Rzeczywistość nie przestaje zaskakiwać i ciągle motywuje do wyjaśniania i prostowania rzeczy oczywistych. Tym razem na tapecie są gry wyścigowe i fakt, że nie oddają one odczuć i wydarzeń jakie mają miejsce za kółkiem prawdziwego samochodu.
Ostatnio natknąłem się na artykuł Jeffa Ridera w The Charleston Gazzette, w którym autor próbuje zwrócić uwagę na gry, które minęliśmy w przedświątecznym i grudniowym natłoku hitów. Przejrzałem listę i zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę decyduje, że jedne produkcje dodajemy do ciągle rosnącej listy „na później”, a w inne inwestujemy od razu?
Wbrew pozorom końcówka 2010 roku nie była jakaś przesadnie oszałamiająca. Potężnych hitów nie było znowu aż tak wiele, a ich różnorodność pozwalała większości odbiorców czuć się usatysfakcjonowanym. Mało było gatunków „przeładowanych”, a i wydawcy nie chcieli się tłoczyć i rozrzucili bardziej swoje premiery w czasie.
Ach, Megarace 2. Tytuł w moim mniemaniu owiany pewną legendą. Wydana w 1996 roku przez Mindscape produkcja nigdy nie została specjalnie doceniona, bo trafiła w zupełną próżnię, mając fatalną dystrybucję i zbyt wysokie wymagania sprzętowe.
Wyścigi samochodowe omijałem dotąd szerokim łukiem – przygodę z serią Need for Speed skończyłem na „jedynce”, Burnoutów na oczy nie widziałem, a ostatnio mocno eksploatowaną przeze mnie grą tego typu był Screamer Rally – jakieś dwanaście lat temu. Wirtualna jazda z punktu A do B nigdy mnie specjalnie nie pociągała, dlatego mój kontakt z gatunkiem ograniczałem do absolutnego minimum. Co prawda zdarzały się też dłuższe epizody z wybranym tytułem, ale z zupełnie innych powodów. Jakich? Jeśli widziałeś Destruction Derby, odpowiedź powinna nasunąć Ci się sama.
…where the grass is green and the girls are pretty! Po długim i niezwykle owocnym kontakcie z dziełem wielbionego przez wielu studia Criterion aż chce się, w myśl piosenki Guns N’ Roses, wykrzyczeć: „Tak, weź mnie! I rób to częściej!”
Proces tworzenia gry jest skomplikowany, w to nie wątpię. Ale porównywanie go do działań NASA przy którymkolwiek projekcie kosmicznym jest już tzw. przegięciem pałki.