W obronie Criterion Games - Goozys - 8 stycznia 2012

W obronie Criterion Games

Gdy w roku 1994 pierwszy raz uruchomiłem grę Jaguar XJ220, doznałem niemałego szoku. Nigdy przedtem nie miałem do czynienia z tak dopracowaną, jak na tamten okres, grą wyścigową. Graficznie nie powalała na kolana, bo bliźniaczy Lotus III: The Ultimate Challenge prezentował się zdecydowanie ciekawiej, jednak dzieło Core Design nadrabiało całą resztą. Była to pierwsza gra, w której podczas hamowania mogłem dostrzec zapalające się światła stop. Była to pierwsza gra, w której warunki atmosferyczne wyraźnie wpływały na charakterystykę jazdy. No i w końcu była to pierwsza gra, w której spotkałem się z elementami ekonomicznymi, związanymi z dokonywaniem napraw uszkodzonego samochodu. Do tego wszystkiego dołożyło się podróżowanie po całym globie w celu uczestniczenia w kolejnych, coraz to bardziej prestiżowych zawodach. Liczył się dosłownie każdy zarobiony wirtualny cent. Nie było dnia, w którym nie uruchomiłbym tej znakomitej gry. Oczywiście trwało to do momentu, gdy nadarzyła się okazja, by zagrać w Road & Track Presents: The Need for Speed. Od tej pamiętnej chwili na długie lata seria Need for Speed zmieniła moje postrzeganie zręcznościowych gier wyścigowych. Takie gry jak Speed Busters, Breakneck, seria Test Drive czy także znakomity eRacer, nie posiadały wystarczająco dużej siły przebicia, by zainteresować mnie na dłużej. Niedługo skończy nam się rok 2012, a Need for Speed osiągnął już chyba wszystkie poziomy zarówno kiczu, jak i perfekcji. Rodzi się zatem pytanie, czy można w tym temacie jeszcze coś wymyślić?

Need For Speed skończył się na Kill’em…. ekhm… Porsche 2000.

Tak, tak… I tego faktu nic nie zmieni. Wszystkie późniejsze wydania to bardziej lub mniej udane bezpłciowe hybrydy, które żerowały i żerują po dziś dzień na marce stworzonej prawie 20 lat temu. Hot Pursuit 2, mimo iż bardzo go lubię, jest dobry i tylko dobry. Przebolałem obie odsłony Underground. Zostały wydane w okresie ogromnej fascynacji filmami o podrasowanych samochodach i rozumiem, że EA chciało na tym po prostu zarobić. Ku mojemu zaskoczeniu wyszły całkiem udanie, choć nadal uważam, że można było oszczędzić dobre imię marki i pominąć Need for Speed w nazewnictwie. Ale niech im będzie… Cała reszta, to już prawdziwe pożal się Boże. Nie rozumiem fenomenu Most Wanted. Jedynym wspólnym mianownikiem z serią jest fakt prowadzenia samochodu i tyle w tym temacie. Bałagan panujący na ekranie, towarzyszący zabawie, skutecznie odrzucał mnie od monitora za każdym razem gdy próbowałem w tę grę zagrać. Brakowało tylko jakiegoś działka na przedniej masce oraz uciekających pieszych i mielibyśmy klon Carmageddon. Całkowitym milczeniem pomijam Carbon. [Minuta ciszy.] Nie mam zielonego pojęcia czym miało być ProStreet. Poświęciłem tej grze ponad kilkadziesiąt godzin i nadal nie wiem z czym to ugryźć. Cieszy mnie jednak fakt, że to czego nie udało się osiągnąć programistom z Black Box, wręcz idealnie wykorzystało Slightly Mad Studios i stworzyło Need for Speed Shift. Diametralnie odeszli od koncepcji nielegalnych wyścigów w aglomeracji miejskiej i stworzyli tak naprawdę zupełnie nową markę. Undercover oraz The Run, to przysłowiowe gwoździe do trumny. Są to wydania w przypadku których trzeba było mocno pierdolnąć się w głowę i zastanowić, w jakim kierunku zmierza seria. Nawet Need for Speed World, będący współczesną próbą wskrzeszenia idei zapoczątkowanej przez Motor City Online, stało się wyłącznie zbiorowiskiem nie do końca przemyślanych patentów. Gdy chciałem ostatnio w to zagrać, nie mogłem nawet znaleźć chętnych do wspólnej zabawy. Czytając podsumowanie serii autorstwa Raziela, ból chwyta za serce, jak na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat sponiewierano serię. Jako wierny fan, czekałem dnia, w którym Need for Speed wybiłby się spod dna, przebił przez metr mułu i wyłonił w oczyszczonej formie. I doczekałem się…

Need for Speernout: Paradise.

Wiadomość o tym, że Criterion Games zajmie się produkcją kolejnych odsłon Need for Speed, przyjąłem z uśmiechem na twarzy. I to nie takim, który wskazywałby na politowanie z mojej strony. Nie, nie… Niezmiernie ten fakt mnie ucieszył, gdyż w końcu pojawił się cień nadziei na odrodzenie marki. Jeszcze bardziej ucieszyłem się na wieść, że jednym z głównych założeń miał być powrót do korzeni serii. Śniły mi się wtedy po nocach szybkie samochody, przepiękne krajobrazy, zabójcze prędkości, zapierające dech w piersi pościgi i rywalizacja zderzak w zderzak z agresywnymi przeciwnikami. Bardzo dobrze znam serię Burnout i w okresie gdy Need for Speed zaliczał kolejne potknięcia, ja bawiłem się wręcz wyśmienicie z produktem Criterion Games. Momentami wymyślałem sobie, że to tak naprawdę kolejny NFS, gdzieś tam za mną pędzą radiowozy, a nade mną krąży policyjny śmigłowiec i oślepia mnie mocny strumieniem światła. I tak oto Hot Pursuit okazał się strzałem w dziesiątkę. Idealnie połączono wszystkie najlepsze elementy serii Need for Speed i Burnout. Otrzymałem do rąk to, na co czekałem długimi latami. Sporą ilość super samochodów, brak zbędnego wizualnego oszpecania karoserii, rewelacyjne krajobrazy, zmienne warunki pogodowe i pory dnia, naprawdę przyjemny model jazdy, świetną muzykę i wręcz niewyobrażalną dawkę pierwszorzędnej grywalności. Jakie NFSy Criterion Games by nie stworzyło, widać przynajmniej, że starają się przywrócić upadłą markę zza grobu. Oczywistym było, że w odświeżonym Hot Pursuit musiały znaleźć się naleciałości z Burnout, więc przyznam, że dziwi mnie ogólne oburzenie wśród graczy. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowany. Właśnie tak wyobrażałem sobie odrodzenie serii w obecnych latach, mimo iż trochę jej brakuje do klasyki. Daję Brytyjczykom trochę czasu na to, by mogli wgryźć się na dobre w temat, a być może już niedługo dostaniemy NFSa z prawdziwego zdarzenia.

Need for Speed w szczytowej formie.

Pisząc „prawdziwy NFS”, zawsze mam na myśli okres poczynając od The Need for Speed, a kończąc na Porsche 2000, które okazało się szczytowym osiągnięciem. Nie będę jednak ukrywał, iż mimo zachwalanego przeze mnie Hot Pursuit (2010) czekam najbardziej na odświeżone High Stakes z odpowiednio zaopatrzonym garażem, imponującą ilością zamkniętych tras z kultowymi już Kindiak Park czy Aquatica z Need for Speed 3. Domyślam się nawet, że większość z Was na coś takiego czeka. I dlatego właśnie śmiem twierdzić, że prędzej czy później Criterion Games wyda coś na ten wzór. Nie bez powodu odrestaurowali Hot Pursuit. Nowego Most Wanted zapewne nie uruchomię, ale wierzę, że będzie to gra przynajmniej tak dobra, jak poprzednik. Brytyjczycy podążają w dobrym kierunku i jeszcze będziemy im wdzięczni za to, że zechcieli w ogóle zająć się tą serią. I nie ma co wypisywać, żebym „nie bronił dziadów, bo sprzedali się korporacyjnej świni” (pozdrawiam autora tej wypowiedzi). Wystarczy spojrzeć na serię z perspektywy minionej dekady, a wyda się oczywistym, że światełko w tunelu świeci coraz jaśniej.

Goozys
8 stycznia 2012 - 03:35