Kuloodporny #5 - Call of Duty - Robson - 10 lutego 2013

Kuloodporny #5 - Call of Duty

24 luty, rok 2055.

Drogi pamiętniku,

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w coś grałem.

I nie chodzi o to, że wraz z sędziwym wiekiem i zmęczeniem na twarzy, jakie przyniósł, straciłem już wszelką ochotę do mego ukochanego drzewiej źródła rozrywki. Po prostu tak samo, jak nie rozumiem dzisiejszej młodzieży, nie rozumiem i również kierunku, jaki obrała znana mi kiedyś branża. Jakaś rzeczywistość rozszerzona, sterowanie samym ruchem… Nie potrafię się w tym odnaleźć, drogi pamiętniku. Wciąż brak mi ciężaru myszki w mojej dłoni, brzdęku rozklekotanej klawiatury. A te gry? Tylko przyszłość i jakieś „blastery”. Wiesz, pamiętniku, lubiłem kiedyś FPS’y. Turkot MP40 w mych rękach, szaloną furię ognia z lufy Thompsona. Jak przez mgłę pamiętam dzisiaj, że zanim Call of Duty XXXI: Ultimate Warfare zaskoczyło wszystkich funkcją teleportacji i międzygalaktyczną wojną, w serii tej była kiedyś jakaś gra osadzona w zupełnie innych realiach. Jak przez mgłę…

26 luty, rok 2055.

Drogi pamiętniku,

W przypływie wspomnień mimochodem udałem się na strych, by przeszukać upchnięte tam w przeróżne kąty pudła z moją równie starą jak i ja sam kolekcją. Wnuki do dzisiaj nie wierzą, że kiedyś gry pakowano w pudełka i że potrafiły zajmować aż dwa krążki, ale w pełni je rozumiem – ja nie mogę uwierzyć, jak można wydawać pieniądze na cyfrową wersję swojej ukochanej produkcji, bez zapachu świeżo drukowanej instrukcji i możliwości ekspozycji pięknej okładki. Nazwali mnie hipokrytą, bo przecież sam powrzucałem wszystko do kartonów wieki temu, ale ja tam wiem swoje.

Dając już jednak spokój międzypokoleniowym waśniom, muszę ci się pochwalić, drogi pamiętniku, iż pamięć mam lepszą, niż sam sądziłem. W 2003 roku, który dzisiaj zdaje się być zupełnie inną epoką, Call of Duty faktycznie osadzone było w realiach II Wojny Światowej. Co więcej, była to pierwsza część tej serii, krzycząca z okładki zdezelowanego pudełka, które teraz trzymam w ręce, oceną 91% w jakimś PC Gamerze. Na odwrocie zaś, w oczy wpada mi cytat z  CD-Action, określający zapomnianą już dzisiaj produkcję jako „istne cudo”. Jak niewiele sformułowanie to odbiega od rzeczywistości, przekonałem się wrzucając płytę do napędu sędziwego i zniszczonego niczym sam właściciel, peceta.

Ten hałas, te wybuchy, to chowanie się za krowami...

Albo to moja pogłębiająca się wada wzorku, albo grafika nie zestarzała się aż tak drastycznie, jak się spodziewałem. Zresztą, i tak nie o grafikę tu teraz chodzi! Znów słyszę wystrzały artylerii, znów w uszach rozbrzmiewa mi rozkaz o władowanie granatów w pobliskie okna, znów kulę się pod gradem pocisków – gdy byłem młody, wojna nie była znana mojemu pokoleniu tak samo jak i pierwszy Call dzisiejszej dziatwie, ale mógłbym przysiąc, że Infinity Ward w swym debiucie po mistrzowsku oddało uczucie zmagań milionów anonimowych żołnierzy na europejskich frontach. Zwykły korytarzowy shooter, powiedzą, pospolity festiwal skryptów – teraz, po tych wszystkich latach, o wiele łatwiej jest dostrzec, że Call of Duty miało (i w dalszym ciągu ma) jednak w sobie coś więcej. Niestety nie jestem już dzisiaj w stanie stwierdzić, czy niemieckie Tygrysy naprawdę złomowały się po pierwszym trafieniu z Panzerfausta (i to nawet przy uderzeniu od frontu), ale najwyraźniej historia (i fakty z nią związane) zaiste pisana jest przez zwycięzców. Pewnie dlatego też rosyjscy i alianccy żołnierze nie potrafią tu sprintować – wszelkie ataki w ich wykonaniu przeprowadzane musiały być bez zbędnego pośpiechu.

Instrukcja obsługi: nawalaj w ciemno ile wlezie, patrz czy coś się rusza, jeśli tak - nawalaj dalej.

27 luty, rok 2055.

Drogi pamiętniku,

W zasadzie nie mam czasu pisać. Znalazłem dzisiaj United Offensive, będący dodatkiem do opisywanego tu w dniu wczorajszym, prawdziwego kamienia milowego wszystkich first person shooterów. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Ja tymczasem wracam do żołnierzy, których bardzo mi w dzisiejszych tytułach brakuje – prawdziwych ludzi, którzy prowadzeni przez konieczność, noszą w oczach strach. Nie zaś przerysowaną chęć mordu.

Czy wiesz że: Jeśli ciekawi cię (niemal) cała historia kręconego przez Koticka i spółkę tasiemca, musiałeś już zobaczyć „The History of Call of Duty” – 45-cio minutowy dokument przygotowany przez serwis GamerSpawn. Jeśli nie wiesz o czym mowa, odsyłam do Youtube’a - naprawdę warto!

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

A zaczęło się od niewinnego pytania, dlaczego 12 na 10 kobiet w Niemczech to pasztety...
Robson
10 lutego 2013 - 15:44