Czy złożono wam kiedyś propozycję nie do odrzucenia? Taką, która to na początku zdawała się być jedynie synonimem życiowej szansy bądź i dobrego interesu? Nie? To wasze szczęście. Bo widzicie, znałem kiedyś takiego gościa. Młody był, zdolny i pracowity. Taryfą chłopak jeździł i groszem to on raczej nie śmierdział. Prawda jest w sumie taka, że strachu i pieniędzy to on w życiu nigdy za wiele nie miał. Do czasu.
The Running Man.
Można by rzec, że los bohatera naszej opowieści odmieniony został przez jego największy nałóg. Bo gdyby Tommy Angelo, a o nim tutaj mowa, nie zatrzymał się na postoju w tą pamiętną noc na jednej z ulic Lost Heaven by przypalić przysłowiowego ćmika, nigdy nie wpadłby na dwójkę uciekających przed pościgiem gangsterów. Nigdy nie załadowaliby mu się do taksówki. No i nie musiałby też potem unikać kul wystrzeliwanych przez goniących ich drabów z konkurencyjnej "rodziny". Nazajutrz zaś nie dostałby od tych samych ludzi pałką po głowie, a w samym finale, nie szukałby później schronienia u niejakiego dona Salieri, pracodawcy ludzi, których tak nie dawno ocalił. Eh, te papierosy...
An Offer You Can't Refuse.
I tak to się zaczęło. Chcąc nie chcąc, Thomas zbacza nieco z właściwej ścieżki, stając się jednym z ludzi potężnego mafioso. A że, jak już wspomniałem, z Angelo nie był pojedynczy ułomek, szybko rozpoczął on swoją wspinaczkę po szczeblach kariery w nowym, niewątpliwie dobrze płatnym zawodzie. Czego ten chłopak się nie imał! Od standardowej, że tak powiem, wielkiej kradzieży samochodów, poprzez obijanie mord lokalnym cwaniakom, bo grubsze akcje, pokroju wysadzania burdeli czy eliminowania wysoko postawionych, politycznych figur. Czy mówiłem już, że za kółkiem też nie było takiego drugiego? Nie? A widzicie, bo w wyścigu Tommy też brał udział. I to nie byle jakim, bo diabelnie trudnym. Każdy go pamięta. Musieliście słyszeć... Tak, na brak i różnorodność zajęć młody Angelo na pewno narzekać nie mógł.
A Trip to the Country.
Ale że praca to w końcu nie wszystko, znajdzie się i w naszej opowieści miejsce na małe, równie zapadające w pamięci love story, czy też czas na zwykłą przejażdżkę po pełnej wdzięku okolicy. Wierzcie mi lub nie, ale mało jest takich miejsc jak nasze Lost Heaven - prawdziwie pięknych, urzekających różnorodnością, zdających się żyć własnym życiem. Przejść się jedną z ulic w Downtown czy Little Italy, wsiąść do tramwaju byle jakiego i wyskoczyć gdzieś na samym krańcu Chinatown, czy usłyszeć tętno i gwar głównych ulic, tego opisać się po prostu nie da - zupełnie jak i uroku pól, wzgórz oraz lasów wokół tej wielkiej amerykańskiej metropolii. I chociaż jak w każdym mieście zdarzają się chwile, gdy ulice rażą nas pustkami i uświadamiamy sobie, że poza pracą nie ma tutaj za wiele do roboty, określenie Lost Heaven jako jednego z głównych bohaterów tej pięknej i wzruszającej historii nie będzie tutaj żadnym przekłamaniem.
Lucky Bastard.
Prawda jest też taka, że moim gadaniem zawracam wam teraz niepotrzebnie głowę - bo nikt nie opowie wam swojej historii lepiej, niż sam Thomas Angelo. Ja jedynie przekazuję to, co dane mi było kiedyś od niego usłyszeć, powstrzymując się usilnie od zdradzenia wam co ciekawszych fragmentów - a tych, uwierzcie mi, jest naprawdę od groma. Sam mogę jedynie pozazdrościć tym szczęśliwym draniom, którzy opowieść o życiu młodego taksówkarza - gangstera mają dopiero przed sobą (o ile, jakimś cudem, stąpają po świecie jeszcze takowi). Więc jeśli tylko odnajdziecie odrobinę czasu, ten wszechstronnie uzdolniony młodzieniec sprawi, że Ameryka lat 30. na powrót stanie przed waszymi oczami jak żywa, z całą tą swoją prohibicją, Fordami T i mafią za czasów jej, ekhem, "świetności". Za czasów, kiedy to niejaki Vito Scaletta nie był nawet jeszcze w planach. Nie dajcie się prosić - to zaiste propozycja nie do odrzucenia.
Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!