niedzielne popołudnie. Promienie słoneczne przedzierające się przez żaluzję w oknie naprzeciwko raz za razem atakują mnie oślepiającym blaskiem. Zniżając wzrok, desperacko staram się nie zasnąć, szukając tym samym sposobu na przebrnięcie przez ostatnie już dzisiaj zajęcia spod szyldu zaocznych przygód ze studiami. Walka z niewątpliwie wygrywającym w każdej sekundzie letargiem jest tu o tyle istotna, że właśnie powinienem ustalić jakiś konkretny temat mojej pracy licencjackiej – nic jednak nie przychodzi mi do głowy. Zarzucony przez promotora koncept, wokół którego mam się zakręcić, zdaje się być prosty: literatura amerykańska, od XIX wieku w „górę”, z motywem pamięci wplecionym w narrację jako danie główne. Zadanie jest tu jednak o tyle utrudnione, iż naprawdę zależy mi na wrzuceniu do pracy mojego ukochanego medium - gry - w ten sposób, by całość zacnie ze sobą współgrała. Idea w końcu przychodzi, sposobność jej realizacji - już nie koniecznie.
Mając dość ciągłych poniżeń ze strony kobiet, z którymi to zaszczyt miałem ostatnio pograć – i przegrać – w wiekowym już Mario Kart na Nintendo64, postanowiłem gdzie indziej, i w odosobnieniu, zaspokoić swoje gokartowe potrzeby. Do nieco nieświeżego ModNation Racers wracać nie miałem zamiaru – ani na PS3, ani na PlayStation Portable. Wydany całkiem niedawno Sonic All-Stars Racing Transformed to naprawdę fajna, kolorowa i przynosząca sporo frajdy produkcja, ale nie jestem wystarczającym fanem tego uniwersum, by rzucić się akurat na ten konkretny tytuł - zresztą, od kiedy to Sonic potrzebuje pojazdu, by się ścigać? Zbawienie przybyło więc z zupełnie innej serii, stanowiącej exclusive konsoli rodem z obozu Sony. Gałganikowy świat LittleBigPlanet okazał się być nie tylko świetnym materiałem na platformówkę, ale i również na całkiem interesującą grę wyścigową o bardziej niż umownym modelu jazdy. Interesującą, lecz na pewno nie świetną.
Zabawmy się teraz w małą wyliczankę. Spyro the Dragon. Croc. Capitan Claw. Crash Bandicoot, Sly, Starfox. Potem Yoshi, Donkey Kong, Jak i Daxter, może też Ratchet i Clank. Na końcu Frogger, Rayman i Medievil? Kombinuję na prawo i lewo, ale jakoś tak odnoszę wrażenie, że w moim przypadku to byłoby już na tyle. Spróbujmy więc w drugą stronę. Nathan Drake. John Marston. Marcus Fenix. Cole Phelps. Lara Croft i Kratos. John Cappelli, “Sev” Sevchenko, Joseph Turok. Nico Bellic i Master Chief. Altair, Ezio i Connor, Jason Brody, Sam Fisher oraz Adam Jensen. Teraz po cichu przyznam się wam, że kiedy przy tworzeniu tej pierwszej listy nieco się nagłowiłem, ta druga wskoczyła mi na ekran niemal sama. Wiecie już chyba, do czego zmierzam, prawda?
Brzydkie to. I z topornym sterowaniem. I kontynuacje też ma, ładniejsze, przystępniejsze w obsłudze. Po co więc w to grać? Podążając tokiem myślenia hardkorowych fanów serii, twierdzących iż Gothic skończył się na drugiej części i Nocy Kruka, godnych polecenia kontynuacji nie ma wcale tak dużo. Ok - „trójka” i Zmierzch Bogów obrosły już w tyle patchy i modów, że temat da się przemilczeć, a po drodze pojawił się jeszcze klimatycznie podobny Risen i Risen 2, oraz solidnie powiązana Arcania. Na co więc komu dzisiaj pierwszy Gothic?
Wiecie, naprawdę kocham erpegi. Otwarty świat, tryliony questów, często nieliniowa fabuła. No i te godziny, które przeznaczyć trzeba na rozgrywkę, podczas których to wręcz wsiąkamy w świat przedstawiony. Pomimo tego niewątpliwie gorącego i nigdy nie gasnącego uczucia, wołami nie dałbym się zaciągnąć do japońskiej odmiany mojego ukochanego gatunku. Co więc wyczyniło z moim umysłem Ni No Kuni, że czuję się uraczony niemal jego każdym aspektem?