Take me down to the Paradise City... - ElMundo - 19 listopada 2010

Take me down to the Paradise City...

ElMundo ocenia: Burnout Paradise: The Ultimate Box
90

…where the grass is green and the girls are pretty!  Po długim i niezwykle owocnym kontakcie z dziełem wielbionego przez wielu studia Criterion aż chce się, w myśl piosenki Guns N’ Roses, wykrzyczeć: „Tak, weź mnie! I rób to częściej!”

Jedni narzekają, że gra jest powtarzalna, drudzy, że ulice Paradise City po pewnym czasie znamy na pamięć, trzeci, że to tak naprawdę nic odkrywczego – ja i tak wiem swoje. Burnout Paradise: The Ultimate Box pozostaje dla mnie, od momentu premiery, niekwestionowanym mistrzem pecetowych ścigałek. Ktoś powie: „Hola, hola, a gdzie Need for Speed: Shift, gdzie Test Drive Unlimited?” 

Owszem, te gry są dobre, ale nie na tyle, by zagrozić pozycji lidera. Burnout Paradise ma w sobie to „coś” – nieprzypadkowo co parę dni wracam do Paradise City, by przejechać po raz kolejny kilkukrotnie zaliczony wyścig, poprawić czasy, bezlitośnie rozwalić brykę i poszaleć w multi. To produkcja mająca w sobie ogromne pokłady dynamiki, czyli tego, co każde wyścigi powinny mieć w ilościach hurtowych. Perspektywa potyczki z przeciwnikami  praktycznie na każdym skrzyżowaniu mimowolnie wzbudza u mnie „syndrom jeszcze jednego wyścigu ”, bo jak można odmówić, mając je praktycznie na wyciągnięcie ręki w dosłownie każdym miejscu? To także produkcja, w której wyjątkowo mocno czuć osiąganą prędkość, gdy przelatujemy nad wielkimi urwiskami czy widowiskowo taranujemy naszych przeciwników. Nie można też zapomnieć o motocyklach – jednej z głównych atrakcji rozszerzonego wydania Burnouta. Co prawda nie znajdziemy w grze zbyt wielu modeli, ale jazda nimi przynosi ogromną dozę satysfakcji.

Technicznie ta gra praktycznie się nie zestarzała. Nadal przestrzeń Paradise City i jego okolic robi spore wrażenie, szczególnie podczas swobodnej jazdy autostradą zlokalizowaną na obrzeżach miasta – widoki są naprawdę fantastyczne. Jazdę umila znakomity soundtrack – wycieczka po bezdrożach w rytm utworów Faith No More, Twisted Sister czy LCD Soundsystem nabiera zupełnie innego, lepszego znaczenia.

Nowy egzemplarz Burnouta w sieci można dostać za około 25 złotych. A ja się Was pytam: na co jeszcze czekacie?!

ElMundo
19 listopada 2010 - 12:55