Zabawmy się teraz w małą wyliczankę. Spyro the Dragon. Croc. Capitan Claw. Crash Bandicoot, Sly, Starfox. Potem Yoshi, Donkey Kong, Jak i Daxter, może też Ratchet i Clank. Na końcu Frogger, Rayman i Medievil? Kombinuję na prawo i lewo, ale jakoś tak odnoszę wrażenie, że w moim przypadku to byłoby już na tyle. Spróbujmy więc w drugą stronę. Nathan Drake. John Marston. Marcus Fenix. Cole Phelps. Lara Croft i Kratos. John Cappelli, “Sev” Sevchenko, Joseph Turok. Nico Bellic i Master Chief. Altair, Ezio i Connor, Jason Brody, Sam Fisher oraz Adam Jensen. Teraz po cichu przyznam się wam, że kiedy przy tworzeniu tej pierwszej listy nieco się nagłowiłem, ta druga wskoczyła mi na ekran niemal sama. Wiecie już chyba, do czego zmierzam, prawda?
Przejrzyjmy pierwszy zestaw jeszcze raz. O tym, co stało się z moim ukochanym smokiem na next-genach wolałbym raczej nie rozmawiać. Wesołego, małego krokodylka z brązowym plecaczkiem, który bawił mnie jeszcze za czasów świetności pierwszego PlayStation, chyba już dawno przerobiono na torebkę. Crasha ktoś nagle postanowił wrzucić w pół-otwarty świat i kazał mu się przy tym odzywać, przez co okazało się, że to nierozgarnięty idiota. Sir Dan to co prawda nie zwierzak, ale że tytuły z jego udziałem klimatycznie wpisują się w rubrykę z nieszablonowymi herosami, również postanowiłem go tutaj wymienić. Niestety, życie pozagrobowe musi być o wiele ciekawsze niż znój ziemskiego padołu, bo nasz jednooki nieumarły rycerz już dawno nie wyściubił nosa (tak, tego, którego nie ma) ze swojej krypty (nie licząc ostatniej szarpaczki z innymi w Battle Royale, ale nie do końca o to mi chodziło). Zielonobrody elf z pyskatą łasicą na ramieniu poszaleli jeszcze nieco jakiś czas temu na PSP, a potem słuch o nich zaginął. Całkiem niedawno napisałbym, że duet Ratchet & Clank dumnie stanowi dla mnie ostatni bastion i wyjątek od tej straszliwej reguły, ale po nie-tak-niesamowitym All 4 One i Q Force nie mogę już tego zrobić z w pełni czystym sumieniem. Poza tonami edycji HD, tylko złodziejski szop Sly, na wzór bandy zakapiorów z obydwóch części Niezniszczalnych, podpakował i wraca w pełnoprawnej kontynuacji. Raymana zaś niech wszelki byt twórczy błogosławi za pomysł powrotu do korzeni i przecudowne Origins.
A co z nowymi bohaterami? Czyżby moda na pokrytego łuską bądź futrem herosa przeminęła bezpamiętnie wraz z poprzednią generacją konsol? Czy jedyne, co nam pozostało, to otrzepywać kurz ze starych bohaterów, wrzucać ich w nowy engine i patrzeć, ile ewentualnie można jeszcze na nich zarobić? Można by pomyśleć, że pokolenie, które dorastało na wspomnianym czerwonym torbaczu zbierającym jabłka czy skrzydlatym gadzie miłującym szmaragdy już dawno ma swoje własne pociechy i jeśli ciągle jeszcze gra, to woli już raczej powalczyć ze światowym terroryzmem bądź rozerwać wroga na strzępy przy pomocy piły mechanicznej podczepionej pod karabin. A co z ich małymi „frędzlami”? Czy następne pokolenie grających szkrabów nie zasługuje na podobne dzieciństwo? Czy wszystko co im pozostało, to pochwycić te całe różdżki, wiiloty czy jakieś inne „kontrolery bez kontrolera” i ratować się tytułami ze stajni Nintendo, czochrać małe tygryski bądź zawalać pokój kupą figurek ze Skylanders?
Nie mam zamiaru afiszować tu i teraz swojej niechęci do kierunku, w którym to największe giganty elektronicznej rozgrywki zmierzają już od jakiegoś czasu (jej symbolem dla mnie zawsze był i będzie pad, a nie jakieś wygibasy przed kamerą). Spróbujmy więc odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego gry ze zwierzęcymi bohaterami nie ukazują się już tak chętnie i często jak ongiś a przy tym, dlaczego wypadły z siodła maskotek i twarzy całych platform. Po pierwsze, myślę, że powodem faktycznie jesteśmy my sami. Nawet jeśli wcale nie „zdziadzieliśmy” i cała ta zgraja skaczących po ekranie zwierzaków w dalszym ciągu nie wydaje nam się dziecinna, to i tak, koniec końców, w większym napięciu czekamy na kolejne konfrontacje z serii Battlefield vs Call of Duty, aniżeli na tego biednego, nowego Sly’a. Trudno nie dostrzec w tym jakiejś, niech będzie, naturalnej kolei rzeczy. Kiedyś był Crash, dzisiaj są terroryści, bomby atomowe i Rosjanie atakujący Stany ładunkiem EMP. Kiedyś liczył się przede wszystkim czysty fun, dzisiaj, w tym niekończącym się, technologicznym wyścigu zbrojeń, musi być pompa i wywrotki skryptów.
Zabrzmiało to trochę jak typowe, przesycone sentymentem biadolenie, ale nie zrozumcie mnie źle - w końcu galop przez prerię w Red Dead Redemption czy prosty widok walącego się budynku w Bad Company 2 to w dalszym ciągu to samo czyste piękno rozgrywki, które bawiło nas ponad dekadę temu w tytułach z postaciami rodem z kreskówek (swoją drogą, czy ktoś pamięta jeszcze Bugs Bunny Lost In Time na PSX’a?). Trudno jednak nie zgodzić się z faktem, że gry coraz bardziej starają się zauroczyć nas poprzez ścieżkę czysto technologiczną i czy to dobre, czy też i nie - to już chyba kwestia indywidualna (prawda i tak pewnie leży gdzieś po środku i śmieje się z nas wszystkich). Jedno jest w tym wszystkim pewne - nikt nie byłby wstanie pochwalić się niesamowitą ilością wielokątów, animacją żywo przeniesioną z sesji mo-cap czy diablo realistyczną mimiką twarzy rodem z L.A Norie bazując na przerysowanych, czasami i lekko karykaturalnych sylwetkach zwierzęcych bohaterów. Że to niewykonalne? Skądże znowu, ale nie mówcie mi, że momentami nie podchodziłoby to pod słynną dolinę niesamowitości (i bynajmniej nie chodzi mi tutaj o miejsce na mapie). Nikt zresztą nie oczekuje od Jaka, że w swych ujęciach na facjatę będzie strzelał lepszy miny niż Cole Phelps u szczytu swojej policyjnej kariery, a nowy Spyro przebijał się głową przez budynki wsparty entą edycją silnika Frostbite. Nie tego zresztą zawsze oczekiwaliśmy od takich produkcji i chyba w dalszym ciągu nie oczekujemy, bo jakoś wspomniane Nintendo nigdy nie próbowało wrzucić kolejnej części Kirby w Unreal Engine 3.
Trochę smuci fakt, że jakoś tak nikt głośno nie tęskni za tym, co „było”. Czy oznacza to, że era humanoidalnych krokodylów i szczuropodobnych torbaczy minęła bezpamiętnie i jedynie samotny Lombax z szopem pozostał jeszcze na polu bitwy, walcząc ze statusem reliktu przeszłości? Mam nadzieję, że niekoniecznie. Bo osobiście chciałbym, by klimat i urok tamtych produkcji nie został pochowany w grobowcu wspomnień.
Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!